Artykuły

"Mąż i żona" Aleksandra Fredry w Teatrze Polskim

"Mąż i żona" Aleksandra Fredry w reżyserii Jarosława Kiliana w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Witold Sadowy.

Zacznę od tego, że za długo żyję i za dużo widziałem znakomitych i mniej znakomitych przedstawień w swoim życiu. Siłą rzeczy zachowałem je w pamięci. Mam więc skalę porównawczą. Dlatego też wiele dzisiejszych przedstawień oceniam krytycznie. Ale świat się zmienił. Zmieniło się też i moje spojrzenie na dzisiejszy teatr. Problem pożądania, zdrady małżeńskiej, kłamstwa, obłudy i prawdziwej czy nieprawdziwej wiary w Boga, jaki Fredro porusza w swojej komedii, mimo upływu lat pozostał nadal ten sam . Dlatego nie wiem, jak należy podchodzić dziś do klasyki i czy w ogóle należy po nią sięgać? Zwłaszcza przerobioną często bez sensu.

Z takim też uczuciem niepewności szedłem do Teatru Polskiego na nową premierę "Męża i żony" w reżyserii i inscenizacji Jarosława Kiliana. Cenię go jako człowieka i artystę. Jego wiedzę, doświadczenie, wrażliwość, kulturę i inteligencję. Widziałem wiele jego prac, które mi się podobały .Zachowałem jednak w mojej pamięci dawne inscenizacje tej sztuki. A zwłaszcza rewelacyjne przedstawienie w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego z roku 1949, grane na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. Latami nie schodzące z afisza. Bijące rekordy powodzenia. Pokazane w Paryżu w Teatrze Narodów i w Londynie. Z wielkimi rolami Janiny Romanówny jako żony, Jana Kreczmara jako męża, Justyny Kreczmarowej jako Justysi i Czesława Wołłejki jako Alfreda. Osadzone w epoce a jednocześnie nowatorskie. W pięknych kostiumach i dekoracjach Teresy Roszkowskiej. Pikantne i dowcipne. Entuzjastycznie przyjęte przez publiczność i dziennikarzy. W kraju i za "żelazną kurtyną". Pamiętam też bardzo niedobre przedstawienie w reżyserii Adama Hanuszkiewicza z roku 1977 w Teatrze Narodowym. Z Danielem Olbrychskim i Jadwigą Jankowską-Cieślak w rolach tytułowych, z wannami i licznymi lokajami.

Oglądając obecną inscenizację "Męża i żony" według pomysłu Jarosława Kiliana przeniesioną w lata dwudzieste z piosenkami Eugeniusza Bodo i Hanki Ordonówny, płynącymi ze starego głośnika radiowego, rozgrywającą się raczej wśród dorobkiewiczów niż ludzi na pewnym poziomie, jak sugeruje Aleksander hr. Fredro, cały czas zastanawiałem się, jak ją ocenić? Przedstawienie jest dziwne. Ani dobre ani złe. Czasem się nawet uśmiechałem. Są w nim rzeczy lepsze, gorsze i niepotrzebne. Podobała mi się scena z listami. Cały zespół aktorski wykonuje polecenia reżysera z wielkim zapałem. Pięknie i zrozumiale mówi wiersz fredrowski. A to bardzo dużo. Usiłuje tworzyć jakieś postacie, choć nie do końca prawdziwe. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy aktorzy przekrzykują się a nie rozmawiają ze sobą? Najlepsza jest w tym przedstawieniu Lidia Sadowa jako Justysia. Sprytna, zagadkowa, pełna wdzięku i pikanterii oraz Piotr Bajtlik w roli Alfreda. Mniej mi się tym razem podobali,choć uważam ich za utalentowanych aktorów Marta Kurzak jako żona i Maksymilian Rogacki jako mąż. Rozbudowaną rolę kamerdynera gra Tomasz Błasiak. Nie pomaga też aktorom w utrzymaniu nastroju ogromna i zimna przestrzeń sceniczna. Nie bardzo też rozumiałem, w jakim celu włączono do spektaklu taniec z maskami przeciwgazowymi, wrzaskliwą muzykę i kilka innych pomysłów, które niczemu nie służą. Sądząc z reakcji publiczności, w dużej części młodej, przedstawienie będzie się podobało i ma zapewnione powodzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji