Artykuły

Niedźwiedzie chodzą po ulicach?

Sytuacja zupełnie absurdalna. Ale przecież od paru dobrych lat to co absurdalne stało się realne. A zatem: w nieokreślonym bliżej, rezerwacie przyrody, gdzieś w góralskich lasach, zaplanowano dwie gigantyczne inwestycje przemysłowe. Wszelako zaraz na początku wstrzymano ich realizację. I w tym momencie rozpoczyna się na scenie Teatru Polskiego sztuka (polska prapremiera) Artura Gerarda pt. "Miłość na budowie zleconej". Zleconej dlatego, że zleciała z planu inwestycyjnego.

Stąd też w dziewiczym terenie stoi sobie jedynie barakowóz zamieniony we wspólny gabinet dyrektorski szefów obu przyszłych, pomnikowych przedsięwzięć. Mają tu oni czekać lepszych czasów, a więc zwolnienia kredytów, a także ulepszać stale plany przyszłych budów. Wnet też okazuje się, iż obu menadżerom nie brak pomysłów. Stąd też jeden urzęduje do południa zatrudniając na etacie fizycznym kolegę - dyrektora z sąsiadującej firmy, i na odwrót - po południu dyrektoruje drugi zatrudniając tego pierwszego. Dzięki temu równowaga w przyrodzie zostaje utrzymana; są szefowie, jest personel, robota wre, przedsiębiorstwa prosperują, po dwa etaty do jednej kieszonki lecą.

Sytuacja wyjściowa istotnie zabawna. W sam raz na sceniczny skecz lub kabaretowy program, ale na żadne tam współczesne "Wesele". Tym bardziej, iż rzecz rozmywa się w płytkim często dowcipie słownym i sytuacyjnym; nie dźwiga po prostu rangi przypowieści - paraboli. I chociaż nie jest to rzecz letnia, chce bowiem mówić o współczesności i stawia nawet prognozę - ostrzeżenie, to jednak intencje autora i realizatorów rozmijają się z recepcją. Sztuka ma dobrą konstrukcję, na której rozpięto niestety coś, co szeleści papierem nienajlepszego gatunku. Autor bawi się swymi pomysłami, rozbudowuje sceny posuwając naprzód akcję ale nie przydając nowych, głębszych sensów.

Jest w tym spektaklu sporo ciekawie pomyślanych rozwiązań reżyserskich, wszelako nie dochodzą one jakoś do głosu. Roman Kordziński jest właściwie wierny groteskowo-satyrycznej i baśniowej konwencji, ale w sposób nazbyt dosłowny i ilustratorski. Zamierzona zresztą kiczowatość obrazowa spłyca jeszcze sens poszczególnych scen i całości.

Nie mam nic przeciwko teatrowi popularnemu, widowiskom estradowo-kabaretowym, nie mam nic przeciwko farsie, której tak brak na naszych scenach, i których na ogół grać się nie potrafi. Wszelako Kordziński ulega zbytnio magii teatru. Zamiast ingerować w samą sztukę jeszcze na etapie pracy z ołówkiem, stara się ją podszminkować czyli podinscenizować, maksymalnie uteatralnić, upiększyć. Wskutek wszakże użycia maszynerii teatralnej i wielu pomysłów scenograficznych efekt nie przystaje do zamierzeń.

Spektakl, tak jak i sztuka, chwyta rzeczywistość naskórkowo, powierzchownie. Tymczasem ona nie poddaje się raczej prostym i łatwym schematom kabaretowo-komediowym. Śmiech jest wprawdzie obroną przed frustracją, jest rozładowaniem, to prawda. Ale póki co wolę gorzką ironię od zabawnego skeczu.

Kordzińskiego-zafrapowała przemienność ról i wynikająca z nich społeczna diagnoza (tumiwisizm u fizycznych, woluntaryzm - u decydentów), sytuacja rozbitków na bezludnej wyspie, gdzie role Robinsonów grają obaj dyrektoro-robotnicy, zaś Piętaszków, którzy ich żywią - przedstawicielki miejscowego włościaństwa. Ta bezludna wyspa to schemat z negatywnych utopii, a las i chatka na kółkach to schemat baśni, w której wszechmocna Baba Jaga posługuje się helikopterem. Są też aluzje biblijne: "gorejącym krzakiem" jest wieża pod wysokim na pięciem, zaś Mojżeszem, który prowadzi rozmowy telefoniczne z Najwyższą Centralą, Ośrodkiem Dyspozycyjnym jest strażnik owego rezerwatu.

I są tu wreszcie aluzje do "Wesela" Wyspiańskiego, powierzchowne, odległe, niewiele znaczące. Czy zresztą powoływanie się na "Wesele" automatycznie podnosi rangę dzieła? Idąc takim tropem można by zauważyć, że Niedźwiedź ze sztuki Gerarda to szekspirowski Kaliban. Można by twierdzić, że ten Nowy Kaliban zjawia się w finale jak Hiperrobociarz w "Szewcach" lub Robotnicy w "Matce" Witkacego, i że przeistacza się on w Naczdyrdupsa z "Łaźni". Ale takie rozważania są już zwykłą spekulacją.

Kim jest wszakże naprawdę żywy Niedźwiedź, owa brutalna i ciemna siła, owa spojona alkoholem natura, która zajmuje miejsce skompromitowanych kacyków i przejmuje wszystkie ich negatywne cechy? Przecież to nie odwet natury na człowieku za gwałcenie jej praw i swobód. To nie sztuka o ochronie środowiska naturalnego. To nie ostrzeżenie przed ekologiczną katastrofą. No więc o co idzie, jakiej to sile grozi teraz biurokratyczne spotwornienie? Przed kim naprawdę realizatorzy ostrzegają? Pozostaje to dla mnie tajemnicą. A może to tylko zwyczajne przymrużenie oka i nic więcej? A może... Chciałbym się mylić w moich podejrzeniach. Inaczej bowiem finał przypominałby niegdysiejsze obsesje przerażonego i zdezorientowanego inteligenta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji