Artykuły

Punkt na mapie teatralnej

130- tysięczna stolica Warmii i Mazur szykuje się do centralnych dożynek. Widać to z prowadzonych w mieście prac porządkowych, odświeżonych już elewacji domów w centrum Olsztyna, na starówce i jej uroczych zaułkach. Jak zwykle w sezonie letnim, na każdym kroku spotyka się tu zagranicznych turystów, przeważnie z krajów skandynawskich, Związku Radzieckiego i obu republik niemieckich. W hotelach stale wszystkie miejsca zajęte, ale ruch na ulicach raczej mały. Miasto robi wrażenie cichego i spokojnego. Jest bardzo ładne, ma przestronne śródmieście i dużo zieleni. Przybysza zachwyca szczególnie jego wyjątkowo piękne położenie wśród jezior i lasów. Powietrze tu znacznie czyściejsze niż w Opolu, oddycha się łatwiej, co korzystnie wpływa na samopoczucie. Największą atrakcją turystyczną Olsztyna jest planetarium, w którym można oglądać ciekawe programy - oczywiście na temat kosmosu. Fotele w projekcyjnej rotundzie są zaopatrzone w słuchawki, przez które obcokrajowcy słuchają prelekcji w swoich językach.

Mój kilkudniowy pobyt w Olsztynie miał związek z tamtejszym teatrem, który w pierwszej dekadzie lipca zaprosił krytyków teatralnych z całej Polski na przegląd sztuk, wystawionych w minionym sezonie. Ponieważ zaanonsowany wcześniej zestaw pozycji repertuarowych przedstawiał się zachęcająco - stawiliśmy się w licznym gronie przeszło dwudziestu osób. I rzeczywiście warto było przyjechać na olsztyńską sesję Klubu Krytyki Teatralnej. W ciągu czterech dni obejrzeliśmy osiem przedstawień świadczących o dużych ambicjach artystycznych sceny, która od września ub. roku pracowała pod dyrekcją Andrzeja Rozhina - reżysera, wywodzącego się z teatru studenckiego, twórcy i długoletniego kierownika głośnego lubelskiego zespołu Gong-2, a następnie przez kilka sezonów dyrektora teatru w Gorzowie.

Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie jest - podobnie, jak opolski teatr - sceną objazdową, dającą około 40 proc. spektakli w terenie. O jego aktywności mówi wysokie przekroczenie planu spektakli, widzów i wpływów (o ponad 7 mln zł w dwóch kwartałach br.). W swojej siedzibie olsztyński teatr gra na trzech scenach: Dużej, mającej 600 miejsc, stworzonej za dyrekcji Rozhina Scenie XX Wieku, mieszczącej w zależności od zmiennej aranżacji przestrzeni teatralnej 100 do 200 widzów oraz na Scenie Margines, ze 120 miejscami. Miniony sezon przyniósł - zgodnie z planem - dwanaście premier, a ponadto dwa monodramy, powstałe z inicjatywy aktorów ("Natalia" W. Briusowa w adaptacji i wykonaniu Janiny Bocheńskiej i "Niejaki Piórko" H. Michaux - spektakl Andrzeja Burzyńskiego).

Frekwencyjnym sukcesem stała się "Pastorałka" Leona Schillera w reżyserii jego uczennicy Maryny Broniewskiej i scenografii Adama Kiliana, ale dużym powodzeniem cieszyły się także spektakle sztuk współczesnych: "Tato, tato, sprawa się rypła" Latki, "Premia" Gelmana i "Egzamin" Gawlika. Dobrze przyjęła olsztyńska publiczność również "Wariatkę z Chaillot" Giraudoux z wielką rolą ogromnie popularnej nestorki olsztyńskiej sceny - Eugenii Śnieżko-Szafnaglowej i "Teorię snów" Cwojdzińskiego.

Z wymienianych przedstawień oglądaliśmy tylko "Egazmin" - najbardziej chodliwą obecnie sztukę rodzimego autora. Jej główną bohaterką jest młoda nauczycielka, która narażając się na utratę pracy stawia niedostateczny stopień uczennicy protegowanej przez dyrektora szkoły, córce jednego z miejscowych notabli. Jak widać, jest to wzięty z życia temat odpowiedzialności, odwagi przeciwstawienia się naciskom, ceny, jaką trzeba niekiedy płacić za uczciwą, zgodną z sumieniem decyzję. Wykonawcy, poprowadzeni sprawną ręką reżyserską Rozhina, doskonale wczuli się w powierzone im role, ukazane przez nich charaktery i typy postaw miały walor życiowej prawdy. Ten pod każdym względem udany spektakl został zrealizowany na niezwykle funkcjonalnej Scenie XX Wieku. Jest to pusta, prostokątna sala, w której można dowolnie zmieniać usytuowanie miejsca gry i Widowni, co stwarza możliwości inscenizacyjne, jakich nie daje Mała Scena w opolskim teatrze, z jej stałym układem architektonicznym. Trzeba przyznać, te realizatorzy pozycji repertuarowych Sceny XX Wieku w pełni wykorzystują te możliwości. Każda z realizacji, jakie tu widzieliśmy, miała inny układ sceno-widowni, za każdym razem sala zmieniała się nie do poznania.

Najoryginalniejszy, najbardziej awangardowy pod względem formy był spektakl pt. "Głosy", oparty na tekstach słuchowisk radiowych Ireneusza Iredyńskiego. Zadebiutował nim w Olsztynie jako reżyser młody jeszcze scenograf Marcin Jarnuszkiewicz. Przeciął on salę długim podestem i zbudował u jednego jego końca przemyślną machinę do grania, która w pewnym momencie zaczyna wirować. Pomysłów inscenizacyjnych w tym niełatwym w odbiorze widowisku jest tak dużo, że nie sposób ich zrelacjonować w zbiorczym, więc z konieczności pobieżnym omówieniu pozycji olsztyńskiego przeglądu.

Z repertuaru Dużej Sceny najwyżej oceniam "Białe małżeństwo" Różewicza, - drugą obok "Egzaminu", pracę reżyserską Rozhina. Spektakl w scenografii A. Markowicza, z muzyką St. Syrewicza, jest żywy, barwny, zrobiony z kulturą i taktem, co w wypadku utworu, obfitującego w drastyczne sceny, reżyser zmienił zakończenie, a tym samym jest niemałym atutem. Niepotrzebnie tylko autorską pointę sztuki. Poziom wykonania aktorskiego nierówny, ale w sumie przyzwoity, z dwiema wybijającymi się rolami - Janiny Bocheńskiej (Matka) i wielce utalentowanej młodej aktorki - Lidii Jeziorskiej (Paulina).

Inscenizatorski umiar jest zaletą olsztyńskiej realizacji dramatu Garcii Lorki "Dom Bernardy Alba". Surowość czarno-białych dekoracji dobrze oddaje atmosferę domu będącego dla córek despotycznej Bernardy połączeniem klasztoru z więzieniem. W tym interesującym przedstawieniu z wyłącznie żeńską obsadą zawiodła niestety wykonawczyni roli tytułowej bohaterki - Witolda Czerniawska, świetna jako prof. Zemankowa w "Egzaminie". Bernarda Alba w jej interpretacji jest za mało władcza, a zanadto krzykliwa. Na czoło obsady zdecydowanie wysunęła się Barbara Baryżewsa, kreująca postać głęboko nieszczęśliwej, ułomnej Martirio.

Rozhinowi udało się nawiązać współpracę z młodymi reżyserami filmowymi, czego efektem jest zrealizowany przez Agnieszkę Holland i Laco Adamika "Woyzeck" G. Büchnera w oprawie scenograficznej M. Jarnuszkiewicza, z muzyką A. Zaryckiego. Nie podzielam opinii red. Frankowskiej z "Teatru", że jest to spektakl wybitny. Można raczej mówić o ambitnej porażce, bo nie mający doświadczenia w robocie teatralnej filmowcy nie poradzili sobie z niełatwym zadaniem, reżyserii zabrakło precyzji, przedstawienie wydaje się interpretacyjnie niedopracowane, nic właściwie, żadna wyraźna myśl z niego nie wynika. I nie ma dramatu - jednego z najbardziej przejmujących w literaturze scenicznej - bo nie ma dramatyzmu w grze wykonawców, a zwłaszcza aktora, występującego gościnnie w tytułowej roli (Adam Ferency). Przekonują jedynie - Lidia Jeziorska odtwarzająca posiać Marii i Włodzimierz Matuszak jako Obłąkany Karol.

Niezbyt udane jest także przedstawienie "Tańca śmierci" Strindberga, przygotowane reżysersko przez innego twórcę filmowego - Feliksa Falka, który nie potrafił wydobyć z trojga wykonawców maksimum ich możliwości. A są to zdolni aktorzy. Jerzy Kozłowski (Edgar) udowodnił to w "Głosach", Baryżewaka (Alicja) w "Domu Bernardy Alba", a Andrzej Burzyński (Kurt) - w należącym do najciekawszych pozycji przeglądu monodramie "Niejaki Piórko" H. Michaux, gdzie daje popis ekwilibrystycznej wręcz sprawności aktorskiej.

Rekordy frekwencji bije, będący zainicjowaną przez Rozhina nowością na olsztyńskiej scenie spektakl kabaretowy pt. "Uwaga! Kabaret!" Jego twórcą jest doskonale znany opolskiej publiczności wielokrotny laureat Festiwalu Polskiej Piosenki - Jan Pietrzak. Dobre teksty, sprawne wykonanie, a w sumie dwie godziny pysznej zabawy.

Andrzej Rozhin udowodnił w Olsztynie, że przy menadżerskich zdolnościach można robić i na prowincji teatr o wysokich ambicjach artystycznych, nie tylko nie tracąc publiczności, lecz realizując plany frekwencji z nawiązką. Nawet w lipcu, kiedy w teatrach zaczyna się martwy sezon, każdy spektakl z tych, które oglądałam, był grany przy niemal pełnej widowni.

Pointa, napisana przez życie: po bardzo dobrym w ostatecznym rachunku sezonie szef olsztyńskiego Wydziału Kultury i Sztuki UW zaproponował Rozhinowi złożenie rezygnacji z dyrektorskiego stanowiska. Co też się stało - wobec braku alternatywy. Przyczyna: niektóre poczynania nowego dyrektora nie podobały się części zespołu pracowniczego. Wygrali antagoniści Rozhina. Jego miejsce zajmie poprzedni dyrektor - Krzysztof Rościszewski, który "nie przyjął się" w Katowicach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji