Artykuły

Arynsztokracja kresowa

Państwo sy skumaju co ja balakam!" - napisał w przedmowie do programu spektaklu z piosenkami lwowskimi "Jak si bawić - to si bawić" autor widowiska Wojciech Dzieduszycki, zarazem konsultant językowy i mu­zyczny spektaklu wystawionego ostatnio w Teatrze Muzycznym w Gdyni oraz mąż reżyserki śpiewogry - Haliny Dzieduszyckiej. By wytłumaczyć, co oznaczają poszcze­gólne słowa cytacji trzeba by się przebić przez hermetyczny mur sło­wnika lwowskiej ulicy, co też było jednym z celów przedstawienia. Pa­nuje obecnie moda na wspomnienia z dawnych kresów Rzeczypospolitej stymulowana postępami radzieckiej pieriestrojki i głasnosti, coraz śmielej więc artykułuje się fakt, skąd­inąd oczywisty, że w kulturze i świa­domości terenów tzw. zachodniej Ukrainy, Białorusi i Litwy, silnie za­korzenił się niegdyś pierwiastek pol­ski. Spektakl złożony z piosenek lwo­wskiej ulicy odkrywał tę prawdę w sposób niezbyt nachalny, z lekka zawoalowany z racji owego specy­ficznego slangu, zwanego lwowskim bałakiem, częściej odwołując się do poczucia humoru niż uderzając w tony i dzwony patosu. Publiczność jednak wcale nie oczekiwała wiel­kich emocji i wzruszeń, ona po pro­stu przyszła się bawić, a melodyjne, nadające się do nucenia już w trak­cie pierwszego słuchania piosenki, stwarzały ku temu doskonałą okazję. Można by wprawdzie zarzucić twór­com widowiska, że nie wyszli zbyt daleko poza formułę "podwieczorku przy mikrofonie", że zamiast "skła­danki" nie zaproponowali jakiejś za­bawnej fabułki, która połączyłaby poszczególne numery wokalne i ske­cze w jedną całość bez udziału kon­feransjera, jednakże brak ten w ca­łości rekompensowało profesjonalne wykonanie i przygotowanie spekta­klu od strony muzycznej, co było zasługą Wiesława Suchoplesa - kie­rownika muzycznego, oraz Bogdana Jędrzejaka - choreografa. Poważ­niejszą wadą widowiska, rodzajem "białej plamy", było przemilczenie mozaiki narodowościowej międzywo­jennego Lwowa, w którym prócz Po­laków i Żydów mieszkali także Ukraińcy. Im w końcu w znacznej mierze lwowski bałak zawdzięcza specyficzną śpiewność a tamtejsze melodie - kresową rozlewność i subtelny żar. Unikanie wszelkich słów zaczynających się na literę "U" ma jednak, jak się okazuje, silniej­sze korzenie i nawet umiarkowanie odważna formuła przypominania dawnych już dziejów nie może tego stereotypu usunąć.

W ogóle mówienie o Ukraińcach a także Białorusinach, przypominanie ich obecności, nie należy nawet dziś do dobrego tonu i nie może liczyć na publiczny aplauz. Świadczy o tym umiarkowane powodzenie doskonałe­go spektaklu pt "Car Mikołaj Ta­deusza Słobodzianka, który w reży­serii Macieja Prusa wystawił war­szawski Teatr Dramatyczny. Rzecz dzieje się w połowie lat trzydzie­stych na naszych kresach wschod­nich, gdzie szerzący się fanatyzm religijny daje znakomite pole do działalności rozmaitych oszustów. Je­den z nich zajmujący się sprzedażą obrazków świętych przypadkowo do­strzega okazję, by ogłosić, iż jest cudownie ocalałym z rewolucyjnej pożogi carem Mikołajem II. Samo­zwańca popiera inny oszust - Ilija, podający się za chrystusowego pro­roka. Dramat wzbogacony jest przez świetną muzykę skomponowaną przez Marcina Błażewicza, a docho­dzącą do głosu w scenie uroczystego ślubu, jakiego domniemany prorok udziela domniemanemu carowi. Jest to rodzaj nabożeństwa cerkiewnego, ale ponieważ wszystko jest tutaj fałszem, kompozytor dokonał orygi­nalnej stylizacji różnych kresowych wątków muzycznych, unikając jed­nocześnie bezpośrednich cytatów z muzyki cerkiewnej. W scenie ślubu cara Mikołaja z prostą dziewczyną wiejską Tamarą Ignaciuk, mogliśmy również podziwiać talenty wokalno-muzyczne Henryka Machalicy, któ­ry wcielił się w postać proroka Ilji oraz Mieczysława Morańskiego, któ­ry jako prawa ręka proroka był koncelebrantem w tym niesamowi­tym, w poważnej mierze heretyckim nabożeństwie

Oba spektakle, gdyńskie piosenki lwowskie i warszawski "Car Miko­łaj" pokazują nam jak bardzo atrakcyjny i świeży jest szeroko po­jęty temat kresowy w nasiej kul­turze, przede wszystkim muzycznej, ale nie wyłącznie. Kompozytor tak utalentowany jak Marcin Błażewicz mógłby przecież, choćby na bazie kontaktów z fałszywym arystokratą z dynastii Romanowów, skompono­wać prawdziwą mszę koronacyjną (kto wie czy w obecnej sytuacji nie znalazłaby się okazja do wykonania takiego dzieła), twórcy popularnych piosenek natomiast, słuchając odno­wionych śpiewów lwowskiej ulicy uzyskaliby bodźce do napisania czegoś wartościowszego od "Kolorowych jarmarków".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji