Artykuły

Sześciu autorów w poszukiwaniu dramatu (Z notesu selekcjonera) - fragm.

Warszawa, 26 lutego-

"Car Mikołaj" Tadeusza Słobodzianka odwołany. W hallu Teatru Drama­tycznego miasta stołecznego Warszawy systematyczny zawsze dyrektor Marszycki długo wyjaśnia, jaki to dramat przeżywa dziś ten teatr. Kontuzja akto­ra sprawiła, że przekwalifikowany na teatralnego twórcę (zarówno autora, jak i reżysera) najgroźniejszy w latach siedemdziesiątych zagończyk pol­skiej krytyki teatralnej, autor cotygod­niowych paszkwili w "Polityce", o bu­dzącym w środowisku grozę pseudoni­mie Jan Koniecpolski, nie dostanie się pod pręgierz selekcjonerów. Ale-jak powiada przysłowie-co się odwlecze, to nie uciesze.

Bielsko-Biała, 8 marca

"Dla mnie najważniejsze było to, by przeciwstawić się legendzie. Choćby to była bardzo wielka legenda. Dlatego starałem się trzymać sprawdzalnych faktów". To autorskie wyznanie Władysława Terleckiego, coraz częściej sięgającego po pióro dramaturga, dotyczy sztuki nagrodzonej na konkursie Teatru Pol­skiego w Warszawie. Rzecz nazywa się "Cyklop", a dotyczy dylematu margra­biego Aleksandra Wielopolskiego. Dy­rektor Komisji Rządowej Wyznań Reli­gijnych i Oświecenia Publicznego, od czerwca zaś 1862 naczelnik rządu cy­wilnego Królestwa Polskiego, budził powszechne zainteresowanie. Dowodem książki, wśród których autorów spoty­kamy i Ksawerego Pruszyńskiego i To­masza Łubieńskiego. I wreszcie... same­go Terleckiego. Stał się ten polski Cavour czy też Quisling bohaterem dwóch ("Powrót z Carskiego Sioła", "Drezno") opowiadań Terleckiego. I co ciekawsze, ukazany w nich został w okresie, kiedy jako przegrany polityk wyjechał już z Polski. Najpierw w lipcu 1863 udał się na dwumiesięczny urlop do Rosji, potem zaś osiadł w Dreźnie i tam, sparaliżowany i chory, umie­rał przez lat czternaście. Taki objawi się nam i w "Cyklopie": samotny ban­krut po wylewie, przykuty do fotela i prowadzący rozmowy ze swoim sekre­tarzem, jedynym człowiekiem, do któ­rego oprócz lekarza może się zwrócić. Zwrócić, bo ust naprawdę otworzyć nie może. Jego dziwne czasem reakcje wy­wołują epizody retrospekcji, zarówno te najbardziej osobiste, charakteryzują­ce wielkorządcę, jak i te prawdziwie historyczne, w których Wielopolski zgodnie z koncepcją lojalizmu pragnął ratować kraj, wypowiadając zdecydo­waną walkę... powstaniu. Problem "Cyklopa" jest fascynujący, bo odbrązawia polityka, któremu szan­sy nie dały ani sztylety powstańcze, ani petersburskie bagnety, a którego koniec życia był rzeczywiście pożałowania god­ny. Ale konstrukcja dramatyczna ku­leje. Bardzo symetryczne kawałkowanie dwóch rzeczywistości ujawnia szybko szwy platońskich dialogów. Na nic zda się pietyzm inscenizacji Wacława Jan­kowskiego, na nic dobra rola tytułowa Józefa Nalberczaka, dojeżdżającego z Warszawy, na nic wreszcie kreacja młodego aktora Marka Slosarskiego ja­ko Sekretarza. Nic nie jest w stanie zagłuszyć szeleszczącego papieru. Dźwię­kowo to jedyny sygnał przestrzegający przed wyjazdem do Wrocławia. Choć, trzeba przyznać, Jankowski, nowy dy­rektor Teatru Polskiego, pracować umie.

Warszawa, 12 marca

Drugie podejście do "Cara Mikołaja" ujawnia kolejną możliwość zależności między tekstem a teatrem. By ją zdefiniować, przypomnijmy poprzednie. Wajda w Powszechnym wyciągnął z Bojarskiej - przy pomocy Szczepkow­skiej i Łomnickiego - wszystko, co się tylko dało; Giżycki z Bobrowską nie przeszkodzili Brandstaetterowi; Szulczyński dotrzymał kroku Gombrowiczowi; Mrówczyński dobił słabą Nurowską; Jankowski nie był w stanie pomóc Terleckiemu. W Teatrze Dramatycznym Maciej Prus zrobił Słobodziankowi swą inscenizacja iście niedźwiedzią przysłu­gę. "Car Mikołaj" godny jest nie tylko zauważenia. Wyrastając z inspiracji, "Wierszalina", która to książka Włodzimierza Pawluczuka nosi podtytuł "Re­portaż o końcu świata", sięga do wszechpotężnego mitu ludu białoruskiego. To mit cara-batiuszki, który pozwala wierzyć, iż dawny "wspaniały czas" nie minął. To inwazja wiejskich proroków i apostołów w myśl hasła: "Jeśli święci nie mogą czy nie chcą użyć swych mocy, trzeba ich wyręczyć, trzeba samemu zostać świętym". Car Mikołaj II Romanow, ocalały cudem, to realizacja mitu pierwszego. Prorok Ilja, utożsamiany z prorokiem Eliaszem lub nawet z Chrystusem, to ziemski dowód profety-zbawiciela. Jeśli dodać do tego lekcję stalinizmu, wtedy fabułka o hochsztaplerze podającym się we wsiach białoruskich za cara przestaje być historyjką obrazowo-rodzajową. Powstaje dramat społeczny o wielopłaszczyznowej interpretacji. Bardzo atrakcyjna forma teatralnego przekazu. Zniszczyć ją może tylko teatr. Teatr Dramatyczny, za sprawą Ma­cieja Prusa i Grzegorza Małeckiego, to uczynił. Może to właśnie scenograf klęskę tę sprowokował fatalnym zadęciem na uniwersalizm. Przestrzeń źle zaprojektowana wywołała nie kontrolowaną przez reżysera panikę na scenie. Wypuszczenie aktorów na "empty space" białoruskiego ścierniska sprawiło, że za­gubili się wszyscy, łącznie z dyrektorem Zapasiewiczem. Nic dziwnego, że tak głośno wyklinał swą gromadę. Gdy slang białoruski dobrze sobie przypo­mnieć, "Car Mikołaj" może być częścią przekleństwa. Cicer cum caule. Aktorskie i reżyserskie zarazem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji