Artykuły

Nowa premiera w kaliskim teatrze

"Po linii najmniejszego oporu" Anny Wojnarowskiej w reż. Romualda Krężela w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.

Zaletą tego spektaklu jest to, że trwa godzinę, a nie dwie. I to by było na tyle...

I Nudny, przegadany, bełkotliwy i niepotrzebny, a nawet szkodliwy. Tak najkrócej można scharakteryzować "Po linii najmniejszego oporu", najnowszy spektakl Teatru im. W. Bogusławskiego, którego premiera odbyła się w minioną sobotę. Na miejscu autorki ukryłbym się pod pseudonimem. Ale ona podobno nazywa się Anna Wojnarowska. Jest też odpowiedzialna za dramaturgię tego przedstawienia. I w tym przypadku nie pomógłby jej nawet pseudonim. Reżyserem jest Romuald Krężel. O niej i o nim niewiele wiadomo, bo dyrekcja teatru nie zadbała o materiały informacyjne. Może się wstydziła? W całym tym podejrzanym przedsięwzięciu więcej jest pytań niż odpowiedzi. Szkoda tylko młodych i zdolnych aktorów. Natasza Aleksandrowitch i Dawid Lipiński zasługują na coś lepszego. Ale aktor jest jak żołnierz - gdy każą mu strzelać, to strzela.

W tytułach jesteśmy świetni

Tydzień temu, gdy zapowiadałem sobotnią premierę, dałem tej zapowiedzi tytuł "Lenistwo w teatrze". Okazał się w jakimś sensie proroczy. Z kolei sami twórcy wymyślili dla swoich zmagań tytuł "Po

linii najmniejszego oporu". Też nieźle, bo sami tym tytułem się zrecenzowali. A może to miał być żart? Może chociaż ponury żart? Bo rzecz jest faktycznie o lenistwie. A także o opozycji pracy i nieróbstwa. Jak nazywają się osoby dramatu? Nie wiadomo. Nie dowiemy się tego ani ze sceny, ani z teatralnych materiałów, których zresztą nie ma. Z konieczności więc nazwałem sobie te dwie postaci Nataszą i Dawidem. Przez pierwsze kilkanaście minut na scenie mamy samą Nataszę, która wypowiada pojedyncze wyrazy i określenia mając za tło kompletną ciszę. Nic się nie dzieje, a Natasza leży. I wypowiada. Mówi, że jest urobiona po łokcie i po pachy, że się zmęczyła że ma już dosyć itd. Przez kilkanaście minut w kółko to samo. Choć trzeba docenić przynajmniej jedno. Nikt sam z siebie, czyli "z głowy", nie wymieniłby tylu wyrażeń i metafor odnoszących się do zmęczenia pracą i do nicnierobienia. Najwyraźniej u autorki w ruch poszły słowniki. Książkowe, internetowe, wszystko jedno. Ale odnoszę też wrażenie, że moja relacja z tego czegoś i tak jest lepszym tekstem niż sam tekst sztuki.

Sztuki?...

Gokarty w roli łóżek

Aktorzy jeżdżą po scenie na wózkach inwalidzkich, które są jednocześnie zabytkowymi meblami. Można i tak. Ale nic z tego nie wynika poza samym ruchem. I nie ma żadnej scenografii. I prawie żadnej muzyki czy choćby dźwiękowego tła. Też tak można. Tylko co z tego? Ano nic. Natasza i Dawid w dalszym ciągu jeżdżą na wózkach i urywanymi zdaniami albo większymi sekwencjami powyrywanymi z innych całości wypowiadają się na temat pracy, lenistwa, pasożytnic-twa, gnuśności, aktywności, pasywności itd. W tym kontekście pojawiają się nawet cytaty z Czechowa. Ale dlaczego tylko z Czechowa? Jak się bawić, to się bawić! Można było przywołać jeszcze Szekspira, Moliera, Ibsena, Strindberga, Mickiewicza, Dostojewskiego, Gombrowicza, Mieczysława Fogga, Koziołka Matołka i Sierotkę Marysię. Przynajmniej byłoby weselej, chociaż trwałoby dłużej. Widz, "Po najmniejszej linii oporu" przez cały czas ma nadzieję, że coś się w końcu zdarzy. Nagle spadnie jakaś belka albo wystrzeli jakaś strzelba i nada sens temu, co do tej pory zostało wypowiedziane i zrobione na scenie. Ale nic takiego się nie zdarza i gdy po godzinie jazda zabytkowymi gokartami dobiega końca publiczność przez długi czas nie jest pewna, czy to już... Już?...

Raczej wreszcie.

Może jesteśmy za głupi?

A może publiczność nie docenia głębi tego artystycznego i intelektualnego zamysłu? Bo przecież życie też nie ma sensu. Jest jak papier toaletowy: długie, szare i do... Filozofowie od wieków głowią się nad sensem życia i jeszcze go nie znaleźli. Może więc jest tak, jak u Becketta?...

Ale zostawmy dziadka Becketta, niech spoczywa w spokoju. Na pewno nie chciałby oglądać tego, co ogląda widz w kaliskim teatrze.

Strzał w stopę

Przyznam, że jest mi trochę wstyd, bo na łamach "ŻK" chwaliłem ostatnie dwa, może nawet trzy spektakle zrealizowane u Bogusławskiego" pod wodzą dyrektor Magdy Grudzińskiej. Robiłem to trochę na wyrost, ale świadomie. Bo po wielu scenicznych niewypałach, spektaklach chybionych lub w najlepszym razie wątpliwych w końcu coś zaczęło się udawać. Myślałem, że zaczyna się proces naprawczy, że ktoś w końcu przejrzał na oczy i że idzie ku lepszemu. Ale gdzie tam! W najdzikszych snach nie przypuściłbym, że można aż tak strzelić sobie w stopę! I to pod koniec sezonu, a zapewne też u kresu dyrektorowania, przynajmniej w Kaliszu.

I po co to było? Trzeba było wyrobić plan premier? Ktoś kazał zrobić taki spektakl? Ktoś się uparł? Wystarczyło nie robić nic i już byłby lepszy efekt, niż jest dziś. Ktoś tu kompletnie nie czuje, jak rymuje. Cisną mi się pod pióro jeszcze inne określenia, ale zostawmy to.

Wystarczy. Opuśćmy litościwą kurtynę milczenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji