Artykuły

Skradzione dzieci

W czasie II wojny światowej Niemcy kradli z Polski również dzieci, których w III Rzeszy znalazło się ok. 200 tys. Po wojnie specjalny zespół pod kierunkiem prawnika Romana Hrabara do 1950 r. lokalizował je i odsyłał do kraju. Udało się jednak odnaleźć zaledwie 30 tys. porwanych. Wśród "odzyskanych" były Alodia i Daria - córki Franciszka Witaszka, lekarza i naukowca z Uniwersytetu Poznańskiego. Gdy wybuchła wojna, zorganizował on konspiracyjną grupę, która min. zorganizowała zamach na niemieckich oficerów, stosując niewykrywalną truciznę. Gdy Witaszek wpadł, gestapowcy zaproponowali mu zamieszkanie w Berlinie z rodziną, pod warunkiem że truciznę będzie produkował odtąd dla nich. Odmówił i w styczniu 1943 r. został powieszony wraz z pozostałymi konspiratorami. Jego żona Halina trafiła do Auschwitz, trójkę ich dzieci ukryli członkowie rodziny, ale sześcioletniej Alodii i czteroletniej Darii nie zdążyli.

Dziewczynki zostały odnalezione w 1947 r. - jedna w Niemczech, druga w Austrii. Przeszły przez esesmańskie ośrodki Lebensborn, a później trafiły do nowych rodzin. Poddane intensywnej germanizacji zapomniały polskiego, a wspomnienia z poprzedniego życia prawie zatarły się w pamięci. W 2000 r. Alodię Witaszek odwiedził Włodzimierz Nowak, który historię dwóch sióstr opisał w "Gazecie Wyborczej" w reportażu "Obwód głowy": - Jak długo pani była u tej Niemki? - zapytałem i zaraz pożałowałem. - Brzydko pan mówi - zdenerwowała się pani Alodia. - Więcej szacunku. To moja Mutti. Była dobrym człowiekiem. Miała na moim punkcie bzika. Nie mogła mieć własnych dzieci, chorowała na raka. Ciągle mnie przytulała, więc szybko do niej przylgnęłam. Byłam u nich do listopada 1947 roku. Kiedy trafiło do niej nasze zdjęcie, od razu mnie rozpoznała. Nie próbowała mnie ukrywać, jak to robiły inne niemieckie rodziny ze zrabowanymi dziećmi z Polski. Powiedziała, że jeśli rzeczywiście moja mama żyje, to mnie odda. Ale jeśli mam wrócić tylko do polskiego sierocińca, to będzie o mnie walczyć.

Ta wypowiedź poruszyła reżysera teatralnego Zbigniewa Brzozę. "Alodia potrafi rozróżnić to, co było krzywdą, od tego, co było dobrem doświadczonym przez nią w tej niemieckiej rodzinie - mówił reżyser. - Ma też odwagę powiedzieć, że to pierwsze wyrwanie z polskiej rodziny nie było tak straszne dla niej jak to drugie, gdy po latach wyrwano ją z niemieckiej tożsamości i przywieziono do Polski. Za pierwszym razem była czteroletnim dzieckiem. Luiza Dahl, niemiecka matka, otoczyła ją potem taką opieką, że czuła się dzieckiem kochanym i potrzebnym. I nagle wyrwano ją po raz drugi, z niezrozumiałych dla niej powodów".

Historia zniemczonych sióstr, które na nowo stały się Polkami, zainspirowała dramaturga Wojciecha Zrałka-Kossakowskiego do stworzenia spektaklu. Przedstawienie chwyta za gardło i nie puszcza - od pierwszej do ostatniej sceny - pisała Marta Kaźmierska w "Gazecie Wyborczej" po premierze w listopadzie ubiegłego roku. W spektaklu wykorzystano także fragmenty książki "Szkoła janczarów. Listy do niemieckiego przyjaciela" Alojzego Twardeckiego, który po powrocie do Polski nie był w stanie rozpoznać swojej matki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji