Artykuły

Radość doskonała

Owacje, kilkakrotne podnoszenie kurtyny, ścigające spojrzenia na ulicy, prośby o autograf. Smak sukcesu. Życie w świetle. To zdarza się w tym zawodzie naprawdę nielicznym. Dla większości to tylko marze­nia. Nieustanne czekanie na ro­lę. Tę największą, do której czują się szczególnie predyspono­wani. Czekanie uciążliwe. Cza­sami bez szans na konkretyzację. Powoli rozsypuje się mit o ich życiu. Pozór nie ma nic wspól­nego z rzeczywistością. Bezpo­średnie obcowanie z arcydzieła­mi nie koresponduje z upokarza­jącym "graniem dla". Aby wy­szło. Aby być zauważonym. Aby być obsadzonym. Aby dłużej nie czekać. - W teatrze zawsze - powie w wywiadzie autor sztu­ki "Ja Feujerbąch" Tankred Dorst - fascynowało mnie i za­razem odpychało "egzaminowa­nie" aktora z jego umiejętności. Zatem zanim teatr stanie się iluzją życia, jest instytucją. Szkołą, miejscem upokarzającego sprawdzania umiejętności. Nie można uwolnić się od myśli, że wszystko już było. Teatr w teatrze, granie poza sce­ną. Ta sztuka jest przeznaczona dla jednego aktora. Dla stare­go Feuerbacha (nie ma nic wspólnego z niemieckim filozo­fem), którego kreację, w war­szawskiej wersji przedstawie­nia, stworzył Tadeusz Łom­nicki. Mocą iluzji, która możliwa jest tylko w teatrze, on - rzeczy­wisty demiurg spektaklu - wczuć się musi teraz w aktora. Stanąć po przeciwnej stronie. Kurtyny? Scena jest rekwizyto­rnią przypadkowych przedmio­tów, śmietnikiem, terenem pra­cy ekipy technicznej. Feuerbach wkracza na nią ja­ko pierwszy. I pozostaje do koń­ca. Czeka na przyjście reżysera Lettau. Czeka za długo, by nie mogło go owo czekanie wytrącić z równowagi. W dodatku ta nie­znośna obecność młodego asy­stenta - Krzysztofa Stelmaszczyka -działa prowokacyjnie. Nie pozwala zachować milcze­nia. Po co te gesty ostentacji, gdy dowiaduje się, że nie jest ocze­kiwany. Przecież wiadomo, że nie odejdzie, bo chce grać. Stać w świetle lamp. Jak kiedyś. Młody asystent - myśli - jest ignorantem. Pochodzi z inne­go świata. Gdzie więcej tupetu, cwaniactwa i bezczelności niż przeżywania. Tam liczy się efekt. Sztuka jest towarem. Mu­si być dobrze sprzedana. Świe­tne to powiązanie. Buńczuczny młody człowiek - przedstawi­ciel współczesności i stary, chwi­lami śmieszny, aktor z dawnych lat.

- Moja pasja pisania - wy­znał Tankred Dorst - wiąże się bardzo silnie z widzeniem. Kie­dy piszę sztukę zawsze mam przed sobą jakąś wizję. Są autorzy, którzy mają w głowie jedynie pewną zupełnie abstrak­cyjną konstelacją. Nie widzą konkretnej postaci tylko problem. Dla mnie natomiast postać cierpi, jest zawsze dynamiczna, widzę ją na ogół z jakąś inną postacią, czy postaciami.

Zwrot "Ja, Feuerbach" brzmi jak nieudana kwestia. Nie może być skuteczną obroną przed bez­dusznością świata i własną bojaźliwością. Lecz Tankred Dorst jest za­wsze po stronie swoich bohaterów. Zdaje się powołuje ich do życia po to tylko, by ich bro­nić. Dlatego przekonywające są, powracające w każdej nieomal kwestii Feuerbacha, prawdy o teatrze. Dorst zerwał z niego nimb niezwykłości. Wskazał na ograniczenia. W swoim sposobie patrzenia na teatr i kondycję artysty jest dalece sceptyczny. Nie wierzy w wyjątkowe posłannictwo teatru. Nawet za­angażowanego. - Matka Courage - twierdzi - wpłynęła na historią teatru, nie zapobiegła żadnej wojnie. Wielkie problemy nie są rozwiązywane w teatrze. Teatr jest zawsze jakimś zmy­śleniem, fikcją, jest to jedynie pole dla wyobraźni.

Może jedynie pobudzić do re­fleksji. Zmusić do zastanowie­nia. Nic więcej. Dobrze, gdy dokona tego bez umoralniającego dydaktyzmu i z odrobiną hu­moru. Ten ostatni zaanektowano w tej sztuce dla milczącej ko­biety - Ryszardy Hanin. Ano­nimowo i przypadkowo trafia­jącej na scenę. Właściwie jej przyjście miało cel. Chciała odszukać swojego psa. Zresztą on sam zawita tu na chwilę. Ale to nagłe wkroczenie in­truzów nie przeszkodzi stare­mu Feuerbachowi. Nadal bę­dzie streszczał historię swoich ról. Opowiadał o swoim aktorstwie. O swoim istnieniu. Bo czym jest życie dla aktora po­zbawionego możliwości grania, wydziedziczonego z teatru? Stoi więc Feuerbach w pokorze i nie­pokoju, i pozwala się egzamino­wać. Nawet sam owo egzami­nowanie prowokuje. Stoi nie słu­chany przez nikogo i upokorzo­ny. Czy jeszcze kocha teatr?

- wówczas jeśli takie obelgi i

taką srogość

i taką odprawę zniesiemy

cierpliwie, bez

oburzenia i szemrania i

pomyślimy

z pokorą i miłością, że

odźwierny ten

zna nas dobrze, lecz Bóg

przeciw nam

mówić mu każe: o bracia

ptaszkowie,

to jest radość doskonała...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji