Artykuły

Smutek samotności

"Nasze żony" Érica Assousa w reż. Wojciecha Pszoniaka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Rzadko ostatnio się zdarza, by to, co reżyserzy zapowiadają przed pierwszym pokazem spektaklu, przekładało się na to, co oglądamy na premierze. W przypadku ostatniego przedstawienia zrealizowanego w Teatrze Syrena przez Wojciecha Pszoniaka stało się wreszcie inaczej, albowiem reżyser zrealizował dokładnie to, co zamierzał. Pokazał, że najważniejszy jest w jego teatrze aktor ("Mój przekaz jest nadzwyczaj jasny: nie ma teatru bez aktora!"), co przy zaproszeniu do współpracy Jerzego Radziwiłowicza i Wojciecha Malajkata zaowocowało bardzo dobrymi rolami, które w psychologicznym rysunku budują ciekawą strukturę męsko-męskich relacji skonfrontowanych z kobietami, które na scenie się nie pojawią.

"Nasze żony" Érica Assousa to tekst bardzo dobrze napisany, pełen zwrotów akcji prowadzących do zaskakującego finału, choć francuski autor, zważywszy na jego dorobek, nie jest szczególnie u nas znany. Dotychczas wystawiono zaledwie trzy z jego dramatów - "Konserwatora" w Teatrze Komedia, "Niebezpieczną grę" na Scenie Prezentacje i "Diabelski młyn" w Mazowieckim Instytucie Kultury i w Teatrze Bez Sceny w Katowicach. Assous w "Naszych żonach" całą intrygę ogniskuje wokół spotkania trzech mężczyzn, których łączy trzydziestopięcioletnia przyjaźń. Ale oto pewnego dnia spóźnienie jednego z nich na wieczorną partyjkę kart i oświadczenie kolegom, że przyczyną zwłoki było uduszenie podczas kłótni żony, zmienia ich dotychczasowe spojrzenie na to, w jaki sposób komunikowali się do tej pory, a także na to, jak patrzą na swoje własne życie, zwłaszcza rodzinne, i na swoje relacje z najbliższymi kobietami. Tymi, które trwają z nimi do dzisiaj, i tymi, z którymi los zetknął ich w przeszłości.

Choć dramat Assousa jest typowym komediodramatem, Pszoniak od początku stawia na opowieść nie tyle śmieszną, co w swej śmieszności gorzką, przewrotną, i nie ukrywajmy, że ostatecznie bardzo smutną. Dlatego dialog toczy się tutaj w sposób nieszczególnie śpieszny, a wszystko po to, by nie uronić żadnego słowa z tego, co protagoniści mają do powiedzenia o relacjach, które ich łączą i które na ich oczach raz się rozpadają, to znów próbują odradzać się wraz z przyjęciem kolejnej perspektywy czy punktu widzenia. I chodzi nie tylko o kobiety, które są w zasadzie pretekstem dla typowo męskich rozważań, ale również i o to, jak zachować się wobec przyjaciela, który proponuje kłamstwem wyłgać się z poniesienia odpowiedzialności. Czy zgodzić się na jego propozycję, czy donieść na policję? Czy wesprzeć przyjaciela, który kiedyś wspomógł w tarapatach Maxa (Wojciech Malajkat) pożyczką, choć sam był zadłużony, czy puścić to w niepamięć? Czy w takiej sytuacji istnieje w ogóle możliwość pójścia na kompromis? Czy w imię wieloletniej zażyłości należy ulec prośbom Simona (Wojciech Pszoniak) i ukryć jego postępek? Czy może tak, jak chciałby Paul (Jerzy Radziwiłowicz) zachować święty spokój i starać się za wszelką cenę unikać wypowiadania własnych myśli czy poglądów? To tylko niektóre z pytań, które nasuwają się podczas słuchania dialogów skutecznie unikających banalnych schematów, które wydają się najmocniejszą stroną konstrukcji dramaturgicznej utworu. Malajkat, Radziwiłowicz i Pszoniak znakomicie tę partię rozmów rozgrywają, słucha się ich z niekłamaną satysfakcją, nie tylko dlatego, że pokazują znakomity warsztat, ale potrafią dojrzałość bohaterów ubierać w różne barwy, które determinuje nie tylko ich charakter czy temperament, ale przede wszystkim to, czego doświadczali podczas swojego życia jako mężowie, kochankowie, przed marazmem czy nudą codzienności uciekający w pracę i zawodową karierę. Pszoniak w swoim spektaklu stara się przede wszystkim z ogromną odpowiedzialnością i wnikliwością pochylić nad losem człowieka. Taką możliwość dają mu nie tylko mocne, wyraziste, dobrze okonturowane psychologicznie postaci nakreślone przez Assousa, ale i sami aktorzy, to w jaki sposób rozgrywają pojedynek na racje moralne między sobą, jak wchodzą w interakcje, jak rozstrzygają pojawiające się konflikty czy jak argumentują swoje decyzje, albo ich nagłe zmiany, i przekonania. Dzięki temu "Nasze żony" wychodzą daleko poza zwykłą komediowość, zyskują na czymś, co w finale wybrzmiewa dla jednych niczym nadzieja, dla innych jest końcem tego, do czego wrócić już się nie zdoła.

Na koniec jeszcze kilka słów o koncertowej, w sensie zdolności przekazu, roli Jerzego Radziwiłowicza. Koncertowej, bo chyba nikt jak on nie potrafi dzisiaj obnażać intencji postaci, w które się wciela. Do tego tak skomplikowanych, nieoczywistych, głęboko skrywanych i zamaskowanych. Rolę Paula aktor prowadzi od początku do końca naprawdę znakomicie, dokładnie i pewnie. Poza tym szalenie biegły pod względem technicznym, jednak z pełną świadomością tego, co uzasadnia sam tekst dramatu i charakter kreowanej postaci. To się nazywa mieć styl, który już dawno przestał być manierą. Choć może tak naprawdę nigdy nią nie był.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji