Artykuły

Marek Kaliszuk: Nie będę brodatym drwalem we flanelowej koszuli, nigdy!

- Od seriali na razie odpoczywam, bo pochłania mnie nagrywanie płyty. Piszę teksty, śpiewam i nagrywam. To bardzo zaawansowany projekt, na który potrzebuję dużo czasu. Nie wiem jednak, kiedy album się ukaże - mówi aktor Marek Kaliszuk.

Wcielił się w Arethę Franklin i Marię Callas, ale Stefanem Karwowskim nie chce być, chociaż niedługo będzie czterdziestolatkiem. Nie zapuści nigdy męskiego wąsa.

Czujesz się staro?

- Ależ skąd! Jeszcze dużo życia przede mną - mam nadzieję. Przynajmniej drugie tyle! Ale nie da się ukryć, od czasu do czasu czuję upływ czasu. Głównie wtedy, gdy patrzę na młodszych od siebie, którzy wkraczają na scenę i zaczynają rządzić w social mediach.

Gdy wbiegasz na czwarte piętro, łapiesz zadyszkę?

- Nie, bez przesady! Ze schodami daję radę. Mam dużo ruchu, dbam o kondycję. (śmiech) Nie czuję się staro, absolutnie! Z każdym rokiem życia i pracy jestem coraz bardziej dojrzałym facetem. Sporo rzeczy w życiu już przeżyłem, więc wiele się nauczyłem. Zrozumiałem, jak funkcjonuje świat, więc jest mi trochę łatwiej. Ale czy można to nazwać mądrością życiową? Gdybym miał osiemdziesiątkę, mógłbym tak mówić.

Ale jesteś urodzony w osiemdziesiątym roku. Ja też i przyznam ci się, że z roku na rok potrzebuję coraz więcej snu...

- Ja też, ale tylko dlatego, że jestem śpiochem i lubię sen, więc im dłużej w łóżku, tym lepiej! (śmiech)

W styczniu skończyłeś trzydzieści siedem lat. Czyli zbliżasz się do czterdziestki...

- Na szczęście jeszcze trochę mi zostało... Dla mnie to jednak jakiś abstrakcyjny wiek! Zawsze, jak myślę o czterdziestce, to przed oczami staje mi Stefan Karwowski, czyli słynny czterdziestolatek. Przecież od tego faceta dzielą mnie lata świetlne! Różni nas światopogląd, zachowanie, wygląd i styl ubierania. Jak byłem małym chłopcem, siadałem przed telewizorem, oglądałem "Czterdziestolatka" i myślałem: przecież ten facet to już dziadek... To był siwy pan z wąsem, w marynarce, w krawacie, spodniach na kant. Do tego żona, dzieci, maluch pod blokiem... Dzisiaj czasy się zmieniły, ludzie coraz bardziej o siebie dbają. Przykładają wagę do wyglądu, jedzenia, więcej się ruszają. To ma wpływ na wygląd, na kondycję, ale też na stan ducha. Jak to mówią - w zdrowym ciele zdrowy duch!

Nie masz ochoty zapuścić wąsika?

- Nie wiem, czy bym dobrze wyglądał... Ale jeśli dzisiaj ktoś zapuszcza wąsy, to są one raczej wyrazem jakiegoś chwilowego trendu i nie wiążą się z myśleniem, że mam wąs, to jestem męski. Niedawno przyszła moda na brody. Każdy chciał być nagle drwalem we flanelowej koszuli.

Niedawno w Warszawie odbyła się premiera sztuki "Klatka dla ptaków" w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego z twoim udziałem. Może w końcu uda ci się wystąpić w Olsztynie...

- Bardzo bym chciał, bo jak na złość nie składa się, żeby zawodowo - czy to ze spektaklem, czy z moim koncertem - przyjechać do

swojego rodzinnego miasta. Z teatrem Capitol, ze sztuką "Dajcie mi tenora", zjechałem już prawie całą Polskę. Byliśmy nawet w USA, a do Olsztyna zaproszenia się nie doczekaliśmy (śmiech). W kilku miastach graliśmy nawet kilka razy, a do Olsztyna przyjeżdżam póki co tylko prywatnie. Moi najbliżsi musieli pojechać do Warszawy, żeby obejrzeć ten spektakl, bo nie mogli się doczekać.

Często wracasz do Olsztyna?

- Nie jestem regularnie, więc nie powiem, że na przykład raz w miesiącu. Przyjeżdżam zazwyczaj przy okazji świąt. Chociaż też nie zawsze, bo zdarzają się świąteczne wyjazdy nad morze albo na Mazury. Wtedy spędzamy rodzinne święta w hotelu. Ale przyznam się, że bardzo lubię chociaż na chwilę wyskoczyć do Olsztyna. Mam sentyment do tego miasta, a że nie bywam często, dostrzegam, co się zmienia i co nowego tu powstaje. Żałuję, że nie mogę z ekipą z teatru przyjechać do Olsztyna i się nim pochwalić.

Tyle jezior w jednym mieście...

- I właśnie chodzi o to, żeby zobaczyć je na własne oczy. Wychodzi się z domu i nieważne, w którą stronę pójdziesz. I tak dojdziesz nad jakieś jezioro. Do tego dużo się zmienia wmieście - bardzo lubię nową plażę miejską. Coś się zaczęło w końcu dziać. Co prawda późno, ale lepiej późno niż wcale. Pamiętam, że w czasie mojego dzieciństwa

i wiele lat później miasto stało w miejscu. Dziś pędzi do przodu.

W Olsztynie bywasz rzadko, ale z ekranu telewizora nie schodzisz.

- Co chwila pojawiają się moje nowe występy w "Jaka to melodia". Od seriali na razie odpoczywam, bo pochłania mnie nagrywanie płyty. Piszę teksty, śpiewam i nagrywam. To bardzo zaawansowany projekt, na który potrzebuję dużo czasu. Nie wiem jednak, kiedy album się ukaże. Na pewno nie na dniach, bo chcę wszystko porządnie dopiąć na

ostatni guzik. Myślę, że jest szansa, aby płyta ukazała się jeszcze w tym roku. Trzymaj kciuki.

Na pewno! Twoja "twarz brzmi znajomo"!

- Oby, zobaczymy! "Twoja twarz..." to była zupełnie inna bajka!

Ale jak ktoś raz jest Arethą Franklin... i do tego ma tak świetne nogi, a później wciela się w Marię Callas, na pewno sobie poradzi!

- To było dwa lata temu. Teraz nowe wyzwania przede mną.

Nowy czas przed tobą. Życzę ci samych sukcesów. Coś jeszcze dopisujesz do listy życzeń?

- Na pewno zdrowie, bo ono jest najważniejsze. I przyda się jeszcze szczęście. Mam tu na myśli pozytywne przypadki i zbiegi okoliczności. Bo to decyduje o naszym życiu. Chciałbym zawsze znajdować się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Na szczęście do czterdziestki jeszcze trochę mi zostało... Dla mnie to jednak jakiś abstrakcyjny wiek! Zawsze, jak o niej myślę, to przed oczami staje mi Stefan Karwowski, czyli słynny czterdziestolatek, Przecież od tego faceta dzielą mnie lata świetlne! Różni nas światopogląd, zachowanie, wygląd i styl ubierania.

Czujesz się szczęściarzem?

- W miarę tak. Do osiągnięcia pełni szczęścia jest jeszcze daleko. Nie mogę powiedzieć, że już wszystko osiągnąłem, że mam wszystko i mogę już osiąść na laurach. Wiele jeszcze przede mną - jest jeszcze kilka rzeczy, w których chciałbym się sprawdzić zawodowo. Nie ukrywam, że chciałbym mieć tyle propozycji, żeby móc w nich przebierać. Czuję potencjał, którego jeszcze nie wykorzystałem. Tylko dzisiaj, żeby zaistnieć, nie zawsze najważniejszy jest talent i pracowitość. Trzeba mieć jeszcze szczęście.

***

Marek Kaliszuk urodził się 15 stycznia 1980 r. w Olsztynie, absolwent Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Związany z Teatrami Muzycznymi w Gdyni, w Gliwicach, Wrocławiu i Warszawie. W swoim dorobku ma m.in. role we "Śnie nocy letniej", "Wichrowych Wzgórzach", "Chicago", "Jesus Christ Superstar", "Hair", "Evita" czy "Dajcie mi tenora". Zagrał także tytułowego Pinokia w inscenizacji Bernarda Szyca, Zbójnika Przemyślnego w przedstawieniu muzycznym "Na szkle malowane" Krystyny Jandy. W 2005 r, dołączył do obsady popularnego serialu "M jak miłość", w którym wcielił się w rolę Bogusia, przyjaciela Kingi. W 2008 r. był uczestnikiem siódmej edycji programu "Taniec z Gwiazdami", w 2014 r. wygrał drugą edycję programu "Twoja twarz brzmi znajomo". Jest jednym z wokalistów programu "Jaka to melodia?". Grał też w "Klanie", "Pierwszej miłości", "Na wspólnej" i w "Dwoje we troje".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji