Artykuły

Paranoje rekinów

MONIKA BRAND: W Teatrze Kameralnym w Sopocie 29 lipca odbędzie się premiera sztuki "Top Dogs" Ursa Widmera, współczesnego szwajcarskiego dramatopisarza. Co Pana zaciekawiło w tym tekście?

Bartłomiej Wyszomirski: To jest świetne teatralne tworzywo, coś w rodzaju teatralnych drożdży. Zwykle po pierwszej lekturze udaje mi się zwęszyć dobry tekst. Tak było i z "Top Dogs". Widzimy tu ludzi postawionych wobec, wydawałoby się, przyziemnego problemu. Wszyscy stracili pracę. Ich świat jest zwyrodniały, kaleki. To współczesny moralitet i tak chciałbym to na scenie pokazać. W "Top Dogs" ścierają się dwa pierwiastki. Racjonalny, obyczajowy, związany z problemem, który i u nas się już pojawia, z pierwiastkiem metafizycznym, kiedy widzimy bohaterów jak gdyby od środka, to, co się dzieje w ich psychice. To jest ciekawe.

Autora zainspirowało prawdziwe zdarzenie.

- Punktem wyjścia do napisania tego dramatu była afera w jednym z koncernów amerykańskich. Szefowie zlecili pracownikom średniego resortu opracowanie programu oszczędnościowego dla firmy. Ci ludzie perfekcyjnie go opracowali, ale... z programu jednoznacznie wynikało, że to oni pierwsi mają zostać zwolnieni. Były samobójstwa, domy wariatów itd. Zależność człowieka od pieniądza przybiera paranoiczne formy i te paranoje chciałbym na scenie pokazać. Ta sztuka to umożliwia. Rzadko reżyserowi wpada w ręce tak dobry materiał. Urs Widmer czuje scenę, jej specyfikę, nie popisuje się stylistyką czy krasomówstwem.

W "Top Dogs" oglądamy specyficzną grupę ludzi.

- Autor przeprowadza wiwisekcję środowiska rekinów finansjery, top dogsów, czyli oficerów wielkich koncernów. Pokazuje ich paranoje, zależność od firmy, która rozciąga się nie tylko na życie zawodowe, ale i prywatne, a więc na ich psychikę. Pokazuje ludzi, którzy po utracie pracy znaleźli się w ośrodku, zajmującym się przysposabianiem ich na nowo do życia. Te osoby są kalekie, bo praca organizowała ich życie przez całą dobę. Oni należeli do koncernu,chcieli się mu przysłużyć. Najgorsze jest chyba to, że ingerencja korporacji sięga tak daleko, że firma zastępuje człowiekowi matkę i ojca. Trzeba pamiętać o tym, że ci ludzie nie zostali pozbawieni środków do życia. Mają drogie samochody, domy. Ale zostali pozbawieni pewnego mechanizmu, który określał ich byt.

Bohaterowie sztuki przechodzą w ośrodku terapię. Ale jest on także biurem pośrednictwa pracy. O co tu chodzi?

- To dziwne biuro. Nie wiemy, kto jest jego szefem. Widmer pokazuje, że koło się zamyka - biuro pośrednictwa jest również koncernem. Żyje z pośrednictwa, czyli jest częścią mechanizmu, koła, które się cały czas obraca.

Trybami tego koła są ludzie. Sympatyczni?

- Nie, to są dranie, straszne dranie, ludzie o bardzo wyostrzonym ego, którzy w dżungli molocha, w swoich biurach, potrafią się perfekcyjnie poruszać. A jeżeli zostali zwolnieni, to nie dlatego, że byli złymi pracownikami, tylko dlatego, że system coraz bardziej się usprawnia i przez to potrzebuje coraz mniej ludzi.

Nieszczęściem bohaterów sztuki jest pracoholizm.

- Właśnie, to nowe słowo w Polsce, ale coraz więcej ludzi się na to leczy. To jest gorsze od alkoholizmu, bo pracoholik ma poparcie pracodawcy i rodziny, która nie spodziewa się zagrożenia.

Pan jest pracoholikiem?

- Chyba nie wytrzymałbym takiego trybu życia, chociaż, kto wie... człowiek jest takim bydlęciem, po którym się można wszystkiego spodziewać. Umiem harować jak wół, ale kiedy chcę odpocząć, to odpoczywam, więc chyba nie jestem.

Myśli Pan, że problem podjęty w "Top Dogs" zaciekawi publiczność?

- Myślę, że może zaciekawić, bo na scenie widzimy ludzi i ich problem. Widz nie będzie śledził reguł tego problemu. Widz będzie obserwował, na jakim diapazonie rozgrywa się dramat. I nieważne, czy dzieje się on u kogoś w domu i jest to kłótnia o wygiętą chochelkę, która doprowadza do morderstwa, czy też gdzie indziej. Widza interesuje napięcie.

Jednak ten problem nie dotyczy nas wszystkich.

- Nasz teatr nie poruszał dotąd podobnych tematów. Oglądaliśmy, owszem, amerykańskie filmy, choćby "Wall Street". Ale to była totalna egzotyka. Hasło "wyrzucony z pracy" brzmiało egzotycznie. Zastanawialiśmy się, czemu ci Amerykanie narzekają, że nie mają pracy? U nas się marzyło: żeby mnie tak z pracy wyrzucili... Dziś jest inaczej. Coraz większa konkurencja, coraz większe redukcje i będzie coraz gorzej, bo każdy będzie pracował jeszcze lepiej i lepiej, a w pewnym momencie będzie mógł pracować za dwóch, za trzech, za czterech. I ci trzej będą niepotrzebni.

Jak Pan myśli, czy na to przedstawienie przyjdą top dogsi?

- Nie sądzę, żeby przyszli...

Bo nie mają czasu na rozrywki?

- Tak, a poza tym, nie sądzę, żeby byli tym zaciekawieni. A nawet gdyby przyszli do teatru, to myślę, że wzruszyliby ramionami i powiedzieli, że to nieprawda. Ci ludzie żyją w swoim świecie, za zamkniętymi drzwiami. Bywając w Londynie, często widzę taki obrazek: zajeżdża limuzyna z przyciemnionymi szybami, wysiada z niej facet i przemyka do środka szklanej wieży. Co się tam dzieje, to my nie wiemy. W Polsce już też są tacy ludzie.

Więc kto mógłby obejrzeć z zaciekawieniem to przedstawienie?

- Grupa, która rozumie te mechanizmy, zna je z naszego podwórka, czyli ludzie młodzi, w przedziale 20-30 lat. Oni zdążyli się z tym oswoić.

Przed czym przestrzega Urs Widmer?

- Pokazuje, w jakich czasach przyszło nam żyć. Ale czy robi to ku przestrodze? Co taka przestroga da? Czy ludzie mają mniej pracować, oszczędzać się? Autor nie daje jednoznacznych odpowiedzi.

Muzykę do "Top Dogs" napisał, debiutujący w teatrze, Ryszard Tymon Tymański. Słuchał jej Pan już?

- Tak, jest dość odhumanizowana, mroczna. Ale ostatnio Tymon stwierdził, że nie może być tylko taka. Szuka elementów, które by ten beznadziejny klimat przełamały.

Po raz pierwszy też pracuje Pan z gdańskimi aktorami.

- To prawda, ale czworo znałem wcześniej. Tu jest bardzo dobry zespół. Ma w sobie instynkt walki, żeby coś na scenie zrobić. Ludziom się chce pracować.

Przygotowuje Pan "Top Dogs" w trudnej dla teatru Wybrzeże sytuacji. Od pewnego czasu trwa konflikt między zespołem a dyrekcją. Nie może Pan chyba mówić o komforcie pracy?

- Powiem jedno: teatr to nie jest fabryka niskotłuszczowych parówek. To jest bardzo delikatna i specyficzna struktura, a aktorzy to są ludzie wymagający bardzo czułej opieki. Wiem coś o tym, mam matkę aktorkę. Czuję lekki dyskomfort, bo za chwilę będzie premiera, a tu nie ma kogoś, kto spojrzałby na naszą pracę z zewnątrz, coś doradził. Chciałbym, żeby obejrzał to Krzysztof Nazar. Wierzę mu, to wybitny reżyser, jest dla mnie autorytetem. Przegadaliśmy o teatrze długie chwile.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji