Molier śmieszno-melancholijny
Z GIOVANNIM PAMPIGLIONE, aktorem, reżyserem, od lat 70. związanym Polską, obecnie przygotowującym w Tarnowie premierę "Skąpca" Moliera, rozmawiał Mirosław Poświatowski
W ubiegłym roku gościł Pan w Tarnowie na "Talii" jako juror, w tym roku będzie Pan reżyserować "Skąpca". Jednak po raz pierwszy tarnowska publiczność miała okazję spotkać się z Panem aż trzydzieści lat temu -w 1973 roku teatr grał "Miłość w Wenecji , a później "Łgarza" Goldoniego. Jak to wszystko wygląda z perspektywy czasu?
- Miło mi się robi na sercu. Ten okres kojarzy mi się przecież z wiekiem młodości. To był bardzo barwny sezon - najpierw miałem premierę w Teatrze Powszechnym w Warszawie, z Pszoniakiem i całą plejadą gwiazd, a potem przyjechałem właśnie tutaj, gdzie spotkałem kilku przyjaciół - choćby Jana Polewkę, który robił kostiumy do "Łgarza", do którego muzykę robiła moja żona... Po dwóch latach odnalazłem Grabowskiego, Kłopockiego i bardzo wielu innych; był Ryszard Smożewski ze swoją ekipą techniczną, z której niektórzy ludzie pracują do dzisiaj... Cały zespół był bardzo miły i bardzo piękna była premiera - taka karnawałowa, magiczna. Potem był teatr w Opolu i po latach nieobecności powrót do Włoch, gdzie reżyserowałem i wykładałem w Akademii Teatralnej. Jeszcze później zaprosiłem do siebie kilku wybitnych polskich aktorów - m.in. Jandę, Stuhra, także Polewkę - i stworzyłem teatr międzynarodowy. Skoro więc nie mogłem być w Polsce, to Polska zapukała do mnie, i to Polska w najlepszym wydaniu. To był rok 1982... Przez ten czas robiłem masę różnych rzeczy, wędrowałem po wszystkich kontynentach, byłem w Ameryce, w Afryce, w krajach skandynawskich - życie dało mi bardzo wiele. I teraz zamyka się to taką klamrą - znów jestem w Tarnowie i chyba czas wreszcie zostawić miejsce młodym...
Dane było Panu takie doświadczenie: jedna sztuka, ci sami aktorzy - i różne kraje? Jak ta sama sztuka jest w poszczególnym miejscach postrzegana?
- Miałem okazję sprawdzić to z "Łgarzem" właśnie. Po premierze w Tarnowie zrozumiałem, jak fantastyczna jest to sztuka - dla aktorów i dla widowni. W Polsce "Łgarza" wystawialiśmy także w Teatrze Starym, w przededniu stanu wojennego. Był 11 grudnia 1981, czasy straszne, ale publiczność była wzruszona. To zresztą były piękne kreacje aktorskie.
Oni to grali przez cztery lata, przedstawienie wystawione było sto czterdzieści razy, aż do śmierci Stankiewicza, który grał Pantalonego. Gdy umarł, wszyscy postanowili, że nie będą go zastępować i przez kilka miesięcy kostium Pantalonego wystawiony był w gablotce... Potem kolejne wersje "Łgarza" przestawialiśmy w Bostonie, w Helsinkach, na weneckim karnawale; miało też miejsce jedno dziwne wydanie, bo niemal na księżycu. W 1988 roku zaproszono mnie do Teatru Narodowego w Rejkjaviku, sztuka miała być grana w języku islandzkim. Jest premiera, idzie pierwszy akt - cisza. Mówię do włoskiego scenografa: no to poszło, będzie fiasko. Tymczasem po pierwszym antrakcie - słychać śmiechy, po drugim - huragan śmiechu. Co się stało? Otóż islandzka publiczność podczas antraktów idzie do baru, pije i dopiero wtedy zaczyna się otwierać. W Londynie zresztą jest to samo - tak było, gdy robiłem tam Witkacego; oni muszą najpierw poznać "o co chodzi"; w przerwie idą do baru, rozmawiają ze sobą i jak strzelą sobie ze trzy whisky, dopiero wówczas się odblokowują. My, dzięki Bogu, tego nie potrzebujemy.
Jaki więc będzie tarnowski "Skąpiec"?
- Bóg jeden wie, jaki będzie, za wcześnie o tym mówić. Zobaczymy, czy nie okaże się śmieszno - melancholijny, bo śmieszny, a raczej zabawny będzie na pewno. To jest trudny tekst, ale sztuka, choć skomplikowana - jest jednak pyszna. Do tego gramy przecież w świetnym tłumaczeniu. Wiemy już, kto będzie grał Harpagona, znamy główne postacie, Jan Polewka robi scenografię; nie do końca jeszcze tylko wiemy, w jakiej to utrzymamy konwencji. Na pewno będzie to bardzo "weneckie", w pewnym sensie jest to taka kontynuacja "Łgarza", ale w tonacji Molierowskiej, czyli coś mniej lekkiego, bo z kwestiami dotyczącymi charakterów i zachowania ludzi, ale też i lirycznego, i zabawnego. Molier jest bardziej dramatyczny od Goldoniego, ale uczynimy go trochę lżejszym i raczej będzie to XVIII wiek, a nie dwór paryski roku 1660...
Dziękuję za rozmowę.