Artykuły

Uśmiech aktorów drugorzędnych

Wielkanocny Salon Poezji w Krakowie. Czytał Krzysztof Hosztyła, pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Czy to wina Barabasza? Stało się, jak się stało. Uszedł z życiem. Zgromadzony przed pałacem Piłata tłum zdecydował, co zdecydował.

"Spuszczony z łańcucha wyszedł na białą ulicę" - powiada Zbigniew Herbert w wierszu "Domysły na temat Barabasza". "Spuszczony z łańcucha wyszedł na białą ulicę/ mógł skręcić w prawo iść naprzód skręcić w lewo/ zakręcić się w kółko zapiać radośnie jak kogut/ On Imperator własnych rąk i głowy/ On Wielkorządca własnego oddechu". Czy to była jego wina, jeśli można mówić o winie?

Jeśli można mówić o dwuznacznej zasłudze - czy była ona jego zasługą, jego paradoksalną ofiarą z jego śmierci, którą oddał, by umarł ktoś inny? Uszedł z życiem, to pewne. A dalej już tylko niepewność. Do dziś. "Co stało się z Barabaszem? Pytałem nikt nie wie". Tak Herbert otwiera opowiastkę o domysłach nieuchronnych. Na ostatnim Salonie Poezji, Wielkanocnym, Krzysztof Gosztyła czytał ten wiersz.

Finezyjny kwartet - Halina Jarczyk na skrzypcach, Anna Kasprzykiewicz na skrzypcach, Jacek Kociuban na wiolonczeli i Łukasz Pawlikowski na wiolonczeli - pod wodzą Jarczyk grał nuty bardzo spokojne, a Gosztyła czytał słowa Herberta, Bolesława Leśmiana, Stanisława Grochowiaka, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Kazimierza Przerwy-Tetmajera, księdza Janusza Stanisława Pasierba, kilku innych jeszcze. Godzina miała tytuł "Bóg odrzucił ten kamień".

Dobre zdanie, porządne, mocne, definitywne, całe zrobione z pewności. Lecz jednak przy zdumiewającym głosie Gosztyły - barytonie, albo basie przepastnym, jakby rzekł Herbert, basie z domieszką niepokojącej rdzy - przy takim głosie Gosztyły i przy jego intonacji, która w ani jednym czytanym zdaniu nic nie miała z pewności, nie stawiała żadnych definitywnych kropek, niczego nie zamykała kategorycznie, raz na zawsze, przy takim czytaniu może celniejszy byłby tytuł, by tak rzec, wahający się, trochę bezradny, tytuł niczym opuszczone ręce? Na przykład "Stare Domysły"? Albo "Wciąż powracające próby"?

To były próby. To była godzina próbowania. Z wybranych przez siebie utworów Gosztyła ułożył coś na podobieństwo sekwencji pytań, stawianych nie wprost, stawianych mimo pewności, że kolejny raz odpowiedź nie padnie. Tajemnica Judasza, Barabasza niepojęty fart, później wiadoma droga na szczyt Góry Czaszek, trzy krzyże, ten w środku - fundamentalny, ocet, włócznia, wreszcie grób wpierw pełny, a następnie już tylko puste prześcieradła w grobie. Jakim cudem? Jaki tego sens? Jak to uchwycić? Jak czytać gest Judasza?

Co myśleć o losie Barabasza, wolno opuszczającego plac przed pałacem Piłata? Jak to wszystko ogarnąć, o ile w ogóle da się ogarnąć? W finale opowieści "Trzydzieści srebrników" Sándor Márai wyznaje: "Ten zdrajca wie, że bez niego historia nigdy nie jest pełna. Jest potrzebny wówczas, gdy ludzie, od nowa i od nowa, tworzą sobie Boga. On jest tym drugim aktorem, przeciwwagą.

Dlatego, mijając bramę w ogrodzie, uśmiecha się." A co z Barabaszem, kolejnym aktorem drugorzędnym? Czymkolwiek się para, gdziekolwiek przebywa - czy też się uśmiecha, bo też wie, że jest konieczny, nieuchronny? "Patrzcie i podziwiajcie zawrotną grę losu/ o możliwości potencje o uśmiechy fortuny", skanduje Herbert pod koniec wiersza o domysłach. Po czym bezlitośnie unieruchamia słowa wolno sunące w dół. "A Nazareńczyk/ został sam/ bez alternatywy/ ze stromą/ ścieżką/ krwi".

Miłych Świąt Wielkiej Nocy życzę wszystkim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji