Artykuły

"Ojciec" w labiryncie

"Ojciec" Floriana Zellera w reż. Iwony Kempy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Julianna Błaszczyk w Teatrze dla Was.

Starość wydaje się być dla współczesnych twórców teatru szczególnie interesująca. Ona i wszystko to, co dzieje się w nowoczesnej europejskiej rodzinie, kiedy trzeba zawiesić planowanie i niezależność na rzecz schorowanego ojca, niesamodzielnej matki. Tytułowy ojciec ze sztuki Floriana Zellera w reżyserii Iwony Kempy jest dla córki szczególnie uciążliwy, bo choruje na demencję. Spektakl skupia się jednak na tym, jak bardzo to rzeczywistość jest uciążliwa dla niego.

Kiedy zapala się światło, w staromodnym, eleganckim fotelu zasiada zaspany André (Marian Opania). Jego córka, Anne (Magdalena Schejbal), kłóci się z nim o to, że odstraszył od siebie kolejną opiekunkę, a przecież jest ona niezbędna. Pierre, partner Anne (Przemysław Bluszcz), nierozstający się z laptopem, chce mieć spokój i czyste sumienie, optuje więc za domem starców. Nic nowego, dopóki na scenie nie zjawia się kobieta ubrana tak samo jak Anne, podająca się za Anne, a jednak zagrana przez inną aktorkę (Małgorzata Mikołajczyk). Widz, tak samo jak André, nie poznaje jej. Nie poznaje też partnera Anne, który zjawia się jako młody mężczyzna, podający się za jej męża, a to znów jako starszy, który twierdzi, że Anne dawno się rozwiodła. A może w ogóle ich tam nie było? Na tym gra się nie kończy. Symultanicznie rozgrywa się kilka sprzecznych ze sobą historii z udziałem tych samych bohaterów. Ze sceny na scenę uczucie zagubienia rośnie, a publiczność ma szansę wyprzedzać chorego ojca w bezskutecznym dążeniu do zrozumienia tego, co się właściwie dzieje i to zaledwie o krok.

Jest trochę tak, jakby widzowie obserwowali wydarzenia z perspektywy chorego na demencję starca. Tylko oni i André mają wrażenie, że nic tu się nie zgadza. Widz jest świadkiem procesu zapominania, razem z ojcem szuka punktu zaczepienia, prawdy. Ojciec chodzi w piżamie, wiecznie gubi ukochany zegarek, przez co jego czas staje się płynny, nie wie, jaka jest pora dnia. W pozbawionym okien i mebli nowoczesnym mieszkaniu-labiryncie jest tylko fotel, jego jedyne miejsce, które i tak w końcu znika (znów - a może nigdy go tam nie było?). Scenografia Justyny Elminowskiej składa się z półprzezroczystych ekranów tworzących ściany, przez które widać aktorów, ale nie widać skąd dokładnie przychodzą. Ważną rolę odgrywa tu światło, za które odpowiadał Mateusz Wajda - czasem pada punktowo na wyróżnionego aktora, oddzielając go od onirycznej rzeczywistości, a innym razem sprawia, że widać tylko wyraźne kontury czarnych postaci, by potem odsłonić ich twarz, strój i wprawić ojca w jeszcze większe osłupienie. Efekty te, zsynchronizowane z muzyką przypominającą dźwięk jaki wydaje monitor funkcji życiowych, nadają przedstawieniu dynamiki, przy jednoczesnym wrażeniu, że wszystko się zatrzymało.

Ojcu - w jego burzącym się kawałek po kawałku świecie - doskwiera samotność. Choć próbuje sprawiać wrażenie stanowczego i samodzielnego, tak naprawdę ogarnia go strach. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to nie pamięć go oszukuje, a wszyscy dookoła. Ten emocjonalny bezład i przejściowe stany ducha bohatera doskonale oddał Marian Opania. Dzięki niemu André wzbudza i litość i odrazę. Magdalena Schejbal zagrała postać nieoczywistą, nieprzerysowaną, w której widz, podobnie jak André, może pokładać nadzieję na rozwiązanie sytuacji, ale nie może jej do końca ufać. Pewnego demonicznego uroku nadaje przedstawieniu także obecność Małgorzaty Mikołajczak. Postacie, w które się wciela, ze sceny na scenę przerażają ojca coraz bardziej, by w końcu doprowadzić go do smutnej rezygnacji. Swego rodzaju punktem kulminacyjnym jest scena taneczna, kiedy przy niebieskawym oświetleniu i wolnej muzyce wszyscy aktorzy wykonują pokraczne, schematyczne ruchy, każdy inny, ale do tego samego rytmu. Nawet wyświetlana na jednej z półprzezroczystych ścian roślinka doniczkowa zaczyna "tańczyć". Wszyscy, poza jednym jedynym André, synchronizują się ze sobą w ruchach. Właśnie wtedy, kiedy nie ma go na scenie. On jeden zostaje pominięty w tym wspólnym śnie.

Utożsamienie się z którymkolwiek z bohaterów "Ojca" to niełatwe zadanie. Spektakl jest "o nas", postacie na pierwszy rzut oka wydają się typowymi bohaterami współczesnej, nowoczesnej rodziny, ale trudno powiedzieć, kim są naprawdę. W każdym razie na pewno nie czarno-białymi charakterami. To absurdalny świat, zaczynając od roślinki tańczącej na ścianie, a kończąc na kurczaku, którego cały czas ktoś przyrządza i podaje, a nikt nie widzi. Zilustrowane w ten sposób chwiejne więzi rodzinne łączące bohaterów nie wydają się ani trochę prawdziwsze od świata widzianego oczami chorego André.

***

Julianna Błaszczyk - studentka Międzyobszarowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji