Artykuły

Lawina Levina

Prorokujemy: nadchodzi era Hanocha Levina - izraelskiego dramaturga, reżysera i poety

Wiele oznak na teatralnym nie­bie na to wskazuje. Niby już tro­chę go znamy, parę sztuk w ostat­nich latach wystawiono. W 2002 roku w warszawskim Dramatycznym Piotr Cieślak pokazał "Morderstwo". Prze­szło bez echa. To samo "Morder­stwo" rok później we wrocławskim K2 zrobił Gabriel Gietzky. Też raczej cisza. Prawdziwym wybuchem oka­zał się "Krum" Krzysztofa Warlikowskiego z 2005 roku (Stary/Rozmai­tości). Dwa lata później w Toruniu Iwona Kempa świetnie odczytała nie­łatwe teatralnie "Pakujemy manat­ki". W ubiegłym roku agencja AdiT wespół z krakowską Austerią wyda­ła tłustą księgę wybranych sztuk Levina "Ja i ty, i następna wojna". Teraz w ciągu paru miesięcy zobaczyliśmy trzy kolejne polskie prapremiery. Ba­nia z Levinem się rozbiła.

Te 11 wydanych dramatów to skąd­inąd zaledwie jedna piąta teatralnej twórczości tego niezwykłego drama­turga, poety, reżysera, kabaretowca. Całe życie mieszkał w Tel Awiwie, gdzie się urodził. Rodzice, ortodoksyj­ni polscy Żydzi z Łodzi, przed wojną wyemigrowali do żydowskiej Ziemi Obiecanej. Podobno kilkunastoletni Hanoch stracił wiarę, gdy ojciec nagle zmarł na zawał. Został wręcz lewi­cowcem. W Izraelu, tyglu namiętnych wiar i równie namiętnych wyborów politycznych, oznaczało to wyzwa­nie rzucone wielu żydowskim świętościom, nie tylko Bogu i religii.

Teatr Levina jest... szukajmy do­brego słowa... bezwzględny. Rady­kalny. Prowokujący. Niecofający się przed niczym i nieobawiający się ni­czego. O śmierci, uczuciach, Bogu, erotyce i pieniądzach mówi się tam językiem już nie tylko wprost, ale ta­kim, który ujawnia najskrytsze, pod­świadome myśli. Rodzice bez żena­dy handlują córkami, dzieci frymarczą starymi rodzicami, kobiety wystawia­ją się na sprzedaż, żołnierze dla zaba­wy torturują niewinnego chłopca. Ale nic tam z modnego niedawno brutalizmu, to tragikomediogroteski często podszyte surrealizmem. Nie ma chy­ba na świecie dramatu, którego bo­haterem byłoby 10 tysięcy australij­skich kondomów. O wielkich cyckach, ogromnych dupach i zwiędłych kuta­sach mówi się tam i śpiewa jak o buł­ce z masłem. Od chichotu do rozpa­czy bywa o włos.

Jacek Sieradzki na­pomyka o międzywojennych szmoncesowo-wodewilowych źródłach dramatów Levina. Dorzućmy Brech­ta i ojców absurdalistów: przede wszystkim Ionesco, trochę Beckett, szczypta Geneta. Czasem w dialo­gach słychać echo Mrożka. A bujna, miejscami aż barokowa rozwiązłość prowadzi do wspaniałego Flamanda Michela De Ghelderode. Co wcale nie znaczy, że Levin musiał ich znać. Cho­dzi o rodzaj świata, który tamci wy­tyczyli piórem, a on uznał za własny parę dziesiątek lat później.

Levin bawi się słowami, postaciami, konwencjami, miesza gatunki. Fanta­zje sąsiadują z okrutnym realizmem, poezja z metafizyką. Akcja sztuk rów­nie dobrze może się dziać w apte­ce, na statku dalekomorskim, w Hi­malajach albo na chłopskim wozie. Umarli żyją i gadają, cherubiny lata­ją jak na obrazach Chagalla, stary że­brak przepuszcza z kurwą oszczęd­ności życia na ostatni (nieudany) raz. Wspaniałe reżysersko-aktorskie wy­zwania, czysty żywioł teatru. Czeka Levina długie życie w naszym głod­nym dobrej literatury teatrze. Towaru nie zabraknie, na przełożenie czeka pozostałe, bagatela, 45 sztuk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji