Artykuły

Palcem w widza

Znów udała się grudziądzka premiera. Świetny tekst Janusza Głowackiego, znakomita reżyseria i doskonała obsada - tak najkrócej można podsumować spektakl "Antygona w Nowym Jorku".

Ciemności przecina ostre światło latarki. Zamaszystym krokiem na scenę wkracza Murphy: poli-cjant, któremu nieobce są sprawy bezdomnych (Edward Żentara). Tak, to prawdziwy problem w Nowym Jorku - opowiada. W mieście uznanym za serce demokracji, cywilizacji i poszanowania praw człowieka!

W nowojorskim parku bezdomnych jest wielu. Od czasu do czasu wpada tu policja, liczy wszystkich, tłumaczy, żeby przenieśli się do schroniska. Wyciąga wtedy butelki z koszy na śmieci, żeby w razie akcji oczyszczania parku, bezdomni nie mieli się czym bronić.

Poznajemy Portorykankę Anitę (Małgorzata Maślanka), Saszę (Tomasz Piasecki) z Leningradu i Pchełkę (Marian Jaskulski) z małej polskiej wsi. Każde kiedyś gdzieś mieszkało, miało rodziny. Teraz to albo "schizole", jak mówi Murphy, albo epileptycy. Jedno wyklucza drugie - cieszy się Pchełka, chory na padaczkę.

Każda z postaci została świetnie zagrana. I każda jest inna. Murphy: miły, ale zasadniczy. Policjant w akcji. Wpada na chwilę, ot tak, opowiedzieć widowni na czym polega jego praca. I choć zdarzają mu się dłuższe wywody, ani na moment nie pozwala nam odetchnąć. "Do pani mówię, tak, tak, do pani!" - krzyczy. Murphy chodzi po scenie i wzdłuż foteli publiczności. Równie "niespokojne" są reflektory, które oświetlają Murphy'ego i nas na przemian.

Z kolei Sasza jest małomówny i raczej opanowany. O, wyprowadzić z równowagi Saszę, to dopiero sztuka. Dokonuje tego Pchełka - leń, złodziej, spryciarz. A jaki przy tym miły! Nie da się ukryć: lubimy tego Pchełkę. Za to, że mówi śmiesznym, nieco cienkim głosem, drobi kroki, czai się bez przerwy, bo przecież ciągle coś knuje. A gdy trzeba, rzuca się na kolana przed Saszą. Wtedy jest w stanie zrobić wszystko, by tylko nie stracić przyjaciela.

Trudną rolę Schizofreniczki ma Małgorzata Maślanka - gra ją z powodzeniem! Anita czasem jest zagubiona, innym razem to sycząca wiedźma, rzucająca na Pchełkę uroki. A bywa też zalotna, szczęśliwa i wreszcie: odarta z tego wszystkiego. To ona jest amerykańską Antygoną. Podobnie, jak ta antyczna, współczesna Antygona chce pochować kogoś bliskiego. Po ludzku i za wszelką cenę. Ale, jako bezdomna, ma naprawdę trudne zadanie. I tylko dziewiętnaście i pół dolara.

"Antygona w Nowym Jorku" to modny dramat. Gdy się pojawił, krzyczano, że nareszcie mamy współczesną tragedię. Taką, która chwytałaby za gardło i mówiła do widza: widzisz, i ciebie może spotkać to samo! Sam Murphy wymachuje palcem w stronę widowni, tłumacząc, że pan albo pani będziecie bezdomnymi. Bo ze statystyk wynika, że przynajmniej jedna z osób zgromadzonych na sali niebawem straci dach nad głową. Tak, tak!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji