Artykuły

Gdy wstaje King Kong

"Książę i żebrak, czyli zagadka cyberprzestrzeni" w reż. Czesława Sieńki w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W egipskich ciemnościach, moment przed pierwszą kurtyną, fotel po mojej prawej ręce jęknął z ulgą. Jęknął tak, jakby go opuszczał osobnik majestatyczny pod każdym względem. To było nieuniknione.

Musiało tak być. Oto Teatr Ludowy i wyreżyserowane przez Czesława Sieńkę przedstawienie "Książę i żebrak" według powieści Marka Twaina. Oto godzina 11, czyli tzw. poranek. Oto na widowni zajętej do ostatniego fotela: szkolna dziatwa, ja na krawędzi IV rzędu i sedno poranka - sześć pań wychowawczyń w sześciu kluczowych punktach teatru. Sześć majestatycznych King Kongów fachowej pedagogiki na pozycjach snajperskich. I punkt 11 - nagła ciemność egipska tuż przed pierwszą kurtyną. Czy muszę opowiadać dalej? Czy muszę się z wami dzielić potwornymi obrazami "rzezi" pedagogicznej?

Tak, nieuniknione było, że w ciemnościach dzieciarnia bezkarnie na całość pójdzie z jazgotem, bo dzieciarnia od urodzenia wie, że w egipskich ciemnościach King-Kongi g... widzą. Nihil novi! Ale też nieunikniona była mądrość King Kongów. Majestat pedagogiki po prostu miał tę pewność, że ciemność teatralna rychło się skończy i zaraz wszystko będzie widać. King Kong czuł, że za mgnienie nastąpi cisza, bo właśnie wstawał... Po prawej słyszałem jęk ulgi fotela...

Tak, to King Kong nr 6 uniósł się. Błysnęły reflektory sceniczne, łuna przeszła na widownię - i stało się! Po mojej lewej - zamierający ocean jazgotu, po prawej - majestat, co z rękami założonymi na majestatycznym oddechu niepodzielnie górował nad oceanem, przy pomocy samego tylko spojrzenia rozsiewając mak niemoty. Po czym fotel musiał na powrót przyjąć majestat. Aż do kolejnej ciemności teatralnej, w której znów seria: jazgot, jęk ulgi fotela, nagły blask reflektorów i King Kong rozsiewający mak.

To nie jest detal. Nie dla hecy opisuję pedagogiczny teatr kija i marchewki w profesjonalnym teatrze iluzji i prawdy. Rzecz w tym, iż na widok King Konga dzieciarnia milkła, bo King Kong owszem, był formą surowości, ale nade wszystko - miał surowość w sobie. To nie była tylko pusta sztanca drylu. To była taka fuzja treści i formy, na widok której to fuzji Jaś z V b do słusznego wniosku dochodził, że jak się nie uspokoi - to zostanie zmiażdżony.

Słowem - chodzi o wiarę. Graj tak, aktorze, by ludzie uwierzyli. Banał? Niestety - banał niepopularny. W dziele Sieńki wszystko jest swą własną parodią. Tylko parodią. Dekoracje jakby tylko dla hecy, kostiumy umowne aż do granic kabaretu, aktorstwo, co wyskoczyło z nieznanych mi, ale chyba istniejących folderów z serii: "Jak sobie mały Jasiu wyobraża...". I tu, w miejscu trzech kropek, mamy jakąś postać. Stąd papierowość ludzi na scenie u Sieńki.

Każdy gra tak, jakby wstydząc się grania w bajce, rolę swą z góry brał w nawias - w poczwórny nawias wyższościowego dystansiku. Że niby to, widzu rozumny, ja tu jestem ponad tą "dziecinadą". I każdy rodzi "trupka" postaci, gdyż kreuje - na niby, skrajnie na niby. O jakim życiu całości można tu mówić? O jakiej opowieści? Tylko o gipsowej. O jakim teatrze? Tylko o nieistotnym.

Zostawiam kluczowy koncept reżysera. Tak, jak w oryginale idzie o zamianę ról, kostiumów, postaci, tak w Ludowym idzie o zamianę czasów. U Twaina mamy Księcia i Żebraka, co są do siebie łudząco podobni i zamieniają się rolami. U Sieńki zaś mamy zamianę czasów. Żebrak to chłopiec z naszej epoki, który za pomocą komputera przenosi się do Anglii wieku XVI. Czy coś wynika z tego unowocześnienia? Precyzyjnie - zero. Po cóż więc Sieńko starał się być teatralnym "scientefictionerem"? Bo moda taka? Zostawiam to.

Zostawiam też wzruszające fiaska scenograficzne, choćby tę fatalność, którą nazwę "kolumnadą a la Piza". W zamku każdy słup jest oto krzywy, a na dokładkę - chwieje się, gdy tylko ktoś obok przejdzie. I zostawiam meble na kółkach. Pojmuję, że jak konieczne są szybkie zmiany dekoracji, konieczne jest też koło, ale czy patrząc na komnatę angielskiego zamku z XVI wieku - muszę ciągle przyjmować na oko błyszczące pchnięcia aluminiowych łożysk?

Tak, zostawiam gadżety, bo jest sprawa istotniejsza. Jest wspomniane już aktorstwo - kwestia prawdy. Otóż, można z palca wyssać milion inscenizacyjnych "numerów", ale gdy Kapłanom Melpomeny pozwoli się na "blefowanie" jarmarczne, na epatowanie tandetną formą, na pustkę postaci - nie pomoże już nic. Skuteczność teatru to nie sprawa chwiejności kolumn. To sprawa życia oczu bohaterów, oczu aktorów. Tu jest prawda. Tu, a nie w odpustowych gałkach szklanych.

Nie będę streszczał opowieści Twaina. Znamy ją. Jej bombastyczny dydaktyzm (bądź dobry dla swego ludu biednego!), jej moralizujące mędrkowanie (jak będziesz dobry dla ludu, do nieba pójdziesz!). Przemilczam te zdobycze etyczne. Mówię tylko, że teatr, co chce być żywy o poranku, musi chcieć równowagi między maską a duchem. Ba, większego banału dotknę. Jeśli teatr chce być żywy nie tylko o poranku, jeśli łaknie bycia dojmującym o każdej porze doby - niechaj bierze przykład z King Kongów fachowej pedagogiki.

Zaprawdę - to ja byłem Jaś z V b! W czarnych teatralnych dziurach między teatralnymi światłami - ocykałem się z katatonii obcowania z papierowym udawactwem. Fotel po prawej jęczał jękiem ulgi. Wiedziałem, że kończy się papier sceny, a zbliża - sens. Coś mi mówiło, że gdy od sceny przyjdzie łuna - po prawej zobaczę King Konga, który nie żartuje. Czułem, że jak się nie uspokoję, to po przedstawieniu zostanę zabity.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji