Artykuły

W świecie narkomana

Pod angielskim słowem "trainspotting" kryje się hobby polegające na notowaniu numerów podanych na pociągach. Szerzej, to rodzaj kolekcjonerstwa szczegółowych informacji, ale bezużytecznych dla większości ludzi.

To także tytuł głośnej książki Irvine'a Welsha o narkomanach i społecznych wyrzutkach oraz jeszcze głośniejszego filmu Danny'ego Boyle'a. Wreszcie "Trainspotting" to sztuka teatralna napisana i pierwszy raz wystawiona 10 lat temu w Glasgow przez Harry'ego Gibsona, która utorowała drogę nowemu brutalizmowi.

Nic więc dziwnego, że w końcu "Trainspotting" trafił i do nas. Jego polską premierę przygotował w Katowicach Michał Ratyński. Inscenizacja jest nieco złagodzoną, pozbawioną elementów fizycznej agresji, wersją adaptacji Gibsona. Przy okazji jednak wycięto - poza dwiema scenami - elementy humorystyczne. Tymczasem prowokacyjna oryginalność filmu Boyle'a polegała m.in. na tym, że o tak przerażających problemach społecznych, jak narkomania czy bezrobocie, opowiadał lekko, wręcz komediowo, stawiając jednak najważniejsze pytania egzystencjalne.

W Katowicach mówi się o tym serio, zbyt serio, a przez to - w miarę upływu czasu - w sposób coraz bardziej nużący. Być może i dlatego, że w sztuce nie ma punktu kulminacyjnego ani wyrazistej linii dramaturgicznej. Jest ona serią dość luźno powiązanych ze sobą kilkunastu historii i epizodów z życia grupy młodych bezrobotnych. Ich postawą życiową jest bunt. I to nie wyłącznie przeciw tradycyjnym wartościom i mieszczańskiej stabilizacji czy konsumpcyjnemu stylowi życia. Bohaterowie "Trainspotting" odrzucają pogoń za sukcesem, nie startują w wyścigu szczurów, dobrowolnie skazują się na margines lub też nic nie robią, by tego uniknąć, ponieważ w ich ocenie i tak świat pozbawia ich szans. A jednak gonią za nieustanną przyjemnością, wiecznym orgazmem, coraz to nowymi podnietami. Chcą to osiągnąć bez wysiłku, na skróty wyłącznie dzięki używkom, głównie narkotykom.

"Trainspotting" pokazuje narkotyki nie tylko jako źródło cierpienia, ale i rozkoszy. Jaskrawo-kolorowy świat bohaterów sztuki, za którym czai się degradacja i przerażająca pustka, w ka-towickiej inscenizacji ukazany jest poprzez projekcje filmowe. To kontrast dla zimnej, nieprzyjaznej przestrzeni, w jakiej żyją. Reżyser pokazuje świat ćpunów chłodnym okiem. Nie ocenia. Nie komentuje. Nie edukuje. Jednak konsekwencją takiej postawy jest to, że spektakl - choć epatujący mocnymi scenami - jest wyprany niemal całkowicie z emocji. Niby są one na scenie, ale z trudem docierają do publiczności. Jakby przestrzeń sceniczną oddzielała od widza gruba szyba. Więcej emocji znajduje on każdego dnia na katowickiej ulicy, obserwując tam zjawiska, o których opowiada sztuka i stykając się - chcąc nie chcąc - z ludźmi podobnymi do bohaterów "Trainspotting".

Przedstawienie jest bardzo efektowne wizualnie: grane na dużej scenie, w gigantycznych dekoracjach, ze znakomitą grą świateł. Paradoksalnie jednak to wszystko powoduje zwiększenie dy-stansu między widownią a światem scenicznym, a w konsekwencji daje laboratoryjnie chłodne, kliniczne studium przypadku narkomanii.

Dobrze się jednak stało, że tytuł ten trafił do polskiego teatru. I to właśnie na Śląsku, gdzie problemy społeczne ostatnio stały się równie nabrzmiałe, jak w Szkocji, którą sportretował Welsh. Jest szansa na to, że "Trainspotting" przyciągnie widownię, której do tej pory w Teatrze Śląskim brakowało. Dyrekcja zapowiada m.in. pokaz tej sztuki także dla bezrobotnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji