"Ptaki" swieżo wypierzone
W sali wystawowej. Teatru Dramatycznego ustawiono ławy dla widzów na trzech bokach kwadratu, kształtując w środku jakby orchestrę, będącą głównym terenem gry. Czwarty bok kwadratu zajmuje skene - wysoka rama obita i wypełniona czarną draperią. Podstawa ramy tworzy miniaturowy podest. Zza tej podstawy wyłaniają się na początku przedstawienia wędrujący Ateńczycy. Nad orchestrą wisi strop z białej materii, a gdy Tereus-Dudek wzywa ptaki na naradę, opada ona, markując swym falowaniem przy ziemi kłębiącą się masę ptactwa. Przez otwór w środku wsuwa się wówczas głowa Przewodnika Chóru, będącego w centrum tej masy. Materia okazuje się odwróconym spadochronem, który, niczym gigantyczne gniazdo, tworzy następnie Kukułczyn - w nim odbywa się dalszy ciąg. Przez otwór w środku wchodzą przybysze. Nie ma więc chóru ptaków. W kameralnej sali przedstawiono siłami pięciu aktorów kameralny spektakl, będący debiutem reżyserskim Pawła Pochwały, debiutem udanym. Przedstawienie jest miłe i zabawne. Pozbawione przez reżysera niektórych epizodów, toczy się wartko - może nawet zbyt wartko; przez usunięcie pieśni chóru traci nieco ze specyficznej poezji tego tekstu - trudno, to koszty konwencji.
Z pięciu występujących aktorów czterech jest bardzo młodych. Pierwszeństwo wśród nich przyznać trzeba Jarosławowi Gajewskiemu w głównej roli Pistetajrosa - nerwowego intelektualisty-wizjonera i ideologa, oraz Krzysztofowi Stelmaszykowi, grającemu Dudka i co drugą rolę epizodyczną. Daje mu to możliwość ciągłych transformacji - bardzo zabawny jest szczególnie jako poczciwie schłopiały Tereus i pewna siebie, nieco afektowana bogini Iryda. Zwłaszcza ta druga rola godna jest pochwały (najlepszy chyba epizod w przedstawieniu), bowiem aktor zagrał ją dyskretnie, unikając grubych efektów i uzyskując komizm dobrej próby. W roli drapieżnego Przewodnika Chóru oglądamy Piotra Antczaka, ubiegłorocznego absolwenta warszawskiej szkoły teatralnej, a cwaniaka-wesołka Euelpidesa i barbarzyńcę Trybała gra Mieczysław Morański. W ostatniej scenie jako Bogini Władza pojawia się piękna Brygida Bziukiewicz. Pozostałe role gra natomiast Maciej Damięcki - wyraźnie odbijający wiekiem od reszty zespołu i to złamanie jednorodności obsady nie jest chyba pomyślne. Damięcki jest bowiem aktorem doświadczonym, świadomym swej vis comica i środków, jakimi ją osiąga, posiadającym ustalony zespół technik na różne okazje - rutynę po prostu. Na niej głównie się tu opiera. Pozostali zaś, z natury rzeczy rutyny nie posiadając, prezentują aktorstwo świeższe i żywsze, przy tym mniej zdecydowane i jednolite stylowo. U większości jest też pewien niedostatek: szwankuje niekiedy dykcja. W tekście poetyckim, potoczystym, podawanym w dużym tempie nie wszystko jest zrozumiałe. Reżyseria jest sprawna i pełna pomysłów - Paweł Pochwała wypróbowuje środki, rozwiązania, chwyty, oswaja się z teatralnym instrumentem, wyraźnie się nim ciesząc. Podobnie jak gra aktorów, reżyseria jest inteligentna, żywa, nie całkiem pewna siebie i przez różne próby szukająca własnego stylu. Opiera się na pomysłach, kruczkach, sztafażach raczej niż na zagłębieniu się w sytuację. Reżyser ma sporą wyobraźnię - nie ma jeszcze wyczucia ciężaru środków, którymi operuje, nie wie, na ile może im ufać. Stąd efekty i pomysły czasem się tłoczą, osłabiając wzajemnie i głusząc - gdzieniegdzie zaś są puste, puszczone miejsca. Przedstawienie sprawia przy tym wrażenie komponowanego "małymi krokami" - rozwiązywane są poszczególne epizody, brak większych struktur kompozycyjnych. Przyczynia się do tego epizodyczna, "szopkowa" konstrukcja dramatu, ale nie udaje się właśnie przełamać lub wykorzystać pewnych ograniczeń i monotonii tej konstrukcji. Potrzebny jest więc reżyserowi głębszy oddech, odrzucenie szczudeł, przemyślany dobór i wyważenie środków, staranniejsza analiza tekstu, a także solidniejsza praca z aktorami. Wreszcie trzeba wyrazić uznanie dla Urszuli Kubicz, której pomysłowa, efektowna scenografia, jak również kolorowe, dowcipne kostiumy dodały uroku przedstawieniu.