Komedia na czasy recesji
Spektakl zaczyna się w ciemności. Z obu stron sceny
słychać szepty, rozbawione głosy, które po chwili raptownie milkną. Odzywa się mężczyzna. Przekonany, że jest w domu tylko z żoną, próbuje namówić ją, by dołączyła do niego w sypialni. Kiedy nagle zapali się światło, zaskoczony zauważa, że stoi półnagi pośrodku przyjęcia-niespodzianki, narażony na śmiechy i docinki ubawionej rodziny.
Scena ta łączy kontrastujące elementy, na których opiera się przedstawienie: konwencję farsy oraz wizję rodziny jako zbiorowego podmiotu będącego źródłem nieokreślonego zagrożenia; śmieszność skontrowaną aurą szyderstwa i nieszczerości.
Akcja zawiązuje się w momencie przekazania zarządu rodzinnej firmy meblarskiej w ręce kryształowo uczciwego Jacka (Paweł Niczewski). W płomiennej mowie Jack zapowiada
przemianę podupadającego przedsiębiorstwa w świetnie prosperujący biznes, oparty na zaangażowaniu i uczciwości pracowników. Jednak gdy tylko reagujący na jego deklaracje pobłażliwym uśmiechem goście rozejdą się, na scenę wkroczy prywatny detektyw Benedict Hough (Arkadiusz Buszko), domagający się przyjęcia do pracy w firmie w zamian za zatuszowanie kradzieży w sklepie, której dopuściła się najmłodsza córka Jacka, Sammy (Maria Dąbrowska). Pierwsze drobne nagięcie zasad pociąga za sobą następne, stopniowo na światło dzienne wychodzą kolejne oszustwa i kradzieże dokonywane przez członków rodziny, napędzające spiralę kłamstwa i szantażu oraz doprowadzając ostatecznie do zabójstwa. Schematyczność i przewidywalność fabuły sprawia, że na pierwszy plan wysuwają się motywacje bohaterów oraz relacje rodzinne.
Żadnego z bohaterów do nieuczciwości nie popycha głód czy strach, a jednak do oszustw i kradzieży przyznają się wszyscy. Kieruje nimi zwykła chęć posiadania: luksusowych ubrań, dobrego samochodu, rezydencji w ciepłych krajach. W obliczu dostępności dóbr materialnych rodzina Jacka nie chce czekać, ciułać, mozolnie oszczędzać. Żądza posiadania okazuje się silniejsza niż nakazy moralne. Ukazujący się oczom Poppy (Joanna Matuszak) zjeżdżający z nieba niczym deus ex machina rząd czerwonych sukienek jest jak bożek konsumpcjonizmu, wyrywający z piersi kobiety okrzyk bezkrytycznego, bezwarunkowego uwielbienia. Odmienną postawę - znudzenia posiadaniem - reprezentuje córka Jacka i Poppy, Samantha. Zblazowana dziewczyna ze stosunkowo zamożnego domu kradnie ze sklepu tani szampon, bo pragnie adrenaliny.
Napisany w 1987 roku dramat Ayckbourna był odczytywany w Wielkiej Brytanii jako krytyka thatcheryzmu. Konserwatyści stali na straży wartości rodzinnych, zaś "Mały rodzinny interes" pokazuje ich rozkład pod wpływem chciwości. Rodzina jest zbiorem oszukujących się nawzajem mini stronnictw i koterii, które każdą informację gotowe są bezwzględnie wykorzystać do manipulacji. Krewniacy podglądają się nawzajem i podsłuchują rozmowy telefoniczne. Sytuacja każdego z nich przypomina tę z pierwszej sceny - kiedy Jack nie zdawał sobie sprawy tego, że każdy jego ruch i każde słowo śledzą w ciemnościach niepożądane uszy i oczy. Widać to dobrze dzięki scenografii Marka Brauna, przedstawiającej ustawione obok siebie domowe pomieszczenia: pokój, kuchnię, pokoik i łazienkę na piętrze. Niczym średniowieczne mansjony, pozwala ona na śledzenie symultanicznych akcji. Dzięki choreografii wszystkie spiskujące lub ignorujące innych postaci okazują się częścią sprawnie funkcjonującej całości - jak modelki na pokazie lub trybiki w maszynie. Wypowiadane przez nie na przemian kwestie nie tylko tworzą dialog, ale jak momentami przypominają wspólne wykonywanie piosenki, w której każdemu przypada jedna zwrotka.
Augustynowicz pokazuje, jak w pogoni za pieniądzem więzi rodzinne stopniowo ulegają dezintegracji, a zamiast bliskości istotna staje się fasada. Nieskazitelnie uczciwy Jack decyduje się na interesy z włoską mafią, nie po to, by bronić rodzinnych więzi, ale by strzec dobrego imienia rodziny. Ostatecznie przeistacza się w "ojca chrzestnego", trzymającego krewniaków w ryzach w trosce o dobro rodzinnego "interesu". (Motyw muzyczny nawiązujący do "Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli stosowany jest jako przerywnik między scenami.)
Za farsową fasadą - podchody małżonków, dyktatura ulubionego pieska cioci Harriet (Grażyna Madej), pięciu identycznych braci Rivetti granych przez Wojciecha Sandacha - kryje się poważna diagnoza wypaczeń moralnych oraz rozkładu więzi rodzinnych, których istotna dezintegracja skrywana jest pod maskami sztucznych uśmiechów na rodzinnej fotografii. Problematyką tą reżyserka zajmowała się już wcześniej - chociażby w "Moralności pani Dulskiej" (premiera 2 grudnia 2000) - tym razem jednak wyraźnie brzmi w przedstawieniu oskarżenie realiów ekonomicznych. Choć w przedstawieniu nie padają bezpośrednie aluzje do obecnej sytuacji polityczno-ekonomicznej, skojarzenia nasuwają się same. Sugerowała je zresztą reżyserka w rozmowie poprzedzającej premierę spektaklu. Sytuacja podupadającej rodzinnej firmy, potraktowana jako metafora odczuwalnego obecnie w Europie kryzysu, wyraźnie wskazuje na zagrożenia związane z nadmiernym konsumpcjonizmem. Indywidualizm, ideologia leżąca u podstaw zachodniego modelu kapitalistycznego, pokazany jest w "Małym rodzinnym interesie" jako doktryna promująca postawę skrajnie egoistyczną. Ostrze krytyki wymierzone jest przede wszystkim w konsumpcjonizm prowadzący do rozpadu więzi społecznych. W rezultacie, zamiast poczuwać się do współodpowiedzialności za system, w obrębie którego funkcjonują, bohaterowie starają się wykorzystać go do natychmiastowego zrealizowania własnych potrzeb i celów minimalnym kosztem.
Przedstawienie nie jest jednak wolne od uproszczeń. Pokazywany w nim obraz relacji rodzinnych jest stereotypowy i jednowymiarowy, a wymowa spektaklu - jednoznaczna. "Mały rodzinny interes" przypomina protestacyjne marsze Ruchu Oburzonych: skupia się na skandowaniu chwytliwych, jednoznacznie kontestujących rzeczywistość haseł, nie pozostawiając odbiorcy kwestii otwartych ani wątpliwych. Cierpi na tym nie tylko intelektualna wartość spektaklu, ale także jego strona komediowa. Ironia i lekkość, urzekające w dramacie Ayckbourna, giną przytłoczone ciężarem ideologii.
Być może takie ujęcie tematu wynika z poczucia, że w obecnej sytuacji społecznej nie ma miejsca na subtelne gry, a towarzyszące nam problemy i emocje wymagają wyrazistego, bezpośredniego języka. Z podobnego założenia wychodzą też inni twórcy, chociażby Monika Strzępka, która, wyczuwając podobne nastroje, w rozmowie z Małgorzatą I. Niemczyńską w "Gazecie Wyborczej" zdiagnozowała obecną sytuację społeczną jako "moment przedrewolucyjny". W porównaniu jednak z przedstawieniami Strzępki, takimi jak "Tęczowa Trybuna 2012" czy "W imię Jakuba S.", spektaklowi Augustynowicz brakuje żywiołowości, a także odwagi w formułowaniu obrazoburczych tez. "Mały rodzinny interes" trudno nazwać przedstawieniem zaskakującym czy przewrotnym. Drobiazgowo dopracowane, w konfrontacji z rzeczywistością "przedrewolucyjną" razi emocjonalnym chłodem i popada w męczący dydaktyzm.