Artykuły

Szczecin. Jak "chadza się" do teatru?

Są tytuły, które nie schodzą ze sceny przez kilkanaście lat od premiery. A widzowie pytają w kasie, dlaczego nie ma biletów, skoro spektakl jest dopiero za miesiąc.

Jak radzą sobie szczecińskie teatry? Czy wytrzymują konkurencję kina, telewizji, internetu? Czy grają przy pełnych salach? Czym kokietują widzów? Jak przekonują, że kontakt z żywym aktorem jest wciąż wyjątkowy?

Najlepsza farsa

- Co by się nie działo na scenie, tragedia czy komedia, to zawsze musi mieć element popisu. Po czym się poznaje aktora, jak jedzie na rowerze? Po tym, że światełko ma na siebie skierowane - zaczyna od anegdoty Michał Janicki.

Na małej scenie w Teatrze Polskim od 1999 r. w "Mayday" Raya Cooneya [na zdjęciu] gra przyjaciela londyńskiego taksówkarza-bigamisty, któremu przez wiele lat udaje się oszukiwać dwie kochające go żony. Od 825 przedstawień (premiera była w 1999 r.) tytuł chodzi przy komplecie publiczności. To absolutny rekord na szczecińskich scenach.

- To jest świetnie napisane warsztatowo. Anglicy to potrafią. Najlepsze farsy przychodzą stamtąd - mówi Janicki.

Stworzyli w "Mayday" znakomity duet z Adamem Dzieciniakiem (w roli taksówkarza). Jerzy Gruza ich obejrzał i ocenił, że mają porozumienie "na poziomie Pokory z Golasem".

- Farsa wywodzi się z commedii dell'arte - uważa Michał Janicki.

A commedia dell'arte opierała się w dużej mierze na improwizacji. Aktorzy, mając szkicowy scenariusz, dodawali od siebie teksty, gagi. Tak też aktorzy improwizują w "Mayday". Wygrywają aktualne akcenty, a faceci na widowni mówią: "To o nas".

Janicki przypomina sobie, jak w Teatrze Kameralnym, który prowadzi, wystawili sztukę Miro Gavrana "Mąż mojej żony". Też grali z Dzieciniakiem. Reżyser się na nich obruszał: - Nie dodawaj od siebie! Nie dodawaj.

Ale oni nie mogli się oprzeć. Nawet na Gavranfest w Krakowie. W przerwie obrażony reżyser się do nich nie odzywał. A po spektaklu przyszedł Gavran i mówi do Janickiego:

- Proszę pana, czy pan pozwoli, że wpiszę pana puenty do mojej sztuki?

Na "Maydayu" publiczność pokłada się ze śmiechu. Jeśli wierzyć aktorowi, to jedna pani nawet zaczęła rodzić. I teraz jej syn ma do pełnoletności darmowy wstęp do Polskiego.

- Teatr to terapia, a śmiech to zdrowie. NFZ nam powinien dopłacać - uważa Michał Janicki.

Dwie maski teatru

- Jak zostawałem dyrektorem, przychodziłem do teatru, w którym przedstawienia grano w tygodniu rano, dla szkół, i w sobotę wieczorem. Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, to żeby zrobić teatr widza - mówi Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego. - Oczywiście można się za to narazić na zarzut, że robi się teatr pod publikę. Ale w gruncie rzeczy istotą w teatrze jest spotkanie z widzem.

Po pięciu latach dyrektorowania wpuścił na scenę pierwszą farsę.

- "Mayday" uruchomiło ładną aurę, że na bilety do teatru trzeba poczekać - wspomina. - Ale tak naprawdę sytuację odwróciło "Wesele" Janusza Józefowicza. Większość krytyków na nie pomstowała. A bilety szły jak świeże bułeczki. To zbudowało dobry klimat wokół naszego teatru.

Krytycy teatralni podejrzewają, że teatry robią farsy dla podreperowania budżetu lub dlatego, że się komercjalizują.

Opatowicz zrezygnował z porannych przedstawień, choć były gwarantem frekwencji. A potem łatwiejsze tytuły lokował na początku tygodnia, a trudniejsze w weekend.

Teraz w Polskim mają najwięcej rekordowych przedstawień. Nie tylko "Mayday". "Prywatną klinikę" od lutego 2004 r. grali 432 razy, "Pornografa" w Czarnym Kocie Rudym od 20 lat - 365 razy. Jak burza idzie "Kogut w rosole" na dużej scenie: od 2012 r. już 118 razy.

Leszek Kołakowski po premierze "Transantlantyku" w Teatrze Polskim w Szczecinie powiedział, że nie widział lepszej inscenizacji Gombrowicza. "Mistrza i Małgorzatę" grają 17. rok. "Mieszczanie" Gorkiego w reż. Antona Malikova są najlepszym przedstawieniem ubiegłego roku.

- O miłości, śmierci, o rzeczach najważniejszych w życiu człowieka i o samym człowieku można opowiadać w różny sposób - mówi Opatowicz. - Te dwie maski, które symbolizują teatr, smutna i wesoła, mówią coś ważnego: że o rym wszystkim można mówić z poczuciem humoru i bardzo poważnie. Balansowanie na różnych nastrojach, między tym co jest wzruszeniem, a tym co jest radością, to moja satysfakcja. Szekspir też to robił. W najbardziej dramatycznych sztukach miał takie zeskoki, kiedy uwodził i bawił. Bo jak ci ludzie [w elżbietańskim teatrze] musieli cztery godziny stać, czasami w zimnie, deszczu, to nie mogli tylko utyskiwać na władzę, dostrzegać swoje zło, cierpieć. Musieli też pośmiać się i mieć wytchnienie.

Bachanalia bez alkoholu

Kiedy Paweł Niczewski, kierownik Teatru Piwnica przy Krypcie, zdał do szkoły teatralnej i zapowiedział, że na medycynę nie idzie, od ojca lekarza endokrynologa usłyszał: - To komu przekażę swoje książki?! Błaz-nem chcesz zostać?

- Widzenie teatru jest dwojakie - mówi Niczewski. - Mnie szkoła wychowywała w duchu poważnym, nazywanym przeze mnie "rosyjskim" od Stanisławskiego [twórca MCHAT-u i reguł sztuki aktorskiej - red.]. Drugi nurt, który nazywam "anglosaskim", to zabawa, karnawał.

W 2004 r. Paweł Niczewski z Arkadiuszem Buszką i Konradem Pawickim wystawili "Dzieła wszystkie Szekspira (w nieco skróconej wersji)" Adama Longa, Daniela Singera i Jessa Winfielda. Półtorej godziny szalonej podróży przez najważniejsze dramaty Szekspira: motywy, postaci, cytaty, Przebieranki i gagi. Romea i Julię gra dwóch facetów. Nikt nie chce być Otellem ("bo Murzyn"). Humor jest wariacki, czasami po bandzie, jak wtedy, kiedy karmią widownię parówkami, które udają obgryzane palce.

- Naszym źródłem i wyznacznikiem jest Monty Python. Ten rodzaj absurdalnego humoru. Nie francuska bohema - mówi Niczewski.

W latach 2004-2016 na Zamku zagrali 188 spektakli. W tym roku trzy. Widzowie przychodzą do kasy i pytają, dlaczego już nie ma biletów, skoro spektakl jest za miesiąc?

Wystawienie "Biblii w nieco skróconej wersji" nie zaryzykowali. Ale tymi "Dziełami Szekspira..." zapoczątkowali w Piwnicy nurt zabawnych spektakli korzystających z interakcji między sceną a widownią.

Kolejnym krokiem było wprowadzenie do Piwnicy widowisk impro, które składają się sekwencji krótkich scen tworzonych na bieżąco, w oparciu o zadania rzucane z widowni. W Klubie Komediowym na warszawskim pl. Zbawiciela Niczewski usłyszał, że taką formę nazywają "bachanaliami bez alkoholu".

Pytam, co impro daje w teatrze?

- Wyzwolenie rzeczywistych emocji i radość wspólnego wariactwa - odpowiada Niczewski.

Crazy for You

- "Zemsta nietoperza", premiera w 2012 r. Do tej pory grana 23 razy. "Hrabina Marica", premiera w 2014 r. - 20 razy. "Crazy for You" - premiera 3 marca 2017 r., do końca sezonu będzie 12 przedstawień - wylicza Magdalena Jagiełło-Kmieciak, rzeczniczka Opery na Zamku.

Opera to teatr, który ma wierną publiczność chodzącą na kolejne inscenizacje. Szczególnie uwielbiane są operetki.

Dewiza dyrektora Opery na Zamku Jacka Jekiela: - Nikogo nie naśladować. Robić spektakle, które są artystycznymi poszukiwaniami, przełamują konwencje. Żeby publiczność się nie nudziła, żeby to było dla niej odkrycie. Jeśli w tym wszystkim będzie w nas perfekcja i pasja, jeśli to, co robimy, będzie szczere, publiczność to kupi - mówi.

Opera jest po remoncie. Mało grają. W repertuarze na kwiecień są dwa własne spektakle, w maju sześć.

- Gramy tyle, na ile pozwala dotacja [scena podlega pod marszałka województwa - red.]. A ta jest najniższa dla teatru operowego w Polsce [11,3 min zł - red.] - mówi dyrektor Jekiel.

Wyprodukowanie premiery spektaklu operowego kosztuje 500-800 tys. zł. Balet można wystawić za 300-400 tys. zł. Najdroższe są musicale. Ostatnia produkcja "Crazy for You" kosztowała ok. miliona złotych. Dyrektor Jekiel zapowiada zmniejszenie liczby premier w sezonie (od września do czerwca) do trzech: jednej opery, jednej operetki i baletu.

Legendarny dyrektor Tadeusz Bursztynowicz, który zakładał Operę Śląską, a potem kierował Warszawską, kiedy przyjechał do Szczecina rozwinąć tutejszy Teatr Muzyczny i przeniósł go na Zamek (w 1978 r.), zakładał sześć premier i 300 przedstawień rocznie.

Seks dla opornych

- Do teatru Anny Augustynowicz warto zajrzeć, żeby zobaczyć, co jest w Polsce do myślenia - stwierdził krytyk teatralny Łukasz Drewniak.

Najgłośniej jest teraz o wyreżyserowanym przez nią "Ślubie", który 18 kwietnia zainicjuje 42. Opolskie Konfrontacje Teatralne "Klasyka Polska", a już 1 kwietnia zobaczą widzowie na 37. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Jak układany jest repertuar Teatru Współczesnego? Na każdy sezon do rozważenia jest 30-40 propozycji złożonych przez reżyserów. Z tego realizowanych jest kilka.

Najczęściej grany w Teatrze Współczesnym (od premiery w 2012 r. 102 razy) jest "Seks dla opornych" w reżyserii Justyny Celedy. Małżeństwo z 25-letnim stażem wyjeżdża na weekend do luksusowego hotelu, by na nowo rozpalić życie intymne i uratować małżeństwo.

- Nie mam poczucia, że "Seks dla opornych" funkcjonuje w naszym teatrze jako typowa komedia czy wręcz farsa - mówi Mirosław Gawęda, dyrektor Teatru Współczesnego. - Gdy zastanawialiśmy się, jaki tytuł wybrać, żeby zaczęli do nas przychodzić nie tylko koneserzy, którzy docenią głęboką rozmowę o rzeczywistości czy zabiegi formalne, szukaliśmy współczesnej fabuły, z której można uczyć się, jak żyć. Beata Zygarlicka [gra główną rolę kobiecą w tym przedstawieniu - red.] jest zaczepiana na ulicy, w sklepie. I różne panie jej mówią: "Opowiedziała mi pani kawałek życia". Ten tekst jest śmieszny, ale w tym samym sensie, jak śmieszne są różne nieszczęścia, które nas w życiu spotykają.

Teatr Augustynowicz tworzy wspólnotę. Gra aktorska jest zespołowa, choć nie brak w nim indywidualności. Z widownią tworzy porozumienie o niezwykłej sile.

- Ja zawsze chodziłem do teatru dla przyjemności - mówi dyrektor Gawęda (z pierwszego wykształcenia - aktor; skończył też prawo). I uściśla, że to przyjemność mniej zmysłowa, a bardziej umysłowa.

- Ludzie z natury rzeczy dążą do poznania. Człowiek ma największą przyjemność, kiedy używa rozumu - wierzy dyrektor Teatru Współczesnego.

***

Szczecińskie hity teatralne

"Mayday" (Teatr Polski) - 825 razy zagrane, głównie na Małej Scenie, 91575 widzów*;

"Prywatna klinika" (Teatr Polski, Mała Scena) - 432 razy, 47 952 widzów;

"Pornograf" (Teatr Polski, Czarny Kot Rudy) - 365 razy, 29 200 widzów;

"Kolacja dla głupca" (Teatr Polski, Duża Scena) - 202 razy, 62 822 widzów;

"Dzieła wszystkie Szekspira (w nieco skróconej wersji)" (Teatr Piwnica przy Krypcie) -191 razy, 9 550 widzów;

"Mistrz i Małgorzata" (Teatr Polski) -125 razy, 38 875 widzów;

"Kogut w rosole" (Teatr Polski) -118 razy, 36 698 widzów;

"Seks dla opornych" (Teatr Współczesny) -102 razy, 35 088 widzów;

"Zemsta nietoperza" - 23 razy (premiera w hali Opery) - 13 064 widzów. Frekwencję policzyliśmy szacunkowo, mnożąc liczbę spektakli przez liczbę miejsc na widowni.

***

Gdzie w Szczecinie robi się teatr

Teatr Polski - ma trzy sceny: dużą (311 miejsc), małą (111) i Czarny Kot Rudy (80 miejsc);

Teatr Współczesny - również trzy sceny: duża przy Walach Chrobrego (344 miejsc), Malamia (do 60 miejsc) oraz Teatr Mały przy deptaku Bogusława (40 miejsc);

Ośrodek Teatralny Kana - 100 miejsc;

Opera na Zamku - 539 miejsc (gdy grała w hali - 568 miejsc);

Teatr Kameralny (w Bramie Portowej) - 80-90 miejsc;

Teatr Piwnica przy Krypcie (na Zamku) - 50 miejsc;

Teatr Lalek Pleciuga - sala główna ma 298 miejsc, sala kameralna - ok. 40 miejsc.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji