Artykuły

Yes Bar

Znacie mordęgę pustego czekania? Pamiętacie z waszego życia wziętą potworność oddychania tym chyba infernalnym gatunkiem mętnego kitu, nędzę iście krowiego przeżuwania wieczności pustą głową swą, kiedy to sekunda jest jak minuta, minuta jak wieczność - a tu nie dość, że czło­wiek krzyżówki zapomniał kupić, to na dokładkę nie ma cie­nia szansy na wyszynk? Pamiętacie, w jak maniakalną pedan­terię się wtedy popada, z jak chorą pilnością uwzniośla się najżałośniejsze lichoty, choćby zapałkę albo krzesło?

W piątek najpierw czekałem, aż zaczną wpuszczać. Pięć minut, dziesięć, kwadrans... Gdy zaczęli, wszedłem, odnala­złem na widowni krzesło dla mnie przeznaczone i zająwszy je, rozpocząłem czekanie drugie - czekanie na przybycie druha mego. Nie zawiódł.

Wkroczył, odnalazł na widowni krzesło przeznaczone dla niego (okazało się być ono krzesłem stojącym obok, po mojej prawej) i zająwszy je, westchnął z ulgą, co było znakiem, że możemy już rozpocząć czekanie trzecie - na rozpoczęcie ilu­zji. Czekanie, aż niewidzialna kurtyna pójdzie w górę (na "Scenie w Bramie" nie ma żadnych zasłon dzielących fikcję od realności), reflektory sykną, a damy, co naprzeciw nas siedzia­ły na krzesłach stojących na dechach ustawionych dobre pół­tora metra nad ziemią, ukażą się nam w pełnych swych kra­sach i wreszcie coś wycedzą łaskawie, wreszcie ruszą z dzie­łem "No Bar", co je Maria Spiss napisała, a Jakub Roszkowski wyreżyserował... Na Boga, kochani, wie lange noch?!

Owszem, byłem lekko roztrzęsiony. Setny raz okazałem się zauważalnie głupszy od druha mego. Otóż, on do teatru za­wsze przybywa w ostatniej chwili, omija go więc wypełniona adoracją spalonej zapałki mordęga czekania, aż zaczną wpusz­czać, oraz wypełniona kontemplacją cegły mordęga czekania, aż druh przyjdzie. Trudno czekać na własne przyjście, gdy się idzie. Trudno też, by czekał na mnie, skoro gdy on przybywa - ja jestem od dawna. Tkwię, czekam i czekaniem tak wykoń­czony jestem, że gdy się przedstawienie rozpoczyna - ja wła­ściwie nadaję się tylko do wyjścia... Ale w piątek reflektory syknęły jeszcze zanim opuściłem widownię. Skończyło się czekanie na początek... Czyżby?

Panie, co teraz na krzesłach, półtora metra nad ziemią, ni­czym pawice odcienie urody swej przed nami odmalowywały w pełnej jasności sceny - były tu i siedziały w szarościach, od­kąd bileterzy zaczęli wpuszczać! Tak, one też czekały. Ja cze­kałem, one czekały, gdy zaś druh mój przybył, razem żeśmy sobie tak czekali i czekali, by wreszcie się zaczęło. I gdy syknęły reflektory, gdy zdawało się, ze zdechnie mordęga i za­cznie się iluzja, rzeczone aktorki - Ada Fijał i Katarzyna Weredyńska - już pierwszymi zdaniami zarżnęły złudzenia. Dały sygnał: Dalej będziemy siedziały i - czekały będziemy!

Znacie ból pustego czekania. Znacie, ale też wiecie, co się dzieje w głowie tego, który czuje, że oto doczekał końca cze­kania, że będzie w ogródku witał się z gąską - a tu ktoś ogła­sza, że na gąskę trzeba jeszcze poczekać z godzinkę, góra dwie. Coś potwornego się wyprawia w głowie człowieka skaza­nego na wieczność czekania.

Był już taki pan, co z bólu wypatrywania gościa uczynił jed­ną z najpiękniejszych metafor dramaturgicznych XX wieku. U Marii Spiss jest prawie tak samo. To znaczy, jeśli o sedno idzie - podobnie jest. Oto dwie panie siedzą na krzesłach i cze­kają, aż przyjdzie wyjątkowość. Mężczyzna? Młodzieniec? Sta­rzec? Wróg? Przyjaciel? Chcą go zabić? Przytulić? Może odrzu­cić? Albo wzgardzić nim? Obojętne. Nie zapamiętałem, bo to obojętne, a obojętne, gdyż słowa Marii Spiss są obojętne - dla siebie nawzajem. Spiss pisze tak, że słowo w zdaniu zasypiają na widok kolegi. Tak jawi się ździebełko trupia intonacja Spiss. I tu też tkwi sedno pomyłki teatralnej "No Bar".

Lekcja płynąca z dzieła wspomnianego mistrza mordęgi czekania - krystalicznie czysta jest. Gdy z czekania uczynisz jądro swej opowieści, to nigdy nie oznacza, że masz już opo­wieść całą. Nie masz. Nic nie masz. Jeśli kto woli: jak masz tyl­ko wstępny obrazek - masz tylko piach w garści. Na ile starcza obrazka? Na tyle, ile między palcami szumi piach, niknąc w trawach. I łapa znów pusta.

Obrazek przedstawiający Fijał i Weredyńską czekające na kogoś, owszem, ładniutki jest. I trwa sekund piętnaście. Po czym dzieje się to, co zwykle, kiedy aktorowi z ust wypada gips a nie ciało słów, co się odnalazły. O tamtej arcymetaforze czekania Jan Kott rzekł: "Nuda prawie genialna". O dramatur­gicznej noclegowni Spiss mogę rzec ledwie to: nuda-kit. Co czynisz, gdy ktoś cię, niczym szybę, kituje opowieścią bez urody, oderwanymi od ziemi ogólnym teoriami wszystkiego, dymem z komina, kraszonym śpiewem Fijał i Weredyńskiej?

Uwznioślasz wtedy wiór. Zapałkę, krzesło, cegłę. Czepiasz się tej rupieciarni małości, bo chcesz zachować resztki przytomności. Przecież ja w piątek na pokazie czekania w wykona­niu Fijał i Weredyńskiej - przeliczyłem cegły ścian "Sceny w Bramie"!

Czekasz. Uwznioślasz wiór. Druh czeka. Czekają wszyscy. Reżyser czekał, że doczeka, ale nie doczekał. Więc dalej cze­ka. I autorka też czeka dalej. Czekasz z nimi. Ale z każdą mi­nutą coraz bardziej rześki jesteś. Bo czujesz, że koniec "No" w "No Bar" - bliski jest. Istotnie! O 20.00 - wychodzisz. I pomy­kasz tam, gdzie nie ma "No".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji