Artykuły

Między gwiazdą a krzyżem

"Historia Jakuba" Tadeusza Słobodzianka w reż. Ondreja Spišáka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Julianna Błaszczyk w Teatrze dla Was.

Ondrej Spisak, słowacki reżyser, którego inscenizacje wystawiano już na deskach Teatru Dramatycznego w Warszawie, po raz kolejny pozwala przemówić postaciom z dramatów Tadeusza Słobodzianka. Tym razem bierze na warsztat tragiczną "Historię Jakuba". Tekst powstał na podstawie wydarzeń z życia Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela, który - podobnie jak bohater sztuki - był człowiekiem z podwójną tożsamością, związanym z dwiema kulturami, a chcącym być aktywnym uczestnikiem każdej z nich.

Od początku dramatu główny bohater, którego pierwowzorem jest Romuald Jakub Weksler-Waszkinel, wcale nie ma na imię Jakub, lecz Marian. Wychowuje się w polskiej rodzinie, ma siostrę, jest wszechstronnie uzdolnionym chłopcem. Na drodze do samodoskonalenia Marian odkrywa jednak pewną tajemnicę, która doprowadza go do wewnętrznego konfliktu. Po części za namową matki, a po części pod wpływem powołania wstępuje do seminarium i zostaje księdzem, by po latach posługi kapłańskiej dowiedzieć się, że jest Żydem. Jego żydowska matka chciała uratować go z getta i oddała chłopca przybranej polskiej matce ze słowami: "Pani jest chrześcijanką, pani wierzy w Jezusa, więc niech pani w imię tego Żyda, w którego pani wierzy, uratuje moje dziecko. Gdy dorośnie, zostanie księdzem". A słowo ciałem się stało, jak to mówią.

Od tej chwili Marian rozpoczyna swoje poszukiwanie tożsamości. Minimalistyczna scenografia, na którą składa się kilka drewnianych krzeseł, szaf i drewniany stół pośrodku sceny, absolutnie do kolejnych peregrynacji wystarcza. Miejsca, czas i atmosferę tworzą sami aktorzy. Są dynamiczni i precyzyjni (choć w porównaniu z "Naszą klasą" - wystawioną w podobny, charakterystyczny dla Spisaka sposób - tej precyzji nieco zabrakło). To dzięki nim widz podróżuje razem z bohaterem, odbywa wędrówkę z miasta do miasta, z kraju do kraju. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Łukasz Lewandowski, odtwórca roli Mariana. Aktor niemalże przez trzy godziny nie schodzi ze sceny, nie traci przy tym energii i obdarza postać księdza w poszczególnych odsłonach jakże skupioną i sugestywną zmiennością temperamentów. Na szczególne brawa zasłużyły również Magdalena Czerwińska, Małgorzata Rożniatowska oraz Izabela Dąbrowska, wcielające się w cały wachlarz postaci kobiecych, od matek i zakonnic po prostytutki. Wszystkie ich role w spektaklu pokazują wymownie, że to właśnie kobiety mają największy wpływ na decyzje księdza.

Życie Mariana nie musi być w końcu aż tak trudne - wystarczy, że zapomni o tym, kim się urodził i pozostanie katolickim księdzem, albo porzuci swoje dotychczasowe role społeczne i zamieszka w Izraelu wraz ze swoimi krewnymi jako wierzący i praktykujący Żyd. Obie jego drogi są możliwe, jednak Marian na żadną nie chce się zdecydować. Ksiądz staje się bohaterem szczególnie tragicznym w drugiej części spektaklu (ze względu na kilka dłużących się scen trochę gorszej od bardzo dobrej pierwszej części). Po wyjawieniu prawdy na swój temat i przybraniu imienia "Jakub" po żydowskim ojcu spotykają go w Polsce represje, przed którymi ucieka do krewnych w Izraelu. Tamtejsza społeczność jest gotowa przyjąć go z otwartymi ramionami pod jednym warunkiem. Marian musi przestać być księdzem. Tadeusz Słobodzianek po raz kolejny zwrócił uwagę na szalenie ważny problem, istotny także współcześnie. Kwestia pochodzenia, tego, kim jest się "tak naprawdę" i dlaczego nie można być jednym i drugim, nie jest sprawą wyłącznie księdza Mariana-Romualda Jakuba. To problem, z którym mierzyli się i mierzą ludzie w różnych częściach świata, zmienia się tylko to, kto skąd musi uciekać i gdzie ma nadzieję zostać przyjętym. Pewnego rodzaju punktem kulminacyjnym drugiej części spektaklu jest scena, w której dwie rodziny Mariana-Jakuba - przybrana i biologiczna - zasiadają przy stole. Dwie matki, dwóch ojców i rodzeństwa. To dobry moment na dialog, być może na wspólną szczerą rozmowę o tym, jak pomóc Jakubowi, albo o tym, że przecież dwie matki nie różnią się od siebie tak bardzo. Niestety, rodzinne spotkanie kończy się na wzajemnym obrzuceniu szarlotką

Przestawione na scenie dzieje księdza Mariana zostały zgrabnie obleczone w elementy komiczne, dzięki którym paradoks rządzący jego życiem momentami wydaje się zabawny, choć to w gruncie rzeczy historia smutna, czasami wzruszająca. Tym bardziej, że "Historia Jakuba" kończy się źle, problem pogodzenia dwóch tożsamości okazuje się nie do rozwiązania, a tym, co pozostaje, jest frustracja, zawód i zagubienie. Mimo że lata mijają, w społeczeństwie wciąż funkcjonuje pierwotna kategoria "swój i obcy", od której - choćby nie wiem jak ucywilizowani - najwyraźniej się nie uwalniamy.

***

Julianna Błaszczyk - studentka Międzyobszarowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji