Artykuły

Kuba Kowalski: Nie lubię teatru, który jest letni

- Po tym, co wydarzyło się ostatnio w Polsce i na świecie, nie mógłbym zrobić kolejnego spektaklu, który zabiera widzów w odległy i wykreowany świat. To czas na teatr skromny - mówi reżyser spektaklu Kuba Kowalski, reżyser spektaklu "Diabeł i tabliczka czekolady" w lubelskim Teatrze Osterwy. Z artystą rozmawia Kacper Sulowski w Gazecie Wyborczej - Lublin.

W maju ubiegłego roku Paweł Reszka, dziennikarz lubelskiego oddziału "Gazety Wyborczej" i reporter "Dużego Formatu", za książkę "Diabeł i tabliczka czekolady" dostał Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za najlepszy reportaż literacki. Za tydzień na deskach Teatru im. J. Osterwy zobaczymy jej inscenizację. Reżyseruje Kuba Kowalski.

KACPER SULOWSKI: Czy "Diabeł i tabliczka czekolady" to dobry przewodnik po Lublinie?

KUBA KOWALSKI: Kiedy z autorem spotkałem się po raz pierwszy, kazał mi obiecać, że nie będzie to spektakl o Lublinie. Bo - jak mówił - nie czuje się miejskim czy regionalnym kronikarzem i nie o tym napisał książkę. Na początku trochę mnie to zbiło z tropu, ale szybko zrozumiałem, że jego reportaże mają uniwersalny charakter. Myślę, że te historie mogłyby się wydarzyć w Wielkopolsce, na Mazurach i w innych zakątkach kraju. To przekrój polskiego współczesnego społeczeństwa.

Ale na początku nie byłeś do nich do końca przekonany.

- Książkę Reszki podrzuciła mi Dorota Ignatjew, dyrektor Teatru im. Osterwy Faktycznie, miałem mieszane uczucia. Literatura faktu nie była czymś, co mnie szczególnie pociągało. Nigdy nie pracowałem nad takim materiałem w teatrze. W końcu zdecydowałem się sięgnąć po tę książkę. Przeczytałem ją w jeden dzień. I już byłem pewien, że chcę to przenieść na scenę. Od pierwszej rozmowy z Dorotą minęło trochę czasu, więc zaraz po lekturze zadzwoniłem z pytaniem, czy przypadkiem nie dała jej komuś innemu.

Nie dała?

- Nie.

Ulżyło?

- O tak.

Dlaczego się zdecydowałeś?

- Po pierwsze, książka uwiodła mnie formą, z którą w teatrze jeszcze nie pracowałem. Po inscenizacjach kilku wielkich narracji i adaptacji powieści pomyślałem, że warto popracować nad fabułą, która nie będzie oparta na jednym bohaterze. Chodzi o coś w rodzaju mozaiki, w której jest kilka opowieści, bohaterów i światów. Po tym, co wydarzyło się ostatnio w Polsce i na świecie, nie mógłbym zrobić kolejnego spektaklu, który zabiera widzów w odległy i wykreowany świat.

To nie jest czas na takie podróże?

W Polsce i w innych miejscach do władzy doszli lub dochodzą prawicowi populiści, którzy posługują się językiem troski o zwykłych ludzi, o szarego obywatela. Mam jednak wrażenie, że jest w tym dużo kłamstwa. Jest też coraz mniej wrażliwości i szacunku dla drugiego człowieka. Brakuje empatii wobec mniejszości i ludzi, którzy są z różnych powodów inni i marginalizowani. To dla nich trudne czasy. Dziś teatr powinien oddać im głos. Nie chcę zajmować się polityką na poziomie rozgrywek między partiami, nie chcę też atakować idei czy wartości. Po pierwsze, chcę pokazać ludzi. Po drugie - temat Mam wrażenie, że tak właśnie pisze Reszka. Za każdym z bohaterów stoi temat, problem społeczny, który prześwietlany jest z każdej strony. Autor jednak bardzo mocno zajmuje się bohaterem. Historia o konsekrowanej dziewicy nie jest esejem na temat religijności, ale próbą przyjrzenia się dziewczynie, która poślubia Chrystusa Która ma własne potrzeby i poczucie wartości.

Może ma jakieś braki w stosunku do ciebie, a może ma coś, czego ty nie masz.

- To dobry czas na teatr skromny, mówiący o człowieku, jego codzienności, problemach i bolączkach.

I w tej codzienności znalazłeś poezję?

- Poetyka wyłania się właśnie z powszechności. Autor ma reporterskiego nosa i opisuje rzeczy prawdziwe, realne, lokalne i bliskie ludziom. Jednak to wszystko jest nadzwyczajne. Ma umiejętność wyszukiwania skrajnych przypadków i zjawisk, na które patrzy jak przez szkło powiększające i widzi pewne tendencje. Dobrze, że w książce jest mało ideologii, a więcej autentyzmu i osobistego dramatu. Bohaterowie nie są stawiani po którejś ze stron ideologicznego sporu. Tu nie chodzi tylko o homoseksualistów i wszystkich, których nazywa się dziś "lewakami". To są ludzie z obydwu stron barykady.

Trudniej przenieść na scenę literaturę faktu?

- To piekielnie trudne. I mam wiele obaw. Najbardziej boję się tej zwięzłości. Pracując nad tekstem, dokonaliśmy jego adaptacji. To nie jest osobny dramat napisany na podstawie książki, jesteśmy bardzo blisko tekstu Reszki. Boję się, na ile da się pokazać prawdziwych, nieuproszczonych bohaterów w tak krótkich i zwięzłych fragmentach, na tak małych wycinkach materiału.

W "Pani Bovary" główną bohaterkę poznawaliśmy przez ponad dwie godziny.

- I do takiego prezentowania postaci jestem przyzwyczajony. W tym przypadku musimy być bardzo precyzyjni. Autorami wypowiedzi są prawdziwi ludzie, którzy nie mówią frazą Flauberta czy Moliera. Język jest prosty, kolokwialny i paradoksalnie słowo staje się jeszcze ważniejsze.

Nad adaptacją pracujecie w duecie z dramaturżką Julią Holewińską. Kłóciliście się o ten tekst?

- Pracujemy razem od kilku lat. Zaczynamy zwykle od lektury i długich rozmów, czy warto to wystawić, na co zwrócić uwagę, na co postawić, a co odpuścić. To taki sparing. Raz ja ją muszę do czegoś przekonać, raz ona mnie.

Opisując to, co robisz w teatrze, powiedziałeś, że "widza najpierw trzeba uwieść, a potem zadać mu trudne pytania". Czym chcesz go uwieść w "Diable..."?

- Nie lubię teatru, który jest letni, nie prowokuje intelektualnie. Nie lubię też, kiedy traktuje się mnie jako człowieka o średniej inteligencji. Jeśli twórca wygłasza swoją tezę, to zwykle mało mnie to obchodzi. To uwodzenie to zaproszenie widza w przestrzeń, która nie jest czarno-biała, jednoznaczna i dopowiedziana. Jest sferą paradoksów, czegoś, co nie jest wyłożone kawa na ławę i wygłoszone z ambony. Gdzie jest miejsce na dowcip, dystans i absurd. Wiele przedstawień, które robiliśmy z Julką, są tak konstruowane, że pierwsze ich części są jasne, a potem systematycznie do końca ciemnieją. Najpierw chcemy wpuścić widza do naszego świata. Pokazać, że to nie jest obca rzeczywistość, a potem zaczniemy pokazywać coś, co jest bardzo bolesne, niewygodne, czasem brutalne. Tym razem ta zasada nie dotyczy części spektaklu,. Tutaj każdy epizod powinien najpierw wciągnąć, a potem na swój sposób zakłuć.

A te trudne pytania? To te o empatię, które pojawiły się na billboardach w mieście?

- Między innymi. Sprawdzimy, czy stać nas na to, żeby postawić się na miejscu tych bohaterów reportaży, ludzi w skrajnościach. Chcesz, żebyśmy im współczuli?

- Chcę, żebyśmy z nimi byli. Zobaczyli siebie na ich miejscu. Nie chcę jednak emocjonalnego szantażu. Chciałbym zbliżyć się do postaci, konfrontować z nimi widzów, a nie malować obrazu w oddali. Między innymi dlatego scenografia zaprojektowana jest tak, że widzowie i aktorzy są w jednej przestrzeni, bez tradycyjnego podziału na widownię i scenę.

W tym teatrze miałeś okazję już pracować. Teraz będzie łatwiej?

- Dobrze jest wrócić do teatru. Łatwiejsze jest na pewno obsadzanie ról. Kiedy reżyser przychodzi do teatru, po raz pierwszy obsadza bezpiecznie, myśli stereotypami, kieruje się warunkami fizycznymi aktorów. Kiedy reżyser zna załogę, może bardziej zaryzykować. Jak udało wam się zszyć tak wiele wątków? Czym połączyliście wszystkie historie?

- To książka o ludziach, których ktoś wreszcie dopuszcza do głosu. O potrzebie empatii i zrozumienia. Mówi o religijności, zakłamaniu, tolerancji i samotności.

Masz swój ulubiony reportaż?

- Na to pytanie odpowiem dopiero po premierze. Teraz każdy z nich jest dla mnie tak samo ważny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji