Artykuły

***

W Nowej Hucie benefis Jerzego Stuhra: wyreżyserował "Iwonę" Gombrowicza, zagiął w niej rolę króla i jeszcze uczczony został okolicznościową wystawą we foyer Teatru Ludowego. Ta "Iwona" - podobnie jak poprzednia, w krakowskiej PWST - była dla Stuhra przedsięwzięciem "profesorskim": najstarszy, nieporównanie od pozostałych aktorów spektaklu sławniejszy i bardziej utytułowany, wystąpił w roli maître'a ćwiczącego utalentowaną młodzież. Jak to wypadło? Nowohucka "Iwona" narysowana została mocną, chwilami - rzekłbym - zbyt grubą kreską, tak jakby reżyser obawiał się, że widz z okolic kombinatu nie pojmie finezji dialogu i trzeba go sobie zjednać gagiem, kabaretowym dowcipem. Więc też w tym wcieleniu tekst Gombrowicza nie zatarł (jak u wielu innych reżyserów), lecz przeciwnie - uwydatnił swój farsowy rodowód. Sam Stuhr w roli króla też bardziej był "wodzirejem" niż którymś ze swych poważniejszych wcieleń.

Ale kluczowa dla całej "Iwony" jest koncepcja tytułowej roli. Można ją zagrać farsowo lub tragicznie, obdarzyć postać bogatym wnętrzem, charakterem, emocjami, nawet swoistym urokiem - albo stłumić wszystko, czyniąc z niej zagadkę; może być Iwona-kreatura, karykatura, ofiara, outsiderka, buntowniczka itd. Tym bardziej że reżyserowi nie zawadza dramatyczny tekst, którego prawie nie ma: Iwonę ulepić trzeba niemal od zera - z gestu, mimiki, kostiumu.

W Teatrze Ludowym Ziuta Zającówna stanęła w roli Iwony przed wyjątkowo trudnym zadaniem, reżyser bowiem postanowił ją "zgasić" zupełnie, nie zezwalając na żadną niemal ekspresję. Nowohucka Iwona jest więc tylko - i aż - samym udręczonym istnieniem, "ścianą do odbijania piłeczek", podczas gdy wszystkim wokół wolno "zagrywać się" do woli. To - paradoksalnie - przeciąga publiczność na jej stronę. W roli Iwony Ziuta Zającówna, aktorka o dużym talencie i wszechstronności, odniosła niewątpliwy sukces. Inne postacie, które zapadają w pamięć, to doskonała Królowa Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik oraz książę Filip Rafała Dziwisza - nie tak jak w spektaklu Lupy hamletyczny, grający raczej zbuntowanego na chwilę przeciw konwenansom filozofującego bawidamka. Cały w ogóle młody zespół zagrał z wielkim zaangażowaniem - nawet lokajowi Walentemu (Roman Gancarczyk) udało się zaistnieć w pamięci widzów, a ci ostatni wielekroć przerywali przedstawienie śmiechem i oklaskami. Bo taka właśnie jest nowohucka "Iwona": pozbawiona może celowo metafizycznych głębi, ludyczna, mrugająca co chwilę w kierunku widowni. Z trudnością przyszłoby zapewne odpowiedzieć na jakieś okrutnie serio brzmiące pytania w stylu: dlaczego właśnie "Iwona" - teraz, w tym miejscu, dla tej publiczności? Ale twórcy przedstawienia niezbyt się chyba przejmują podobnymi problemami, zapraszając po prostu widzów do wspólnej, czasem tylko bezlitosnej, zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji