Artykuły

Pochwała "Jednookiego"

TRZEBA mieć wiele tupetu, by tak jak jeden z recenzentów wrocławskich najpierw się bez żenady przyznać że się w ogóle nie zna tekstu autorskiego a potem zgłaszać zastrzeżenia do reżyserii, która - co może stwierdzić tylko ten, kto jednak egzemplarz sztuki przeczytał - jest wyjątkowo wierna właśnie autorskiemu tekstowi, a jednocześnie pełna inscenizacyjnego polotu.

Dając na wrocławskiej scenie kameralnej polską prapremierę "Jednookiego", Eduarda Maneta, Wanda Laskowska zrobiła to z ogromną kulturą, ściśle przestrzegając szczegółowych didaskaliów autora, co stanowi tylko wyraz jej uzasadnionego zaufania do pisarza, który jest przecież więcej niż stuprocentowym człowiekiem teatru (będąc niegdyś krytykiem, a później - jednocześnie - autorem aktorem, reżyserem, szefem zespołu teatralnego).

Widząc, jak bardzo Manet "czuje scenę" jak doskonale zna reguły prawdziwej teatralności Laskowska poprowadziła aktorów i całość inscenizacji w kierunku możliwie wszechstronnego spełnienia jego intencji autorskich. Nawet w zakresie tego "ruchu scenicznego", o którym z irytacją pisze wspomniany tu recenzent a którego reżyserka nie wymyśliła dla "modnego" i często sztucznego wzbogacenia inscenizacji ("reżyser ma pomysły"), lecz po prostu wzięła pod uwagę fakt, że autor z rzadko spotykaną drobiazgowością ruch ten w didaskaliach określa, wyraźnie przywiązując doń dużą wagę (gdyby się egzemplarz czytało, spostrzegłoby się że Laskowska nawet trochę ten ruch ograniczyła).

Wszystko to przyniosło rezultat bardzo dobry. Otrzymaliśmy widowisko, którego intelektualny ładunek będący zaczynem refleksji nad instynktami i moralnymi postawami człowieka, został podany ze sceny tak żywo, tak dynamicznie, że publiczność odbiera je z nieustannym zaciekawieniem i napięciem. Sam obejrzałem je już dwa razy i nie jestem pewien, czy nie pójdę na "Jednookiego" po raz trzeci, gdyż w przeciwieństwie do wielu innych inscenizacji za drugim razem wydało mi się nawet żywsze niż za pierwszym.

Stwierdzenie to jest oczywiście także pochwałą dla aktorów. Witold Pyrkosz(Tibulus), Andrzej Hrydzewicz (Cumulus) i Wojciech Malec (Martibus) doskonale, pełnowymiarowo grają trójkę groteskowych, raczej tragicznych, choć chwilami także komicznych rzezimieszków - skazańców, a Erwin Nowiaszok, mając tym razem rolę znacznie mniej wdzięczną niż w "Grze w zabijanego" lub "Księżniczce Turandot", jest takim właśnie Jednookim, jakiego "podwójność znaczeniowa" mieści się we francuskim oryginale tego określenia (po francusku bowiem "jednooki" może znaczyć również "podejrzany, niejasny").

Integralny, istotnie współtworzący atmosferę składnik widowiska stanowi muzyka Zbigniewa Korneckiego, towarzysząca zarówno dialogom, jak i np. ironicznemu songowi Tibulusa śpiewanemu przez Pyrkosza przy dodatkowym akompaniamencie uderzeń w trupią czaszkę (jedno z trafnych dopełnień inscenizacyjnych, które Wanda Laskowska nie sprzeniewierzając się podkreślanemu tu pietyzmowi dla tekstu autorskiego wprowadziła).

Świadomie wieloznaczna sztuka kubańskiego pisarza, której gorycz raz po raz rozładowują sytuacje wywołujące na widowni uzasadniony śmiech, stanowi - obok "Domu" Storeya i "Czy pan widział Poncjusza Piłata" Bułhakowa - jeszcze jedną naprawdę cenną pozycję tegorocznego repertuaru wrocławskiej sceny kameralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji