Artykuły

Wyzwolone kobiety znał już Gioachino Rossini

"Turek we Włoszech" Gioachino Rossiniego w reż. Christophera Aldena w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wojciech Giczkowski w Teatrze dla Was.

"Turek we Włoszech" Gioacchino Rossiniego to dramma buffo w dwóch aktach z librettem Felice Romaniego. Jej światowa premiera 14 sierpnia 1814 roku w Teatro alla Scala w Mediolanie skończyła się skandalem, a część publiczności już podczas pierwszego aktu opuściła teatr i oskarżała kompozytora o plagiat. Środkowe ogniwo triady oper komicznych, poprzedzone "Włoszką w Algierze" (1813) i zwieńczone "Cyrulikiem sewilskim" (1816), stanowi idiomatyczne, rozpoznawalne dzieło genialnego kompozytora od początku pierwszych taktów uwertury. Cała opera to słynny układ numerów wokalnych śpiewanych według schematu, w którym po części wolnej następuje fragment szybki. Publiczność słucha z uwielbieniem koloratur wymagających od śpiewaków najwyższego kunsztu wokalnego. W Polsce Karol Kurpiński poprowadził tę operę 17 marca 1824 roku w Teatrze Narodowym na Placu Krasińskim i dokładnie po 203 latach po raz pierwszy usłyszeliśmy ją w Operze Narodowej.

Spektakl powstał w koprodukcji z festiwalem Aix-en-Provence, Teatro Regio w Turynie i Operą w Dijon, a ponieważ od jego pierwszego wystawienia minęło sporo lat i w tym czasie w Europie wiele się zmieniło, spodziewano się zmian w inscenizacji. Tematyka zetknięcia się dwóch kultur wzmogła powszechne oczekiwanie, że komedia może posłużyć amerykańskiemu reżyserowi Christopherowi Aldenowi do oswojenia i złagodzenia politycznych lęków związanych z muzułmańską emigracją. Na konferencji prasowej Amerykanin wyrażał troskę o to, jak dwie tak różne kultury mogą ze sobą współistnieć, bo z tym problemem muszą się zmierzyć także Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa. Jednak w przedstawieniu nie ma odniesień do politycznych aktualności, a zabiegi reżyserskie sprowadzane są raczej do ironicznych aluzji, karząc panom z chóru Teatru Wielkiego przebrać się w damskie ubrania i śpiewać role hurys z sułtańskiego haremu. Nie jest to jedyny moment wywołujący salwy śmiechu na widowni, bo właściwie uśmiechamy się już od pierwszych taktów znakomitej muzyki, niezwykle pieszczotliwie potraktowanej przez Maestro Andriya Yurkevycha. Potem było raz zabawnie, raz smutno, porywająco przy wspaniałych ansamblach... i tak aż do końca, gdy niezdecydowany w uczuciach Selim dostaje kosza od obu pań i chyłkiem umyka ze sceny. Ku radości wszystkich zebranych.

Do stworzenia inscenizacji, którą zobaczyliśmy w Operze Narodowej, najbardziej zainspirowała Aldena znana sztuka Luigiego Pirandella "Sześć postaci w poszukiwaniu autora". Akcja rozgrywa się na sali prób teatru, a rzeczywistość przeplata się z treścią dramatu. Postać poety pełni funkcję reżysera, który dyryguje wszystkimi, a nawet w pewnym momencie strofuje maestra. Jednak są momenty, w których Fiorilla zabiera mu maszynę do pisania i próbuje sama tworzyć własną intrygę. Sześcioro wykonawców przebywa na scenie cały czas i prowadzi komediową grę, bardzo teatralną, wystawioną w konwencji lat 50. i 60. ubiegłego stulecia. Stylizacja ta najlepiej służy paniom, które mają szansę na prezentację wystylizowanej garderoby i peruk. Jak w filmach Felliniego są wyzwolone. Zmieniają kochanków, prowokują mężczyzn. Są ekscytujące - w przeciwieństwie do panów.

Praca poety, który pojawia się w każdej sytuacji (niektórych widzów ta ciągła wędrówka artysty denerwowała), polega na wymyślaniu libretta do drammy buffo, ale powoli i on zaczyna przyglądać się temu, co dzieje się z innymi postaciami zgromadzonymi na scenie i popycha bohaterów w określonym kierunku, by zaciekawić publiczność. Postać ta została znakomicie wykreowana przez Giulio Mastrototaro, pięknie śpiewającego barytonem swoją partię podczas rozdawania kartek z następnym kawałkiem roli. On także ulega urokowi Fiorilli, ale nie można mu się dziwić. Edyta Piasecka w tym przedstawieniu miała u swoich stóp nie tylko postaci dramatu, lecz także całą Warszawę. Przy zakładaniu pończoch była pociągająca jak Rita Hayworth w "Gildzie". Piękna jak Sophia Loren, gdy paradowała po scenie w czarnej halce, a do tego śpiewała do swojego starego męża pantoflarza niczym sama Maria Callas.

Christopher Alden powiedział, że czuł wśród wykonawców entuzjazm i zaangażowanie podczas tworzeniu spektaklu. Jednak scena zakomponowana dla Fiorilli - upokorzonej i wyrzuconej przez męża z domu oraz przymuszonej do powrotu do chałupiny rodziców pod Sorrento - pokazała nadzwyczajny talent wokalny Edyty Piaseckiej. W roli jej rywalki wystąpiła Anna Bernacka, która stworzyła wiarygodną postać Cyganki Zaidy. Laureatka Teatralnej Nagrody J. Kiepury z 2015 roku gra rolę przewrotnej oszustki. Co prawda rola ta jest mniej efektowna od partii Piaseckiej, ale Anna Bernacka kreuje Zaidę na wysokim poziomie wokalno-aktorskim.

W partiach miłosnych partnerował im urzekający Łukasz Goliński, którego głos jest zachwycający nawet przy wykonywaniu charakterystycznego dla tej roli parlanda. Swoją kreację potraktował niejako w kontrze do pozostałych postaci - rola zakochanego Turka może spodobać się każdej kobiecie, choć dość dziwny wydawał się jego kostium podstarzałego dandysa. Wspaniale wypadł śpiew dwóch basów z drugiego aktu, gdy Goliński rozprawia w duecie z Ticiano Braccim o konwenansach panujących w męskim świecie Turcji i Włoch. Włoski bas-baryton, misiowaty safanduła, zachwycił nie tylko pięknym śpiewem, lecz także dystansem do samego siebie, gdyż zaprezentował własne męskie wdzięki w sposób niezwykle komiczny. Przemysław Baiński, który od 2014 roku jest uczestnikiem Akademii Operowej w Operze Narodowej, stworzył kreację z wdziękiem Maurice'a Chevaliera. Wszyscy czekamy na jego następne role.

"Turek we Włoszech" Aldena przypomina nieco inscenizację "Cyrulika sewilskiego" zrealizowaną przez Bartletta Shera w Metropolitan Opera w sezonie 20011/2012, tylko zamiast wielkiego kowadła na scenę wtacza się zniszczony galion inaczej zwany aflastonem, czyli rzeźba kobiety, którą zwykle umieszczano na rufie bądź dziobie żaglowca. Marynarze byli bardzo przesądną grupą zawodową. Niejeden wierzył w czające się w odmętach wodnych uwodzicielskie syreny zatapiające okręty. Czy zamysłem reżysera było podkreślenie, jak niebezpieczne mogą być kobiety? Na początku intrygi galion zostaje odkryty i kobiecy biust towarzyszy wyznaniom miłosnym protagonistów. Na koniec porzucona przez wszystkich Fiorilla okrywa się narzutą z figury i konflikt zostaje zakończony. Niewątpliwie ten olbrzymi element scenografii może być dla wykonawców swoistą "zawalidrogą", a dla publiczności zagadką na miarę egipskiego sfinksa.

Zawsze jest ciekawie, gdy na poważne sprawy można spojrzeć przez pryzmat komedii. Zderzenie kultur, o którym mówi ta opera, od 200 lat jest także próbą konfrontacji tego, co może wydarzyć się w relacjach między mężczyznami i kobietami. Taką interpretację podkreślały zabawne sceny z niekończącym się ciągiem przebieranek mężczyzn za kobiety. Panowie w damskich fatałaszkach nie wyglądali jednak zbyt zachęcająco. Czyżby miało to być ośmieszenie "dżenderowej" ideologii? Wyzwolona Fiorilla zostaje upokorzona i za łaskawym przyzwolenie męża wraca do domu. Taka interpretacja na pewno nie spodoba się współczesnym feministkom. Christopher Alden nie interpretuje jednak opery Rossiniego w celu przypodobania się wyznawcom jakiejkolwiek ideologii. Zrobił znakomite przedstawienie teatralne, a Andriy Yurkevych postarał się, aby zabrzmiało ono także znakomicie pod względem muzycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji