Artykuły

Pedofilia wśród księży i inne grzechy

Seks z papieżem? Aborcja i otwarte przyznanie się do czynu? To wszystko pokazuje teatr w Warszawie, co oczywiście kończy się skandalem. Prokuratura wszczęła śledztwo. Krytycy proszą o bardziej wyrafinowaną formę bluźnierstwa - o spektaklu "Klątwa" w reż. Olivera Frljica pisze Gerhard Gnauck we Frankfurter Allgemeine Zeitung.

Warszawa, marzec 2017. Polski teatr przeżywa skandal sezonu. Z jednej strony słychać: "Obrażacie nasze uczucia". - "Tutaj chodzi o waszą hipokryzję", odpowiada na to druga strona. Oliver Frljić, notoryczny prowokator z Chorwacji, jest sprawcą tej awantury: inscenizacją sztuki o Kościele katolickim, seksie, pedofilii (wśród księży), aborcji i ksenofobii sprowokował falę protestów.

Teatralne skandale przebiegają głównie według określonej zasady. Rozgniewany, młody reżyser, najczęściej spoza miasta, angażowany jest gościnnie i szokuje rodzimą publiczność. Zanim pojawi się pierwsza fala podniecenia, już głos zabierają politycy i tradycyjnie oskarżają, że "wartości" zostały zmieszane z błotem.

Na to odpowiada teatr (ze swoimi sekundantami) - z jakiegoś powodu albo i bez równie tradycyjnie - że krytykujący "nie widzieli całego spektaklu". Prędzej czy później, do sprawy włącza się prokuratura. Media obliczają, komu i jaka grozi kara. A potem? Po jakimś czasie ciśnienie opada albo już coś innego znajduje się w centrum zainteresowania.

Tak samo działo się w przypadku skandalu w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Prokuratura zapowiedziała śledztwo. Protestanci (głośni, ale pokojowo nastawieni), jednego wieczoru w liczbie 150, szybko się nie znudzili. W holu teatru w pewnym momencie jeden mężczyzna wyciągnął z rozgniewaną miną najmądrzejszą broń naszych czasów, czyli telefon i zaczął filmować widzów. Kiedy został zapytany, co robi, odburknął tylko i odpowiedział, że opublikuje nagranie na katolickiej stronie na Facebooku. Pewna kobieta sprzeciwiła się - zaczęła go również filmować. Ochrona próbowała wyprosić mężczyznę.

Sztuka prowokuje. W scenie początkowej aktorzy pytają Brechta o radę: jak powinni wystawić "Klątwę" Stanisława Wyspiańskiego? Wyspiański (1869-1907) był ojcem nowoczesnego teatru polskiego, prekursorem teatru "zaangażowanego" w Europie, na długo przed Piscatorem. W jego "Klątwie" główną bohaterką jest gospodyni, "Młoda", która ze swoim pracodawcą, wiejskim proboszczem, ma dwoje dzieci. Aby dostać rozgrzeszenie, morduje swoje dzieci, paląc je na stosie. Zostaje za to ukamieniowana.

U Frljicia jest inaczej. Brecht doradza polskim aktorom żeby udali się po radę do Watykanu, a zaraz potem pojawia się na scenie wielka statua przypominająca Jana Pawła II: polskiego papieża, który został ogłoszony świętym Kościoła katolickiego. Jego fallus jest bardzo widoczny. Aktorzy całują pierścień papieża, a "Młoda" jakoby uprawia z nim seks oralny. Na końcu papież zostaje jakby powieszony, a na jego szyi zawisa tabliczka z napisem: "Obrońca pedofili".

Na scenie pojawiają się małe epizody o silnym charakterze ekspresyjnym, pełne przesady. Księża delikatnie się przytulają, słowo "Polska" jest najpierw przez chór mówione, później stękane, a na końcu wykrzyczane. W dalszej części na scenie zostają tylko księża. Opowiadają o tym, jak byli jako dzieci molestowani seksualnie przez duchownych. Później biorą hurtowo wykonane krzyże do rąk, rytmicznie je skręcają, w końcu każdy dzierży narzędzie przypominające karabin maszynowy i odmawiając "Ojcze Nasz", strzela na prawo i lewo.

To jeszcze nie koniec: aktorzy nawiązują kontakt z publicznością. Aktorka przedstawia się i opowiada o swoich aborcjach. Pada pytanie: "Ile kobiet jest na widowni?". Podnoszą się dziesiątki rąk. "Która z was miała aborcję?". Na to pytanie odpowiada już tylko kilka kobiet. Reszta reaguje oklaskami i włącza się w ten sposób w dialog, który przypomina protesty kobiet przeciwko zaostrzeniu prawa do aborcji, jakie miały miejsce w zeszłym roku. Te protesty i publiczne rozmowy o aborcji były dla wielu kobiet złamaniem tabu i w pewnym sensie uwolnieniem się od niego.

Nie minęło jeszcze 80 minut, a już zaczyna się monolog młodego księdza, w którym wypowiada się on negatywnie o muzułmanach: "Polski kierowca zamordowany w Berlinie przez muzułmanina!". Pies obronny, którego trzyma na smyczy, ma wytropić "muzułmanów" na widowni. Potem ksiądz schodzi ze sceny, spaceruje wśród publiczności i "węszy", aż do wytropienia trzech widzów, uznanych za "muzułmanów".

Następuje drugi fragment, który - oprócz sceny z papieżem - może mieć konsekwencje prawne. Aktorka powołuje się na akcję Christophera Schlingensiefa "Zabić Helmuta Kohla" i rozważa, czy zbiórka pieniędzy na zlecenie zabójstwa tu i teraz miałaby jakieś szanse. Tutaj kontekst jest jasny: chodzi o Jarosława Kaczyńskiego, szefa partii rządzącej. I ostatnia scena: ogromny krzyż, który od początku jest na scenie, zostaje ścięty piłą motorową. W tle słychać "Warszawiankę", trochę wzorowaną na francuskiej "Marsyliance" z 1831 r., która została skomponowana na cześć powstania listopadowego przez Francuza. "Warszawianka" jest dzisiaj jedną z najstarszych pieśni rewolucyjnych: "Hej, kto Polak, na bagnety!".

Teraz prokuratura prowadzi śledztwo ws. obrazy uczuć religijnych (do dwóch lat kary więzienia) oraz publicznego nawoływania do popełnienia zbrodni zabójstwa (do trzech lat). Politycy - przeważnie partii rządzącej - wyrazili swoje oburzenie, podczas gdy liberalny warszawski ratusz podkreślił niezależność instytucji kultury i powołał się na decydujący głos sądu. Jednak najbardziej radykalne kroki podjął Jacek Kurski, sojusznik Kaczyńskiego, prezes publicznej telewizji TVP: zdjął z ramówki spektakl wyprodukowany dla Teatru Telewizji Polskiej, w którym rolę główną zagrała Julia Wyszyńska, grająca "Młodą" w "Klątwie". Jego wyjaśnienie brzmiało następująco: ta decyzja była dla niego bardzo bolesna, nie chciał egzekwować zbiorowej odpowiedzialności, ale telewizja publiczna wg niego nie jest "domem publicznym"; w skrócie: "Chcemy pokazać tę sztukę, ale z inną aktorką w roli głównej".

Wielu krytyków teatralnych oraz zasłużonych uczestników debat publicznych podziękowało reżyserowi. Jednak niektórzy liberałowie poczuli się przez Frljicia urażeni. Krzysztof Varga z "Gazety Wyborczej" zaznaczył, że Wyspiański 100 lat temu rzeczywiście był rewolucjonistą, a efekciarski Frljić to tylko plakatowy oportunista. Według niego spektakl zawiera więcej niż "krytykę instytucji Kościoła" i nosi znamiona bluźnierstwa. Sam autor wyszedł z teatru niemal odurzony, tak jakby odzyskał wiarę katolicką. "Ja nie mówię, że jestem przeciw bluźnierstwu, ja jestem całym sercem za bluźnierstwem, jednakowoż wolę bluźnierstwa jakoś bardziej wyrafinowane". Według niego tak "agitacyjny teatr" spełnia dla widzów podobną funkcję jak stadion dla radykalnych kibiców.

Paweł Łysak, dyrektor teatru, oświadczył, że zorganizuje konkurs: "Królestwo za narrację". Poszukiwany będzie nowy tekst, inną opowieść, którą kultura może zaoferować Polsce. Kiedy znikną demonstranci, będzie można rozpocząć poszukiwania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji