Artykuły

Między Bogiem, złem i człowiekiem

- Żyd!? - wykrzyknęli zakonnicy na widok mężczyzny, który wszedł do refektarza. W okrzy­ku tym zdziwienie mieszało się z oburzeniem i strachem. Żyd w czasach pogardy, uchodząc z piekła likwidowanego getta, postanowił schro­nić się w pobliskim klasztorze. Jednak nie o holokauście opowiada przede wszystkim sztu­ka Roman Brandstaettera "Dzień gniewu", wystawiona przez Jacka Chmielnika w Nowym Te­atrze w Łodzi. To rzecz o filozofii chrześcijań­skiej, o zmaganiu człowieka z jej nakazami. Rzecz to wreszcie o buncie, zwątpieniu i bluźnierstwie.

To, że w podtytule sztuki czytamy: "mi­sterium dramatyczne" nie odnosi się do jej formy, a sugeruje raczej pasyjność treści. Widzowie stają się świadkami niezwykle poruszających odniesień do historii ukrzy­żowania. "Dzień gniewu" napisany został przy zupełnie naturalnym zachowaniu kla­sycznych trzech jedności. Chór mnichów i tragiczny dylemat głównej postaci, wokół którego toczy się akcja przesądzają o uni­wersalności utworu Brandstaettera. To sztuka współczesna zbudowana jak tragedia antyczna. Opowiada historię z cz sów II wojny światowej, a jej wymowa aktualna jest również dziś, bo zło i nie zawinione cierpienia wciąż określają nasz świat.

Ku owej aktualności zwrócił się reżyser spektaklu w Nowym Teatrze. Zanim podnie­sie się kurtyna, widzowie zasiadają przed ścianą. Widnieją na niej przeniesione z łódz­kich murów ponure znaki świadczące o tym, że ludzie wciąż gotowi są podeptać czyjąś godność w imię własnych, często zupełnie przyziemnych celów.

Precyzyjnie skonstruowany, sugestywny "Dzień gniewu" czerpie z bolesnej historii. Jednocześnie, za pomocą przywołania tra­gicznych faktów, wystawia na próbę odwieczny system wartości. Jak dalej wie­rzyć w Boga, jak pogodzić jego istnienie z doświadczeniem zagłady milionów niewinnych ludzi, z upodleniem i poniżeniem? Jak nie zwątpić o miłosierdziu i dobroci Boga, kiedy piekło staje się na ziemi? Brandsta­etter poddaje Boga trudnej próbie, chcąc go ocalić. Pozytywne intencje autora nie zmieniają przy tym dramatu w propagan­dowy traktat. Starając się uzasadnić sens cierpienia i przebaczenia, Brandstaetter dowodzi, że wszystko w tej materii, to kwe­stia wiary. Zaletą sztuki jest przede wszy­stkim to, że nie sili się na odkrywanie prawd bezspornych i ostatecznych. Wątpiących chyba i tak nie przekona. Może umocni wie­rzących. Jedno jest pewne: o sprawach ważnych mówi w przejmujący sposób.

Przeor klasztoru postanawia ukryć zbie­głego Żyda. Niebezpieczeństwo jest tym większe, że Przeora często odwiedza hi­tlerowski oprawca Bom. Te dziwne wizyty są kłopotliwe również z powodu plotek, ja­kie wzbudzają w okolicy i podejrzeń ze stro­ny podziemia. Okazuje się, że Born zna Przeora z czasów, kiedy jeszcze sam no­sił sukienkę kleryka. Wielki niepokój prze­łożonego klasztoru wywołują odwiedziny Ju­lii Chomin. Młoda kobieta szantażem pró­buje zdobyć perły wotywne zawieszone na figurze Matki Boskiej. Do klasztoru trafia także Człowiek z podziemia. Prosi o pomoc w przeprowadzeniu zasadzki na Borna. By­łaby to miara lojalności Przeora. Ten odma­wia. Intryga zagęszcza się i nieuchronnie zmierza do zaskakującego rozwiązania. Ale nie akcja jest tu najważniejsza. Roz­grywka toczy się między trzema postacia­mi: pełnym wiary Przeorem, wątpiącym i oszalałym z przerażenia Żydem, Emanuelem oraz Bornem, prowadzącym prywat­ną wojnę z Bogiem.

Autorowi spektaklu w Nowym udało się wytworzyć właściwą atmosferę rozgrywają­cych się wydarzeń. Scenę wypełnia chłód i pozorny spokój klasztornego refektarza, który kontrastuje z piekłem getta na ze­wnątrz. Dominuje powściągliwość, z której wyłamuje się jedynie żywiołowa postać Emanuela znakomicie zagrana przez Ma­riusza Saniternika, dawno nie oglądanego w Łodzi. Jego emocjonalna interpretacja, jednocześnie przemyślana w drobnych szczegółach, sugestywna, momentami obezwładnia widownię. Saniternik potęgu­je siłę zwątpienia i wewnętrznego rozdar­cia kreowanej przez siebie postaci. Udźwi­gnęli swoje role, choć już nie tak efektow­nie: Jan Wojciech Poradowski jako Przeor i Andrzej Bryg jako Born. Mogła razić wi­dzów sztuczna teatralność, śpiewność intonacji, z jaką wypowiadali swoje kwestie. Maniera ta na niekorzyść odróżniała ich po­stacie od głęboko ludzkiego Emanuela. Zu­pełnym nieporozumieniem była natomiast próba aktorska w wykonaniu (ponoć uta­lentowanej) Jolanty Jackowskiej. Jako Ju­lia Chomin - kobieta upadła, opanowana chęcią zdobycia bogactwa i w nim upatru­jąca możliwość odzyskania godności - błą­dziła po omacku, bezskutecznie szukając odpowiedniego tonu dla swej postaci. Fa­talna pomyłka w tekście zakończyła jej nieudany występ.

Sztuka Brandstaettera opiera się przede wszystkim na dialogu, który miesza mowę potoczną z tonem profetyczno-filozoficznym. Stąd pewnie owa nienaturalna in­terpretacja Poradowskiego i Bryga. Stąd też w inscenizacji trochę teatralnego chodzenia w kółko, przysiadania i prze-stępowania z nogi na nogę. W "Dniu gnie­wu" Chmielnika oglądamy też sceny, któ­re na długo zostają w pamięci. Dość jednak kontrowersyjnym i pretensjonal­nym posunięciem jest końcowe "wejście" Matki Boskiej.

Ciekawy i poruszający spektakl zdobi surowa - ale bardzo na miejscu - sceno­grafia Jerzego Boducha i stylizowane na pieśni kościelne songi Bolesława Rawskie­go. Warto obejrzeć udane przedstawienie w Nowym Teatrze i wziąć udział w owym "bezpiecznym" wadzeniu się z Bogiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji