Artykuły

Ból poznawania siebie

Bohater sztuki Egona Wolffa posiada jedną umiejętność, dokładnie przedstawioną nam przez autora. Potrafi robić z kawałków gazet papierowe ptaki. Kim jest z zawodu lub kiedyś był, ów włóczęga i ciemny typ nie dowiemy się do końca przedstawienia. Mówi raz językiem z rynsztoka, raz filozofa i poety. Przypadkiem, przez siebie zainscenizowanym, znajduje się w mieszkaniu samotnej kobiety, sterylnie czystym i uporządkowanym. Opanowana, rzeczowa i oschła czterdziestolatka sama dla siebie niespodziewanie daje się wciągnąć w grę, której wyników nie da się przewidzieć. To jest początek, sytuacja wyjściowa dramatu napisanego przed dwudziestu laty przez pisarza chilijskiego, pochodzenia niemieckiego.

Niewinnie zawiązana akcja, zapowiadająca jeszcze jeden utwór o życiu i miłości, przemienia się jednak w męczącą, momentami trudną do wytrzymania na widowni psychodramę. Mężczyzna o przezwisku Dorsz okazuje się człowiekiem tak zakompleksionym i psychicznie obolałym, tak niefrasobliwie dręczącym partnerkę swoją innością i odmiennością, że zaczynamy wątpić w jego poczytalność. Ale właśnie gdzieś na tej granicy toczy się walka człowieka o zrozumienie własnego "ja" - zdaje się głosić autor.

Nie chcę rozstrzygać literackich wartości "Papierowych kwiatów", wdawać się w rodowody niektórych motywów sztuki; tkwią w bogatych doświadczeniach prozy psychologicznej naszego wieku. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość autorowi, iż dał materiał na wielką rolę męską w teatrze. Materiał niebezpieczny jednak, bo blisko tu aktorskiego kabotyństwa. Trzeba dobrego smaku i kultury reżyserskiej, artystycznej precyzji artysty na scenie, by rola miała swoje znaczenie i wartość.

Zbigniew Paterak, którego pierwszy raz oglądałem, uchronił się w roli Dorsza od wspomnianych niebezpieczeństw. Nie uległ pokusie efektownego grania, starał się zgłębić wewnętrzną treść tego morza słów, które wypowiada, zwłaszcza w drugiej części spektaklu. Aktor trafnie ukazuje przemianę człowieka zamkniętego w sobie, zastraszonego, cedzącego słowa na początku, a później wyzwalającego się z pęt milczenia, z rygorów zachowań, które sobie sam narzucił. Aktor potrafi przekazać to narastające napięcie wewnętrzne postaci, grę najróżniejszych nastrojów, jej wdzięk i liryzm, ale też brutalność i przewrotny sarkazm. Czuje rytm słowa, zna prawa scenicznego czasu.

Egon Wolff stworzył znacznie gorsze szanse dla aktorki w tej sztuce. Ewa - jest osobą przeciętną, jej pojmowanie świata i ludzi niczym specjalnym się nie wyróżnia, jej tęsknota do życia we dwoje jest tyle naturalna co banalna. Może tylko ogromna cierpliwość i determinacja w dążeniu do pozyskania mężczyzny jest tutaj wyróżniająca. Ale na Ewie spoczywa - jako postaci scenicznej - obowiązek sterowania zdarzeniami, "organizowania" akcji.

Halina Miller podeszła do swego zadania właśnie w taki sposób. Dobrze wyczuła intencje autora, postawiła na rzeczowość i naturalność. Nie bawi się w psychologizmy kontroluje uczucia swej bohaterki. Bardzo dyskretnie pokazuje narastanie rozpaczy w tej kobiecie, poczucie niemożności porozumienia się z mężczyzną, którego by chciała pokochać. Przyjmuje reguły gry przez niego w tak pozornie niewinny sposób narzucane. Rzetelnie i rozsądnie zbudowana rola zasługuje na uwagę.

Zaletą przedstawienia jest dobra i przemyślana reżyseria. O niebezpieczeństwach tkwiących w samym tekście już wspomniałem. Twórca przedstawienia zrobił wiele, aby nadać sztuce nastrój narastającego napięcia, aby wciągnąć widownię w tę trudną, wymagającą psychicznej wytrzymałości grę między scenicznymi postaciami. Komu tej wytrzymałości starczy ten może wyjść z teatru usatysfakcjonowany, komu zaś nie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji