Artykuły

Twarde reguły

Olaf Lubaszenko i Cezary Pazura należą dziś do najpopularniejszych aktorów młodego pokolenia. Ogromną popularność zawdzięczają przede wszystkim filmowi, chociaż również teatr dał im możliwość zagrania wielu ciekawych ról. I właśnie za sprawą teatru gościliśmy ich ostatnio w Trójmieście. Sopot był kolejnym (może dwudziestym, nie pamiętają już do­kładnie) przystankiem na trasie, jaką od wielu tygodni przemierzają z "Emigrantami" Sła­womira Mrożka.

Czy jest to wasze pierwsze spotkanie na scenie?

Cezary Pazura - Nie. Spoty­kaliśmy się już wcześniej. Dwa lata temu Olaf zaprotegował mnie do spektaklu "Metro". Wtedy po raz pierwszy graliśmy w teatrze razem. W filmie nato­miast zdarzało nam się to znacz­nie częściej - w "Pograniczu w ogniu", w "Krollu", "Psach", "Pamiętniku znalezionym w gar­bie". Było też przedstawienie Teatru Telewizji.

Jak aktorzy warszawscy tra­fili do Rzeszowa? "Emigranci" są przecież przedstawieniem zrealizowanym w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.

Olaf Lubaszenko - W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że warto zrobić coś po­za Warszawą. I to w najprostszej formie, w duecie z przyjacielem. Pomyślałem o Mrożku, a ponieważ teatr rze­szowski skądinąd już znałem - zaproponowa­łem, a oni się zgodzili. Dlaczego akurat "Emi­granci"? Byliśmy cie­kawi, jak ta sztuka obe­cnie zabrzmi. Postano­wiliśmy wraz z reżyse­rem ingerować w tekst, nieco go okroić, rezy­gnując z fragmentów całkiem już dzisiaj nieaktual­nych. Publiczność przyjmuje spektakl dobrze, niekiedy aż za dobrze. Musimy pilnować, aby nie robiło się zbyt wesoło, aby publiczność nie odbierała wszy­stkiego wprost. Intencje autora były inne, a nam też nie zależy na tym, żeby był to "festiwal" grepsów, gagów i rac humoru.

Jeździcie z przedstawieniem po Polsce. Powrót do źródeł, do aktorstwa jako sztuki wędrow­nej.

O. L. - To teraz naturalna dro­ga docierania do widza i zdoby­wania go. Trudno przecież wy­magać, by z Opola czy Szczeci­na ktoś jechał do Rzeszowa, czy nawet i do Warszawy na spek­takl teatralny. Wyjątkiem może być jedynie wydarzenie w rodzaju "Metra". Rynek zrobił się dość bezwzględny, ale to dobrze. Twarde reguły chyba sprzyjają rozwojowi...

C.P. - Jeździmy bez komple­ksów. Podbudował nas ostatnio sam Andrzej Wajda, chwaląc w Radiu "Zet" zarówno sam po­mysł jak i spektakl. Dla nas to przedsięwzięcie ma jeszcze jed­ną zaletę. W teatrze często czło­wiek bywa skazany na pracę z kimś kogo nie lubi, co jest upior­ne i niepotrzebne. Praca z ludź­mi, których się lubi i akceptuje, daje każdemu przedsięwzięciu większe szanse powodzenia. Tak jest w filmach Pasikowskiego i Machulskiego. Tak jest w przy­padku naszej współpracy z Ola­fem.

Obaj panowie mieliście do­skonały i błyskotliwy start zawodowy. Ale działo się to w mo­mencie zasadniczych zmian w naszym życiu. Zmiany te nie ominęły też sfery kultury. Mło­dzi cenieni aktorzy zostali rzuce­ni na rynek, muszą o swoje spra­wy zabiegać.

O. L. - W naszym przypadku dobry start na pewno pomógł. Ale rodził też niebezpieczeń­stwo, żeby się w tym "fajerwer­ku" nie poparzyć, nie stać się za­wodowym kaleką. Musimy więc ciągle uważać. Tam, gdzie to od nas zależy, damy sobie radę. W tym zawodzie jednak wiele rze­czy zależy również od okolicz­ności zewnętrznych, a na nie nie mamy już wpływu. One są nato­miast coraz trudniejsze i coraz mniej sprzyjające. Powstaje, również w aktorstwie, normalny rynek typowy dla młodego kapi­talizmu, który bywa bezwzględ­ny , hałaśliwy i drapieżny.

Wymaga więc bezwzględności?

O. L. - Nie sądzę.

A jak się bronić przed "za­szufladkowaniem" z jednej, a utratą dobrej pozycji z drugiej strony? Co robić, żeby utrzymać się "na fali" i jednocześnie roz­wijać?

O. L. - To nie jest pytanie dla ludzi, takich jak my, wciąż "na starcie". Nie wiem i wątpię, czy kiedykolwiek będę wiedział. Być może będę postępować wbrew temu, co należałoby ro­bić.

Z jaką sceną jesteście pano­wie związani na stałe?

C. P. - Z żadną. Etat w teatrze to w tej chwili hobby dla ludzi

zamożnych. Przynajmniej w Warszawie. Moja ostatnia pensja wynosiła dwa miliony złotych, a za wynajęcie mieszkania płaci­łem miesięcznie 250 dolarów. Zwykły rachunek ekonomiczny dowodzi, że na etat mnie nie stać. Trzeba było jakoś inaczej próbować odnaleźć się w rzeczy­wistości. Stąd między innymi nasz spektakl z Olafem. Jeste­śmy w tej chwili na kontrakcie w teatrze rzeszowskim, umowę mamy do stycznia. I do stycznia będziemy "Emigrantów" eksplo­atować.

Myślicie już o następnej rea­lizacji?

O. L. - Tak, szukamy tekstu, może już nie dla dwóch, a trzech lub trojga aktorów i jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje.

A co słychać w filmie?

C.P. - Teraz nic. Nic się w tym roku nie wydarzyło.

O.L. - Były propozycje, ale mało konkretne.

C.P. - Na gdyńskim festiwalu będą dwa filmy z moim udzia­łem: "Psy 2" i "Polska śmierć" Waldemara Krzystka. Oba po­wstały w ubiegłym roku. Niestety, pod wieloma wzglę­dami rzeczywistość się nie zmie­niła. Gdyby tak było, producen­tom zależałoby na tym, by Luba­szenko i Pazura grali w ich fil­mach. Chcieliby na tych filmach zarobić, albo chociaż uzy­skać zwrot kosztów produkcji. Ale nadal nikomu nie zależy na zrealizowaniu udanego i kaso­wego polskiego filmu. Pieniądze są przecież w dalszym ciągu państwowe, a więc - niczyje.

O.L. - Poza filmami Pasikow­skiego żaden film i tak nie ma szansy zwrócić poniesionych na­kładów. Trudno zatem wymagać od producentów rynkowego my­ślenia. Im zależy na taniej produkcji.

Co jest dla pa­nów ważne w aktor­stwie, dlaczego je wybraliście?

O. L. - W moim przypadku nie bez znaczenia były trady­cje rodzinne. Zosta­łem aktorem chyba z "rozpędu". Są chwile, kiedy żałuję tego wy­boru. Wątpliwości pojawiają się zwykle wtedy, gdy nic nie ro­bię. To piękny, ale trudny, niewdzięczny i wyczerpujący za­wód. Chyba nie dla młodych, lecz dla lu­dzi silnych i dojrza­łych. Najwięksi aktorzy mają po sześćdziesiąt parę lat... Trzeba pocierpieć, żeby osiągnąć tę dojrzałość. W tego typu pytaniach tkwią same pułapki. Nie umiem odpo­wiadać jasno i prosto, bo mam mnóstwo wątpliwości.

C.P. - Ja zawsze o tym ma­rzyłem. Dostałem się na studia za drugim razem, skończyłem i już. Rzetelność, poświęcenie i pracę nad sobą uważam za naj­ważniejsze w aktorskim zawo­dzie. Nasze życie zawodowe czasem układa się jednak samo, bez naszego wpływu. Zastana­wiam się, co byłoby ze mną bez "Krolla", bez "Pogranicza w ogniu"? Pewnie byłoby co inne­go. Co? Na tym między innymi polega ten zawód. Jedna, druga rola, która zapada w pamięć i re­szta toczy się dalej...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji