Artykuły

Meller na Madagaskar

W najnowszym "Newsweeku" Marcin Meller poświęcił swój felieton spektaklowi "Klątwa" w reżyserii Olivera Frljicia w Teatrze Powszechnym w Warszawie - najgłośniejszemu dziełu, jakie powstało na polskich scenach od lat. Czytałem ów felieton z szeroko rozdziawioną gębą, bo nie mogłem uwierzyć, że człowiek oczytany, inteligentny i bez wątpienia kulturalny, wypisuje takie kocopoły - pisze Mike Urbaniak na stronie Pan od kultury.

Mellera sprowokowało do wyrażenia własnego zdania nie tylko samo przedstawienie, ale także wywiad, który przeprowadziłem niedawno do Weekend.Gazeta.pl z wicedyrektorem Powszechnego Pawłem Sztarbowskim. Sztarbowski mówi w nim, że liczy na to, iż po fali hejtu przyjedzie czas na poważną dyskusję nad meritum spektaklu Frljicia, czemu autor felietonu nie tylko nie dowierza, ale wręcz strofuje dyrektora, uznając go - wyczytuję między wierszami - za skończonego cymbała i pożytecznego idiotę, ukręcającego powróz, na którym dobra zmiana nas wszystkich powiesi.

Marcin Meller peroruje, że wystawienie "Klątwy" utwierdzi tylko prawicę i kościół katolicki w przekonaniu, że lewa strona to zwykłe belzebuby i banda artystycznych szambonurków, a działalność Teatru Powszechnego spowoduje jeszcze większe dokręcenie reżimowej śruby. Cóż, Meller jest podręcznikowym produktem platformianej ideologii ciepłej wody w kranie, której fundamentem było niezadzieranie z kościołem, i która doprowadziła do tego, że mieliśmy przez osiem lat niezmienioną restrykcyjną ustawę antyaborcyjną, nieuchwaloną ustawę o związkach partnerskich i setki milionów złotych płynących z budżetu państwa na kościelne instytucje. "Klątwa" - pisze felietonista - doprowadzi do jeszcze większej radykalizacji ludzi o umiarkowanych poglądach, dlatego jest dziełem ze wszech miar szkodliwym. Nie wiem, na jakiej planecie mieszka Meller i ile ciepłej wody nakapało mu na głowę, ale jako baczny obserwator polskiego życia publicznego, powinien zdawać sobie sprawę, że tak hołubiony przez niego appeasement bardzo źle się zwykle dla Polski kończy. Źle się kończył kiedyś i źle się kończy teraz.

Pisząc i mówiąc w ostatnich tygodniach sporo o "Klątwie" ubolewałem nad tym, że w wyniku braku edukacji artystycznej w polskich szkołach, widzowie czytają coraz częściej wszystko dosłownie, ale nie podejrzewałem o to Mellera, który nie potrafi wyjść poza toczącą się w Polsce awanturę o papieskim fellatio. Nie jest w stanie pojąć, co ta scena oznacza i dlaczego musiała być tak mocna. Mało tego, okazuje się - i obnażenie tego jest wielką zasługą Frljicia - że ludzie, których podejrzewalibyśmy o to, że nie są jednak zakuci w kościelne dyby, dyndają jednak na watykańskim łańcuszku. Z sensie kulturowym ma się rozumieć. Chorwacki reżyser pokazał swoją "Klątwą", że nawet ci, którzy uważają się za liberałów czy lewicowców, którzy deklarują się jako ateiści czy wolnomyśliciele, papieża Polaka krytykować jednak nie pozwolą, a na pewno nie tak ostro. To jednak nasz kochany ojciec święty od wadowickich kremówek. Świętszy nawet od samego Boga. Co prawda jak nikt inny przyczynił się do rozwoju epidemii HIV w Afryce, co prawda stał na czele potężnej instytucji tuszującej sprawy masowego wręcz molestowania dzieci przez duchownych, ale jednak jakoś tak nieładnie go bezczelnie atakować. Przecież można kulturalnie podialogować, wypić wspólnie kaweczkę w "Drugim śniadaniu mistrzów" albo nawet poruszyć te jakże kontrowersyjne tematy w dziesięciominutowym segmencie w "Dzień Dobry TVN" między lekcją makijażu i zapowiedzią nowej edycji "Tańca z gwiazdami". Proszę bardzo, w taki sposób Meller może podyskutować, bo to człowiek nadzwyczaj kulturalny i szanujący drugiego człowieka, a nie chamidło, jak ten za przeproszeniem "mały Jasio" - jak nazywa Frljicia - ze "swoim obwoźnym straganikiem ze skandalami".

Ale to nie koniec głębokich przemyśleń felietonisty "Newsweeka". "A co z performansem we Wrocławiu, kiedy na demonstracji narodowców spalono kukłę Żyda?" - drąży błyskotliwie Marcin Meller, myśląc, że nas przypiekł na czerwono. Otóż panie Meller, chyba nawet absolwenci szkoły podstawowej wiedzą o czymś, co nazywamy kontekstem. Ten sam gest wykonany w różnych okolicznościach przez różne osoby ma zupełnie inne znacznie. Czym innym jest spalenie przez suwerena kukły Żyda na rynku, a czym innym byłoby spalenie kukły Żyda na teatralnej scenie. Tak samo, jak czym innym jest ścięcie krzyża w "Klątwie" Frljicia, a czym innym było słynne ścięcie krzyża przez aktywistki Femenu. Słowo "pedały" wykrzykiwane przez suwerena w stronę uczestników parad równości ma zupełnie inne znacznie niż słowo "pedały" używane dajmy na to w felietonie Macieja Nowaka. Czy naprawdę wykształconemu człowiekowi trzeba wykładać takie oczywistości? Może jakiś pedagog teatru zaprosi Mellera na warsztaty i wytłumaczy czym jest teatr? Bo może Marcin Meller jest przekonany, że Makbet naprawdę morduje króla Dunkana? Może ktoś go uspokoi i wyjaśni, że Paweł Demirski nie uśmiercił w jednej ze swoich sztuk Andrzeja Wajdy, ale wielki reżyser umarł naturalnie? Może ktoś w końcu kupi Mellerowi bilet do jakiegoś teatru, w którym jest miło i jakoś tak dla ludzi. Może "Madagaskar" w Teatrze Muzycznym w Poznaniu ukoi skołatane nerwy felietonisty?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji