Żal i śmiesznie
Olafa Lubaszenkę i Cezarego Pazurę, jak wszystkich przyjezdnych artystów, publiczność nagrodziła szczodrą owacją na stojąco. Artyści wyglądali na zdziwionych. Trudno dziwić się artystom.
Sztuka Sławomira Mrożka ,,Emigranci" jest bez wątpienia jednym z najciekawszych tekstów, jakie w ostatnich latach napisano dla teatru. Doczekała się licznych wersji scenicznych. Wersja z teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie nie należy do najlepszych.
Głęboki, wielowątkowy tekst Sławomira Mrożka można zinterpretować i jako kpinę z marzeń i złudzeń współczesnych Polaków, i jako jadowity pamflet na ich grzechy główne, ale także jako uniwersalną figurę ludzkiego losu.
Nie zostało nic z zanurzonej przez Mrożka w śmiechu tragedii - nic z cierpienia, z bólu i rozpaczy. Zostały żarty. Aktorzy kokietowali publiczność licznymi gagami i błyskami talentu - bardzo skutecznie.
Tekst Mrożka, uwolniony od ciężaru politycznego kontekstu, nie zestarzał się, nie stracił przez lata mocy śmieszenia i aktualności. Ale z gorzkiej tragikomedii został wyłącznie rechot rozrywkowej farsy. Zamiast wisielczego śmiechu, żarty z wieszaniem się na krawacie. Zamiast gorzkiego śmiechu z ludzkiego pragnienia wolności, jedynie uwalniający rechot. To dużo, ale stanowczo za mało.
Jeśli sądzić z deklaracji aktorów i reżysera, miało być inaczej. Jakieś resztki Mrożkowskiego okrucieństwa próbował zagrać Olaf Lubaszenko. Cezary Pazura oddał się bez żadnego opamiętania pokusie podobania się. Jednak zbyt łatwo sprzedał się publiczności, zagrał postać XX w najłatwiejszy z możliwych sposobów, z pogardą dla zaszywającego w misia dolary biedaka o niewielkim rozumku. Nie powiało tragedią nawet w chwili, gdy XX drze swoje dolary. Na scenie panował teatralny banał w wykonaniu niebanalnego Olafa Lubaszenki i wręcz niezwykle utalentowanego Cezarego Pazury. Trochę żal i trochę śmiesznie.