Artykuły

Nowocześnie i efektownie

"Czarodziejski flet" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Udała się Markowi Weiss-Grzesińskiemu inscenizacja Mozartowskiego arcydzieła: jest nowoczesna, przemyślana w każdym szczególe i wizualnie efektowna .

W pierwszej scenie książę Tamino - wymuskany, w pastelowej, połyskliwej bluzce i jasnych spodniach, jakby wybierał się na podryw do modnego klubu - wpada w zasadzkę.

Przed utonięciem w ramionach karykaturalnego babsztyla ratują go trzy damy, reprezentujące, by tak rzec, różne typy kobiecej urody. To dopiero początek wielkiej przygody, w której finale zatriumfuje czysta miłość i mądrość. Ale w ujęciu Weissa-Grzesińskiego "Czarodziejski flet" to baśń tyleż piękna, co gorzka. Happy end wcale tutaj nie cieszy.

Początek może wydać się trywialny: bohaterowie ubrani są we współczesne ciuchy, akcja rozgrywa się w uniwersalnym ponadczasie i niemożliwym do identyfikacji miejscu. Uwięziony - a właściwie ukrzyżowany - książę przypomina idealnego człowieka witruwiańskiego: osobnika w gruncie rzeczy bez właściwości, podatnego na manipulacje i oszustwa, ale też spragnionego szlachetnych, choć naiwnych uczuć. Tandetna, seryjna konfekcja księcia Tamino (Pavlo Tolstoy) zamiast zachwyt nad majestatem arystokraty ducha, wzbudza tylko żałość.

Intelektualny ciężar tego przewrotnego widowiska opiera się na wielopoziomowych i nie zawsze sugerowanych wprost opozycjach, daleko wykraczających poza konflikt płci oraz banalną, w gruncie rzeczy, konstatację, że męskie opanowanie jest lepsze od damskiej skłonności do afektacji. Życiowa mądrość przeciwstawiona jest tu wszelkiej maści fanatyzmom, aktywne poszukiwanie szczęścia - oczekiwaniu na to, co przyniesie los. Wreszcie - cielesne przyjemności, urok, ale i trud życia - abstrakcyjnemu oświeceniu, które prowadzi jedynie do poddania się kolejnym rygorom.

Naturalnie - "Czarodziejski flet" napędzają cudowne zdarzenia, bajkowe rekwizyty, niespodziewane boskie interwencje. Znalazło się tu jednak miejsce i na farsowy realizm: jak w scenie, gdy Papageno (doskonały wokalnie i aktorsko Jacek Jaskuła) snuje z Papageną (Dorota Dutkowska) marzenia o wspólnym życiu i licznym potomstwie. Nagle idylla zmienia się w małżeńską kłótnię z użyciem torebki jako oręża. Głębi nabrał też konflikt między zrozpaczoną po stracie córki Królową Nocy (brawurowy występ odważnie roznegliżowanej Aldony Buczek), a wyniosłym hipokrytą Sarastrem (monumentalny Radosław Żukowski). Tu wcale nie chodzi o starcie "ciemnej kobiecości" i "oświeconej męskości" - raczej o śmiertelną nienawiść między dawnymi kochankami. No i te znaczące detale: parasolka, zabawny symbol kobiecego uroku, ale i dominacji, z którym w otwierającej spektakl scenie paraduje monstrualny kobieton, wraca w II akcie - tym razem trzyma ją zrozpaczona, choć wolna, pozornie krucha Pamina (Ewa Czermak). Teatralną tkankę przedstawienia uzupełniają aluzje do masońskich rytuałów, olśniewająca gra kolorów i świateł. Cieszy oko oparta na kontrastach scenografia. Efekt psują, niestety, mówione (po polsku) scenki między ariami - a właściwie poziom uprawianego w nich aktorstwa. Wykonawcy sztucznie brzmiącymi głosami deklamują mniej lub bardziej patetyczne kwestie, niekiedy przekraczając granice niezamierzonego humoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji