Don Juan i jego (?) społeczeństwo
"Społem" to jest malowanka, "społem" to duma panka, "społem" to jest chłopskie "w pysk", "społem" to papuzia kochanka...
Ilekroć słyszę te słowa w dzisiejszym teatrze - a parę Wesel ostatnimi czasy się zdarzyło - tylekroć mam nieodparte wrażenie, że grający Dziennikarza aktor nie bardzo wie, co właściwie ma z tym tekstem zrobić. Sytuacja sceniczna każe mu bronić swojej postaci - ewidentnie słabszej w retorycznym pojedynku ze Stańczykiem; obrona możliwa jest tylko poprzez uwiarygodnienie rzeczywistych cierpień krakowskiego żurnalisty przykrytych kabotyńskim wielosłowiem. I rzetelny, współczesny aktor potrafi uwierzytelnić na scenie większość Dziennikarskich jęków, wszystkie te "okrzyki mew" i wołania nieszczęścia - ale tych kilku bluźnięć o społecznych "torturach najsroższych" już jednak nie. To miejsce w tekście przebiega natomiast pośpiesznie - z niechęcią, może ze wstydem, może z poczuciem mówienia rzeczy głęboko niestosownych. Jakakolwiek antyspołeczna frazeologia, jakiekolwiek bezpośrednie obnażanie złudności rozmaitych naszych "społem" dziś nie przejdzie; opinia publiczna, mocno w tym punkcie obolała, odrzucą, wszelkie podobne próby automatycznie i bezapelacyjnie. Nawet propaganda już to zrozumiała: wytykanie wad społecznych z powoływaniem się na znane słowa Norwida, tak częste w publicystyce stanowojennej, dziś jest w pośpiesznym zaniku. Zabierający głos ideolodzy z któregokolwiek bądź obozu pilnie baczą, by czytelnikom pochlebić raczej niż ich obrazić; ktoś, kto chciałby dziś dać w swej twórczości wyraz pogardliwej niechęci do społeczeństwa, musiałby być samobójcą. Nikt się więc nie kwapi, a teatry nie wyłamują się z ogólnie panującej zasady: wady społeczne pozostają pod najbardziej nieformalną z możliwych ochron, a kto ma na ich temat cokolwiek do powiedzenia, musi posługiwać się scenicznymi parabolami. Nierzadko korzystając z tekstów nie nazbyt się do tego celu nadających.
Takich, jak na przykład Don Juan. Temat ten oglądałem w tym sezonie na scenie już czterokrotnie: jedno z przedstawień można wszakże z góry wyłączyć spod rozważań: Don Juan - Komedia w Teatrze Dramatycznym w Warszawie był nieistotnym pretekstem dla paru niezłych ról kobiecych i paru dużo słabszych witzów. W trzech pozostałych inscenizacjach otoczenie niemoralnego Don Juana stało się ważną zbiorową postacią sceniczną, wielogłowym bohaterem negatywnym. W Śmierci komandora, parafrazie Tomasza Łubieńskiego (Teatr Dramatyczny w Warszawie; reż. Marek Okopiński), wynikło to z samej zasady transpozycji mitu w realia Włoch Mussoliniego. Dor, funkcjonariusz służb specjalnych, mógł gardzić małomiasteczkowym motłochem. wobec którego pozostawał bezkarny, ginął zaś w wyniku manipulacji ludzi od niego silniejszych; jego los był więc funkcją miejsca na totalitarnej drabinie społecznej. Bogdan Augustyniak (Teatr im. Żeromskiego, Kielce) ubrał Molierowskiego bohatera w kostium romantycznego buntownika i kazał mu ginąć z wyroku obrońców niewzruszonych praw, przez buntownika kwestionowanych. Edward Wojtaszek, wreszcie, postawił swego Don Juana (Mirosław Zbrojewicz) dokładnie na tej samej płaszczyźnie, co jego oponentów: naprzykrzonego, usztywnionego ojca w fotelu na kółkach (Andrzej Ozga), histeryczną Elwirę (Danuta Borsuk-Jóźwik), bezczelnego, natrętnego Pana Niedzielę (Ireneusz Kuciński). Oni mieli składać się na piekło: dla samych siebie i dla siebie wzajemnie. Łatwo dostrzec, co z tych wszystkich, bardzo różnych, a jednak podobnych inscenizacji musiało wyparować. W pierwszej kolejności metafizyka. W tym ściśle teraz materialistycznym starciu Don Juana ze swoim otoczeniem zabrakło miejsca na Niebo, cokolwiek by o nim sądzić; także ognie piekielne stały się poniekąd symboliczne. Druga strata była bezpośrednią konsekwencją pierwszej: wyparowała filozofia. Boć przecież cały dyskurs filozoficzny Molierowskiej komedii kręci się wokół kwestii metafizycznego sankcjonowania etyki. Skoro nie bierze się tej sankcji pod uwagę, to znaczy, że w działaniu Don Juana nie ma żadnego bluźnierstwa, jest tylko prowokacja: bądź instrumentalna (Łubieński), bądź quasi-anachroniczna (Augustyniak), bądź lekko zagadkowa (Wojtaszek). Tak czy tak, to już nieco inny diapazon. Utylitarny też charakter ma mowa Don Juana o obłudzie, zaś do funkcji zgoła ornamentalnej spada słynny sylogizm Sganarela i wszystkie jego argumenty. Właśnie: Sganarel. U Okopińskiego (zwany Leppo) i u Augustyniaka postać ta dostaje rolę podrzędną, częściowo z woli inscenizatorów, częściowo poprzez aktorskie słabości. U Wojtaszka Sganarel w pewnym sensie wypada poza nawias inscenizacji, staje się na poły twórcą, na poły pierwszym widzem całego spektaklu. Molierowski Don Juan został tu znacznie przemontowany: rozpoczyna się wizytą u Komandora, Don Juan znika, Sganarel zostaje sam i będzie teraz odtwarzał w pamięci szalone przygody z czasów służby. Marek Bartkowicz jest aktorską rewelacją żoliborskiego przedstawienia: umieszczony dwa metry od krzeseł, oświetlony punktowcem, stale obecny na scenie, wspaniale skupiony, kontrapunktuje dziejące się w głębi zdarzenia; w jego oczach stale gości na poły zabobonny, na poły zadziwiony lęk. Młodziutki aktor imponuje warsztatową dojrzałością, konsekwencją, powściągliwością użytych środków; bije z niego taka siła przeżycia, że i widzów przymusza do intensywnej uwagi. Tyle że taki Sganarel, w którego pamięci czy sumieniu rozgrywają się sceny z Don Juana, automatycznie nie może już być uczestnikiem zdarzeń te sceny wypełniających. Jego intensywna reakcja współkonstruuje cały spektakl, natomiast dyskusje z byłym panem muszą być pewnym zgrzytem, niekonsekwencją. Wprowadzenie takiego pośrednika inscenizacyjnego zawsze jest niebezpieczne: w kanonicznym tekście Molierowskim śledziliśmy bezpośrednio świat dramatu (w którym Sganarel zajmował bardzo ważne miejsce), teraz oglądamy lekcje, jakie wyniósł niebieskooki prostaczek z przeżytych wydarzeń. I gdy się okazuje, że zrozumiał on, iż świat jest niemoralny, a ludzie zamęczają siebie nawzajem - to nie możemy nie zauważyć, że trochę-to mało jak na "najbardziej tajemniczy utwór Moliera" (jak powiada reżyser w krótkim tekściku zawartym w programie. Zawarte tam pytanie "być może piekło Sganarela - zostać przy życiu i przeżywać od nowa, od nowa, od nowa - jest bardziej palące niż płomienie, na które został skazany jego Pan?" - to pytanie także zdaje się nie sięgać istoty Don Juana). Niemniej przedstawienie Edwarda Wojtaszka zasługuje na uwagę; jeśli nawet reżyser stawia klasycznej sztuce pytania, których akurat nie warto było jej właśnie stawiać, to czyni to przynajmniej konsekwentnie i logicznie. Jego przedstawienie jest sprawne i zwarte, drażni tylko nadużywanie chwytów formalnych (obsesyjne powtarzanie pojedynczych słów czy zwrotów to nie jest żaden artystyczny środek). To jednak drobiazgi. Pracownia Teatr jest zespołem upartym; bez fanfar i reklamy, na uboczu modnych nurtów artystycznych jego członkowie wypracowali, jak się zdaje, własny teatralny charakter pisma. Zobaczymy, co napiszą w przyszłości.