Artykuły

Współczesne Forum Romanum

- Zwykłych ludzi interesuje becikowe, kto jak wygląda, czy jest przystojny, może wtedy oddadzą na niego głos. Tylko garstka śledzi wydarzenia w TVN24. Taka sama obojętność towarzyszy bitwom o teatr - mówi Jan Englert w Rzeczpospolitej.

Rz: - Kiedy PiS wraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim zastanawiało się, czy rozwiązać parlament, w oczekiwaniu na orędzie prezydenta zdjęto z anteny Teatr Telewizji. Co pan na to? Jan Englert: - Polityka jest głównym tematem wszystkich środków przekazu. W telewizji publicznej gra rolę szczególną. Nic dziwnego, że zatrzymano spektakl, gdy miało się odbyć wydarzenie polityczne niezwykłej wagi. Miało, a wyszła farsa? - Nie chciałbym recenzować. Jako aktor, reżyser i profesor Akademii Teatralnej może pan choć raz to zrobić. - Chaosu i farsy bym się nie dopatrzył. Wydarzenie było nieźle wyreżyserowane. Od strony profesjonalnej oceniam je wysoko. I wolał pan oglądać taki spektakl niż Teatr Telewizji. - Nie, bo nie jestem wielbicielem polityki. Zasadą polityki jest gra nie fair. To nie jest nawet poker. Wolno grać znaczonymi kartami. A mnie uczono innych zasad. Ale nigdy wydarzenia artystyczne nie były ważniejsze od politycznych.

I mówi to pan, dyrektor Teatru Narodowego, w którym wystawiano dejmkowskie "Dziady" w 1968?

- No dobrze. Zarówno za komuny, jak i teraz mówiłem politykom, żeby przyszli do teatru, bo tu dowiedzą się, czym oddycha społeczeństwo. Obecnie nie chodzi mi o estetykę, lecz bałagan, który panuje w teatrze. Brak kryteriów ocen i hierarchii wartości jest odbiciem naszego życia. Elementarne różnice między dobrem a złem, cnotą a grzechem zacierają się. Zrobiliśmy wszystko, by zniszczyć autorytety - w sztuce, polityce, w Kościele. Bo hierarchia kojarzy się z zagrożeniem wolności.

Kiedy dziś widzowie będą oglądać "Juliusza Cezara", być może wielu zobaczy obraz rozpadu IV Rzeczypospolitej, zanim jeszcze powstała.

- To przypadek. Szekspir jest autorem, którego dzieła przetrwały wiele wieków i ciągle są aktualne, niezależnie od ustrojów i mód. Dlatego zdecydowałem się zagrać spektakl w uwspółcześnionych kostiumach. Tylko w jednej scenie -zabójstwa Juliusza Cezara - aktorzy wystąpili w rzymskich togach. Właśnie wtedy padają genialne słowa - w ilu jeszcze językach, które nie powstały, w ilu teatrach świata ta scena zostanie odegrana. Mechanizmy władzy i argumenty, które są używane do jej zdobycia, nie zmieniły się od czasów Juliusza Cezara. Nie mówmy więc o IV Rzeczypospolitej, choć być może takie skojarzenia dziś będą się nasuwać.

Argumentacja Brutusa w obronie republiki idealnie wpisuje się w retorykę Prawa i Sprawiedliwości.

- Brutus jest rezonerem, mizantropem. Kto może wiedzieć, czy ma rację? Równie dobrze można obsadzać polityków PiS w roli Marka Antoniusza, który ma jedynie słuszne poglądy, walczy w obronie tradycji, autorytetu. A gdy tylko obejmuje władzę, zastanawia się, z której obietnicy zrezygnować, kogo skreślić z listy beneficjentów zwycięstwa, a kogo dopisać. Doświadczenie wiele mówiące na ten temat miałem właśnie na planie "Juliusza Cezara". Kiedy pisałem scenariusz spektaklu, spis dygnitarzy, o którym wspomina Marek Antoniusz, nazwałem umownie listą Wildsteina. Rekwizytorzy, czytając rzecz dosłownie, dostarczyli mi ją na plan. Zacząłem się przyglądać spisowi pod literą "E" i nie mogłem się nadziwić temu, że ją pominięto! Ot tak, w razie czego, żeby się pan reżyser nie zdenerwował, bo przecież byłem na tej liście między nazwiskami donosicieli i esbeków. Mając status pokrzywdzonego, mogę to traktować jako anegdotę.

Nie myślał pan o naszych politykach, reżyserując spektakl?

- Kiedy zaproponowano mi realizację "Juliusza Cezara" -odmówiłem. Jestem wielbicielem klasyki, ale wiem, że w styropianowych kolumnadach, w rzymskich togach ciężko jest dziś grać. Obiecałem, że wrócę do pomysłu, pod warunkiem że znajdę sposób na atrakcyjną współczesną inscenizację, która nie sprzeniewierzy się Szekspirowi. Ledwo to powiedziałem, wyszedłem przed gmach na Woronicza i zobaczyłem nową siedzibę władz TVP-współczesne Koloseum. Dziś wojna między politykami o głosy ludu nie toczy się w Forum Romanum, lecz przed kamerami telewizji, którą oglądamy, jedząc pomidorową czy pijąc piwo w pubie, co pokazałem w spektaklu, nie zmieniając ani jednego wiersza. Najbardziej wstrząsające było dla mnie doświadczenie z planu w Centrum Arkadia. Zawiesiliśmy tam ekrany, z których grzmiano o zagrożeniu demokracji. Nikt nie przystanął. Nawet nie popatrzył. Nikogo to nie interesowało. Zwykłych ludzi interesuje becikowe, kto jak wygląda, czy jest przystojny, może wtedy oddadzą na niego głos. Tylko garstka śledzi wydarzenia w TVN24. Taka sama obojętność towarzyszy bitwom o teatr. Ludzie sztuki robią swoje i pędzą z castingu na casting.

Nie drażni pana, że kiepską kampanię wyborczą, słaby mecz nazywa się spektaklem, porównuje do teatru?

- Żyjemy w czasach, w których szesnastolatka występująca w sitcomach nazywana jest artystką i gwiazdą. Myślę, że teatralne określenia, które przeszły do języka potocznego, mają częściej odcień pejoratywny niż pozytywny. Kiedy zdarzało mi się rozmawiać z politykami, wszystko, co wydawało się im sztuczne, określali jako teatralne.

Chce pan powiedzieć, że aż tak źle oceniają swój polityczny teatr?

- Widać brak prawdy, nieprawdziwość jest nową kategorią sukcesu. Twórców kiedyś intrygował diabeł, bo był nieprzewidywalny, tajemniczy, skrywał się w cieniu. Dziś idzie bezczelnie środkiem drogi, w pełnym słońcu i dyktuje nam warunki, musimy mu ustępować. Wszystko, co jest czyste, uporządkowane, nie ma szans, a to, co prowokuje, bije w oczy - jest zauważane. Nad tym się pochylamy, zastanawiamy. Czy to niestraszne? Dlatego zaczął mnie fascynować anioł, zawstydzony swoją banalnością - banalnością dobra. I niech diabeł wreszcie zejdzie mu z drogi!

TVP Jedynka, godz. 20.15.

***

Tele-Szespir

Juliusz Cezar" z plejadą gwiazd Teatru Narodowego, z akcją rozgrywającą się we współczesnym mieście z betonu, szkła i stali, naszpikowanym elektroniką mógłby powstać pod szyldem TR Warszawa. Jan Englert w roli tytułowej pokazuje nagie pośladki w basenie, którym zastąpił antyczną saunę. Taka inscenizacja drażni, gdy oglądamy spiskowców w prochowcach i kapeluszach, bo miało być nowocześnie, a wyszło retro. Ale to tylko detale. Potem reżyserowi udaje się udowodnić, jak żenująca jest współczesna polityka sprowadzona do medialnej gry na telewizyjnym ekranie. Właśnie tam Englert umiejscowił batalię o elektorat i władzę. Tragiczny, pomnikowy Brutus Jerzego Radziwiłowicza, żywy jak srebro intrygant Kasjusz Marka Bonaszewskiego muszą wejść w role bohaterów reality show i mydlanej opery. Najlepszy w spektaklu Jan Frycz jako Marek Antoniusz zwycięża kłamiąc do kamery.

Ten spektakl nie najlepiej wróży Polsce, ale nie najgorzej polskiemu teatrowi, bo nareszcie klasyczna wizja wchodzi w dialog ze współczesnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji