Artykuły

Cola ze Staszkiem

"Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Radosława Rychcika w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Magda Huzarska-Szumiec w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Może to niedostatek fantazji, ale nijak nie mogę wyobrazić sobie Stanisława Wyspiańskiego wchodzącego do jednego z multipleksów. Trudno mi wyimaginować sobie, jak zwabiony charakterystycznym zapachem popcornu podchodzi do baru i z błyskiem w oku kupuje jego pudło w rozmiarze XXL. A takie musiałby nabyć, żeby zobaczyć choć część filmów, które posłużyły mu, o czym sam oczywiście nie wiedział, do skonstruowania dzieła, jakim jest "Wyzwolenie". Imaginacja Radosława Rychcika szybuje wyżej niż się Wyspiańskiemu śniło, o mojej własnej, jak widać mikrej, już nie wspomnę.

Otóż reżyser, wystawiając "Wyzwolenie" na scenie Teatru im. Słowackiego, postanowił przekonać nas, że Wyspiańskiego spotkał na niejednym filmowym seansie i z niejednej puszki pił z nim tam colę. Już w pierwszej scenie spektaklu przypomniał mu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów", by przejść do "Tanga" Zbigniewa Rybczyńskiego, "High School Musical", "Hair" czy do kilku innych obrazów, które przyszły mu do głowy, a konkretniej skojarzyły mu się z wyzwalaniem. Czegóż my tu nie mamy. Zacznijmy od zniewolenia fizycznego, którego doświadczali więźniowie obozów koncentracyjnych. Opowie o nich siedzącym na scenie uczniom nauczyciel tekstem Jerome'a D. Salingera. Pisarz ów przyszedł do głowy reżyserowi, bo przecież jego

książka "Buszujący w zbożu" w sam raz pasuje do zniewolenia nastolatków, a równocześnie do pojawiających się ni stąd nie zowąd ludzi w pasiakach. Przecież jej autor był wśród tych, którzy wyzwalali Dachau. Następnie nauczyciel-inteligent przechodzi do fraz Wyspiańskiego. Wprawdzie nie wiadomo, co one mają wspólnego z poprzednim tekstem, ale grający teraz Konrada Rafał Dziwisz przekazuje je zrozumiale. Aktorowi na tyle udaje się wydobyć z nich sensy, że przynajmniej przez chwilę docierają do nas istotne, zawarte w dramacie problemy, dotyczące, jakby ktoś nie wiedział, wyzwolenia Polski nie tylko jako kraju, ale narodu, który musi zrzucić z siebie kajdany gnuśności, skończyć wreszcie z podziałami i ocalić sztukę. Dalej podobnie się plecie - na chwilę dopuszczany jest Wyspiański do głosu, by reżyser znów mógł mu przerwać i zaprezentować kolejną filmową scenę, zakończywszy pierwszą część wejściem esesmana, który w światłach stroboskopu wszystkich efektownie rozstrzela. Po antrakcie przeplatanka jest kontynuowana, tylko z dominacją musicalowych kawałków, z których wynika, że młodzież może wyzwolić tylko seks w różnych płciowych konfiguracjach oraz muzyka. Wiedziałby to Stanisław Wyspiański, gdyby nie przysnął w ciemnościach kinowej sali choćby na musicalu "Hair", który przecież wszystko tłumaczy. Ale Radosław Rychcik lepiej od poety odrobił lekcje światowej kinematografii, więc wie, że "Wyzwolenie" z 1901 roku jest ze wszech miar nieaktualne i trzeba go ożywić głośnym chrupaniem popcornu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji