Artykuły

Większą sztuką jest iść powoli i rozglądać się wokół siebie, niż gnać szybko i niczego nie rozumieć

"Śmierć pięknych saren" Oty Pavla w reż. Jana Szurmieja w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Was.

"Nie da się przecież Zagłady opowiedzieć bez takich słów jak: gra, maska, iluzja, reżyseria, rola, scena, kulisy, obscena, tragedia, ofiara. Ci, którzy przeżyli, gotowi są określać siebie jako "komediantów", którym tylko dzięki "grze" udało się przetrwać. Ci, którzy oglądali tamte zdarzenia, najchętniej nadal ukrywaliby się w mroku widowni. Ci, którzy byli sprawcami, widzieliby swoje czyny (gdyby im na to pozwolono) jako dzieło tragiczne." (Grzegorz Niziołek, Polski teatr Zagłady)

Dla Ota Pavla pisanie było terapią. Zmagając się z ciężką chorobą psychiczną, spisywał wspomnienia, wracał do swoich korzeni, czasów dzieciństwa, przykrości II wojny światowej, socjalizmu. Ale również do przygód, obserwacji, pasji, ryb, królików i radości małego chłopca. Przeszłość opowiedziana z humorem, ale i z ironią staje się nostalgiczną podróżą w głąb własnej duszy.

Ota (Piotr Sierecki) siedzi samotnie na szpitalnym łóżku. Sam. Do końca będzie bardziej obserwatorem niż uczestnikiem. Z dokładnością i wnikliwością opowiada o swojej rodzinie. Najważniejszy jest Tatuś. Leon Popper (Henryk Rajfer) nie potrafi oprzeć się żonie swojego szefa, którą to żonę, co rusz figlarnie świdruje wzrokiem. Poza tym sprzedaje odkurzacze i lodówki firmy Elektrolux, jest zapalonym wędkarzem, człowiekiem pogodnym, zabawnym i raczej łagodnym. Od razu kojarzy się z filmowym Guidem z "La vita bella" Roberto Benigniego. W obu narracjach dominuje obraz oddanego, zdecydowanego ojca, któremu nie brak jednak uroczej nieporadności i poczucia humoru.

Historia rodziny Popperów została świetnie przeniesiona w kameralną przestrzeń Teatru Żydowskiego. Może to właśnie mała sala zmusiła twórców do posadzenia widzów wzdłuż cienkiego mostu, łączącego scenę ze szpitalnym łóżkiem. Niezależnie od intencjonalności takiego rozwiązania, był to strzał w dziesiątkę. Zarówno taki układ, pewna ciasnota, biel prześcieradeł na ścianach, jak i oszczędność rekwizytów pozwalała na nieustanną pracę wyobraźni i zaangażowanie w historię. Ciekawie wypadła również inspiracja kinem niemym - narrator snuł opowieść, a aktorzy za białą kotarą stawali się dla widza tylko cieniami. Technicznie wpłynęło to na przyspieszenie akcji, uniknięcie niepotrzebnych dłużyzn. Selekcja treści, za pomocą takich narzędzi, okazała się również intrygująca estetycznie. Tym bardziej, że zarówno rozwiązania sceniczne, jak i budowanie samych postaci było spójne i konsekwentne do końca.

"Śmierć pięknych saren" to trzy różne podróże

Świat dziecka. Z początku poznajemy czesko-żydowską rodzinę, jej otoczenie, sekrety, radości i smutki. To czas przed wojną, jeszcze beztroski i radosny. Opowieść chłopca wzbudza wesołość, dzięki lekkiej formie możemy dokładnie poznać każdą postać i oswoić się z jej rysem, charakterem. Od pierwszych chwil podkreślana jest również ważność ryb w życiu Popperów - w kulturze żydowskiej jest symbolem radości, płodności, a ostatecznie staje się rajskim pożywieniem.

Świat wojny. Po tak przyjemnym wstępie, niemałym szokiem jest całkowita zmiana atmosfery. Na scenie pojawia się "przyjaciel Adolf", następuje czas upokorzeń i prześladowań. Rzeczywistości obozów, śmierci i zagłady, towarzyszą przejmujące piosenki Jaromira Nohavicy w wykonaniu między innymi (świetnej!) Moniki Chrząstowskiej. Wojna staje się osobistą tragedią, walką o przetrwanie, próbą ocalenia najbliższych. Widz przeżywa udrękę, boi się wraz z Popperami. Pocieszny do tej pory Leon, przeobraża się we wrażliwego i odważnego Ojca, Pana Domu. Stawia sobie ważne zadanie: musi nakarmić dwóch synów, którzy dostali wezwanie do obozu koncentracyjnego. Chłopcy, w posiłku, którego zdobycie groziło śmiercią, dostają od Tatusia najważniejszy prezent - szansę na przeżycie.

W części trzeciej, już po wojnie, przenosimy się do socjalistycznej Czechosłowacji. Okres pozornego spokoju w rzeczywistości jest nieustającym piętnowaniem "żydostwa", budowaniem poczucia obcości i utraconych szans. Dramaturgicznie spektakl jest wyważony i konstrukcyjnie przemyślany: z jednej strony uwypukla lekkość i błyskotliwość czeskiego humoru, z drugiej zaś tragizm i refleksyjność. W całej konwencji (umownego podziału na trzy części) zadziwia plastyczne i zgrabne osadzenie postaci. Aktorzy przechodzą transformacje i metamorfozy, są wyraziści, mocno akcentują cechy osobowościowe, gestykulację swoich bohaterów, dzięki czemu nie sposób zgubić się w toku historii.

"Śmierć pięknych saren" to piękny tekst i piękny spektakl. Konstrukcyjnie proporcjonalny - śmiech nie zagłusza łez, smutek nie przysłania piękna życia; estetycznie przemyślany, dobrze zagrany i wzruszający. Opowieść o trudnym momencie w historii świata, odhumanizowaniu, tragedii jednostek i narodów, pod płaszczem nostalgii przemyca jednak nutę nadziei. Przypomina, że człowiek potrafi być też dobry, że warto wierzyć, że po deszczu przychodzi słońce, że największym darem jest rodzina, z którą można przetrwać nawet największe zamiecie. Historia Ota Pavla zmusza do zwolnienia kroku, poraża szczerością. Nie ma w niej szukania odpowiedzi na pytanie "dlaczego akurat Żydzi", jest raczej subtelna prośba o zastanowienie, czy na pewno chcemy żyć w świecie kreowanym przez nieuzasadnione idee, nienawiść i wartościowanie życia ludzkiego przez pryzmat religii, miejsca urodzenia czy koloru skóry.

***

(Tytuł jest cytatem z książki Ota Pavla "Jak tata przemierzał Afrykę")

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji