Dziewczynki - wspólniczki
IRENEUSZ IREDYŃSKI należy do ścisłej czołówki polskich dramaturgów współczesnych. Jego sztuki, że wymienię grane ostatnio "Żegnaj Judaszu" i "Ołtarz wzniesiony samemu sobie", często goszczą na scenach rodzimych teatrów i nie tylko. Niedawno w miesięczniku "Dialog" ukazało się nowe dzieło Ireneusza Iredyńskiego - sztuka zatytułowana "Dziewczynki". Jest to, jak sam określa, tragifarsa w trzech aktach, której bohaterkami są same kobiety -12 pań w wieku od 22 do 65 lat. Wyjątkowa, zdawałoby się, gratka dla aktorek, dla których nie ma zbyt wielu ról w literaturze dramatycznej. A tu stała się dziwna rzecz - w jednym ze stołecznych teatrów aktorki, mając taką możliwość, odrzuciły propozycję grania tej sztuki. - Co pan na to?
Wcale nie tak niedawno napisałem "Dziewczynki", tylko półtora roku temu.
No...
A co tam jeszcze pani mówi? Jakieś baby nie chcą tego grać? Gdzie?
W "Polskim"...
To Dejmek odrzucił tę sztukę.
Ale zanim to zrobił, dał ją do przeczytania kobietom - ewentualnym odtwórczyniom ról w "Dziewczynkach".
Wie pani więcej ode mnie. Do głowy mi nie przyszło, że Dejmek jest taki uwiązany przez aktorki. Więcej mu nie dam żadnej sztuki.
Bo nie chciał "Dziewczynek"?
Nie, nie tylko. To jest tak, że ci, którzy byli kiedyś twardzi, po latach przestają tacy być, a ja jestem jeszcze twardy.
A dlaczego aktorki tak się nastroszyły?
Wszystkie zawsze lubią się stroszyć. A to jest przebój!
Ale kobietom się nie podoba.
No i bardzo dobrze.
Tak pan chciał?
Mnie to w ogóle nie interesuje. Ja jestem zawodowym pisarzem. Piszę sztukę, oddaję do teatru i niech tam sobie robią z nią co chcą. A co z tego rozumieją panienki, które mają w niej grać, to cóż mnie to może obchodzić? Od tego one są aktorkami, aby grać.
Ale one orzekły, że ta sztuka jest nieudana, że postacie kobiet są zbyt wymyślone, nie umotywowane, że to nie są problemy współczesnych kobiet.
No i się zgadza. Ja wcale nie pisałem o kobietach.
Jak to: grupa kobiet zbiera się w jakimś pałacu, dyskutują ze sobą i nagle, zupełnie bez powodu, zabijają jedną spośród siebie.
No właśnie. Proszę pani, mnie w sztuce "Dziewczynki" interesowała wyłącznie etymologia kozła ofiarnego. Zrobiłem ilustrację zjawiska, które jest teraz, niestety, podkreślam to - niestety, bardzo modne i aktualne. Kozioł ofiarny - niewinna, przypadkowa ofiara, która musi paść, aby coś tam wyzwolić, czy unaocznić. Jest to problem typowo męski. A to, że przedstawiają go w mojej sztuce kobiety, jest chwytem zupełnie teatralnym. Zrobiłem tak wyłącznie z poczucia teatru, jako zawodowy dramaturg. Bo to jest śmieszne, gdy o męskich sprawach baby gadają.
Czyli kobietom przypisał pan męskie zachowanie i męskie teksty?
Tak, aczkolwiek niezupełnie. Najpierw zacząłem pisać tę sztukę dla panów, dałem bohaterom imiona męskie. Tylko oni zaczęli mi za brutalnie mówić...
Aha, kobiety wyrażają się w tej samej kwestii grzeczniej?
Tak. Bardzo miło wręcz. Ale to jeszcze gorzej.
Sądzę, że kobietom ten temat jest obcy psychicznie, nie są one tak krwiożercze, nie mają instynktów przywódczych.
To nieprawda. Weźmy więzienie kobiece, albo niech pani przypomni sobie Elzę Koch
Kto to taki?
To była ta, która ze skóry swoich kochanków robiła abażury.
No tak... Widocznie nie miała innego materiału pod ręką, a bardzo lubiła robótki domowe...
Hii... hii. Jeden do jednego!
A jak pan traktuje kobiety? Boi się pan ich?
Ja? Jeszcze normalnie - jako naczynia na spermę, albo... hmm.
Jak?
Po ludzku. Lubię ich ciała, lubię ich głosy i uważam, że powinny być wspólnikami mężczyzn. To może sobie pani zanotować jako motto.
"Kobieta wspólnikiem mężczyzny" -tak?
Tak jest, myślę, najsprawiedliwiej.
Czyli można byłoby odwrócić całą "aferę" i powiedzieć, że kobiety powinny cieszyć się z tej sztuki, bo pan uznał je za równe mężczyznom, godne udźwignięcia męskiego problemu?
Tak. Tylko wie pani, nie lubię, gdy ktoś mówi: wy mężczyźni, albo - wy kobiety. Ja zawsze traktuję każdego personalnie - jak pani ma na imię?
Ilona.
No właśnie - Ilona, a nie: wy kobiety, na rany boskie!
To ładnie z pana strony, ale ja tu występuję nie tylko jako Ilona, lecz również, jako vox populi grupy społecznej, zwanej kobietami.
O rany! A ja występuję wyłącznie, jako Iredyński.
I dlatego właśnie pana pytam o to, co jest napisane w sztuce "Dziewczynki", a nie jakiegoś pana Piprzytyckiego na przystanku autobusowym. A zamiast mnie mogłoby pana o to pytać piętnaście innych kobiet.
0 Boże! A mnie ta sztuka już w ogóle nie obchodzi.
To znaczy, że nie interesuje się pan, jak ona będzie wystawiona w teatrze, który ją przyjął?
Zupełnie nie.
Nie bywa pan na próbach?
Nigdy. A na premierę przyjdę, albo nie przyjdę.
Nudzi pana teatr?
Mnie w teatrze najbardziej interesują trzy rzeczy: mój przyjaciel Andrzej Wróblewski, jako pomnik krytyki teatralnej; lubiłem też "Balladynę", jak ją wystawiono w 1953 roku w Teatrze Słowackiego w Krakowie, bo tam pewna dama pokazywała nogę, a ja miałem wtedy 14 lat i bardzo mnie to już interesowało; a trzecią rzeczą teatralną, którą naprawdę uwielbiam jestem ja. To wszystko.
Mówił pan, że "Dziewczynki" to stara sztuka. Czy napisał pan już coś nowego?
Tak. Sztukę pt. "Seans"
Dalej o koźle ofiarnym?
Nie, skąd.
Czyli tylko w tej jednej sztuce interesował pana ten przeklęty kozioł?
Mnie wmawiają, że ja piszę w gruncie rzeczy zawsze jedną sztukę - o przemocy. To podobno piętno pokolenia. I niech tak już zostanie - lećcie tym.
Czyli "Seans" jest o przemocy?
Jest to sztuka na dwie osoby - kobietę i mężczyznę, bardzo obstająca za racją kobiety. Napisałem ją pod aktorkę, pierwszy raz zresztą.
Kto to taki?
Ewa Borowik.
Zafascynowała pana osobowość Ewy Borowik?
Jej mąż-reżyser mnie o to prosił.
To jest wystarczający powód?
Ja bardzo lubię takie banalne powody. Napisałem więc i będzie to bestseller, hit.
Czekamy więc na "Seans", no i na "Dziewczynki", trochę spokojniejsze co ido przesłania tej sztuki.
Rozmawiała: ILONA KONDRAT