Artykuły

Decyzja na życie

Sztuka amerykańskiej 37-letniej pisarki Mar­shy Norman "Mamo, do­branoc", mówi o tragicznym wyborze. Wyborze przemy­ślanym aż do bólu. Jego ofiarą jest Jessie Cates. Ściślej - ofiarą i sprawcą. Cała ak­cja rozgrywa się na płaszczyź­nie codzienności. Ta codzien­ność to dom starszej pani Cates Thelmy. Wśród daw­no zamieszkałych mebli mat­ka i córka prowadzą rozmo­wę. Właściwie kieruje dia­logiem Jessie (córka). Ona ma świadomość czasu, które­mu wyznaczyła granicę. Lecz obie kobiety działają pod presją odliczanych minut. Wi­dzimy, że Jessie osiąga nie­zwykłą koncentrację woli. Taka będzie dziś wieczorem. A wczoraj? Dawne przegrane życiowe bohaterki służą por­tretowi chorej, głęboko nie­szczęśliwej kobiety. Dowiadu­jemy się więc o atakach epi­lepsji, o wielu kompleksach czy może dewiacjach psychicz­nych, o nieudanym małżeń­stwie, wykolejonym synu, o śmierci kochanego ojca, o ob­cym bracie. Ale przy wy­liczaniu wszystkich spraw na "nie" zjawia się Jassie opa­nowana, przewidująca, jakby uwolniona od fatum nieudacznictwa. Pytanie, za jaką ce­nę. Boi się tego matka. Po­znawszy samobójcze plany córki, Thelma będzie pró­bowała rozmaitych metod perswazji. Dla Jessie najważ­niejszym argumentem matki okaże się bezradność czło­wieka starego. Marsha Norman bardzo wyraziście określiła sytuację obu bohaterek. Polski prze­kład (Mira Michałowska, Ire­na Szymańska) oddaje atmo­sferę wieczoru, któremu Jes­sie nadała miarę ostatecznego rachunku. Reżyser Romana Próchnicka postanowiła za­wierzyć precyzyjnej wizji dramatu. Summa summarum na Małej Scenie Teatru Dramatycznego zjawił się spek­takl szczególny. Wycyzelowany kształt insce­nizacji dokładnie rejestruje za i przeciw dwu ludzkich po­staw. Znakomity przekaz ak­torski wydobywa dramatyzm i gorycz słów powiedzianych i niedopowiedzianych. Oto matka w wykonaniu Ryszar­dy Hanin. Papużkowata, drobnomieszczańska egoistka. Ale równocześnie bezbronna, samotna, tęskniąca za życzli­wym odruchem córki. Thelma prześniła sporą część ży­cia wpatrzona w ekran tele­wizyjny. Hanin broni jed­nak swoją bohaterkę przed jednoznacznymi etykietami. Choć głos decydujący w podejmowaniu ocen oddaje Jes­sie. I rzeczywiście Ewa De­cówna podkreśla najtrudniej­szy dzień swojej bohaterki. W spojrzeniu, w zbyt pospiesz­nie maskowanym geście nie­pokoju odkrywa nam dawną Jessie. Są momenty, kiedy obie kobiety się spotykają. Dosłownie (funkcjonalna sce­nografia Jadwigi Czarno­ckiej) i w przenośni. Wspania­ła jest scena wspólnego picia czekolady. Aktorki wymie­niają spojrzenia, nawet uśmiechy. Czekolada staje się tematem-pomostem. Po paru minutach Decówna wraca do stylistyki Jessie, która usiłu­je porządkować własne i matki życie.

Proszę Państwa, szcze­rze rekomendując przed­stawienie "Mamo, do­branoc", chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. Kiedyś w dziennikarskiej roz­mowie Romana Próchnicka oświadczyła: "Dla mnie szczy­tem jest warsztatowa precy­zja, ścisłość szczegółów, ze­garmistrzowska dokładność każdej najmniejszej śrubki funkcjonującej na swoim miejscu, idealna sprawność ruchu, gestu, głęboka psy­chologiczna i fizjologiczna mo­tywacja zachowań aktorów (...)". Sądzę, że w rozgwarze teatru, sekundującego ma­łym i dużym sprawom na­szej teraźniejszości jakby odszedł na plan dalszy pro­blem zawodowstwa. Niedaw­no obejrzałam widowisko, w którym znaczna część wyko­nawców sepleniła borykając się (zresztą bezskutecznie) z ruchem, natomiast reżyser starał się ze wszelkich sił skonstruować aluzję-monstrum. Było trochę śmiesz­nie, trochę smutno. Niezależ­nie więc od interesującej ma­terii sztuka Marshy Norman "Mamo, dobranoc", stanowi przykład wyjątkowo rzetelnej roboty teatralnej, ścisłej współpracy inscenizatora oraz wykonawców. Ryszarda Hanin i Ewa Decówna potwierdziły ogromną skalę środków ekspresji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji