Artykuły

Iwona bez Iwony

"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Eweliny Paszke-Lowitzsch we wrocławskiej PWST. Pisze Małgorzata Smolarek w Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej.

W "Iwonie, księżniczce Burgunda", najnowszej premierze Wydziału Aktorskiego wrocławskiej PWST zabrakło odpowiednich proporcji: gdyby ująć humoru, dodać tragizmu, może nie byłoby aż tak zabawnie, ale bardziej "po gombrowiczowsku".

Przedstawienie przede wszystkim bawi, jednak reżyser Ewelinie Paszke-Lowitzsch umknęły inne elementy dramatu. Problemy okrucieństwa, płci, erotyzmu są tu właściwie nieobecne. Bo choć sam Gombrowicz o "Iwonie..." mówił, że to komedia, to jednak nie tylko ze śmiechu ten dramat jest skrojony.

Wrocławska adaptacja dramatu na pewno nie jest opowieścią o ciapowatej Iwonie. Ona w tym spektaklu jest nieobecna. Wprawdzie i u Gombrowicza niewiele robi i mówi, ale jej obecność jest irytująca. Iwona Moniki Fronczek nie wzrusza, nie denerwuje, ani nie drażni.

Autentycznie wypadł Wizner jako Filip. Tyle w nim bojowości i siły, że do końca spektaklu daje nadzieję, że uda mu się wygrać z obowiązującą formą. Bardzo przekonująco zagrała też Monika Radziwon - scena, w której jej Królowa czyta swój, skrywany przed mężem, pamiętnik śmieszy, owszem, ale udało się w niej także przemycić elementy tragizmu. Także Pascal Kaczorowski może spać spokojnie. Jego Król był prawdziwy.

Scenografia Mirka Kaczmarka, biała, ascetyczna, nie odciąga uwagi od aktorów. A przecież o to Gombrowiczowi chodziło: pokazać, co się dzieje między ludźmi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji