Artykuły

Świat w nas nie wygaśnie...

W poniedziałek (20 marca) odbył się pogrzeb Zygmunta Duczyńskiego - reżysera, twórcy i szefa Teatru Kana. W październiku 1994 roku, wkrótce po zdobyciu przez Kanę dwóch nagród festiwalu w Edynburgu - Frist Fringe i prestiżowej Critics Awards - przeprowadziłem z Nim długą rozmowę, opublikowaną w "Kurierze" pod tytułem "Nie bać się lęku". Przypominam dziś jej fragmenty - cytując Jego słowa o randze świeżego sukcesu, trudnych narodzinach Kany, chorobie i lekarstwie, jakim był dla Niego teatr - pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Nagroda

- Zawsze się bałem, że marnuję swe życie. Przychodzi w końcu pora, że się ta obawa w nas budzi i dokucza z każdym dniem mocniej. Czujesz to zdanie Jerofiejewa, że każdy dzień coś w nas obrywa, coraz bardziej, bardziej? Więc widzisz: jak się dostaje taką nagrodę, to ten lęk trochę się cofa. I nie tyle sama nagroda, jej ranga jest ważna, ile świadomość, że zrobiłeś coś, co dotknęło czyjegoś serca, duszy. To dodaje sił. I zobowiązuje. Nie oczekuję w związku z tym taryfy ulgowej. Przeciwnie. Ja muszę teraz stanąć na wysokości tych oczekiwań - przynajmniej swoich wobec siebie... Mogę przede wszystkim oczekiwać tego, że uda mi się zespołowi tak oczy pootwierać na świat, że on w nas nie wygaśnie - w swych barwach, tej całej jaskrawości.

- W środowisku akademickim nie mogliśmy się dogadać, jako teatr, co do pewnych wartości. W momencie, gdy można było zacząć coś robić, mówić pełnym głosem, a kierownicy klubów studenckich nie musieli się już bać, że stracą przez to pracę - to kulturę zaczął wchłaniać ten obrzydliwy, początkujący kapitalizm... I jeśli już przyszło nam gdzieś pracować, to wyszło na to, że lepiej czujemy się w teatrze zawodowym, tam gdzie obowiązują profesjonalne zasady, próba jest próbą, praca pracą...

Byłem bardzo wcześnie uczulony, że teatr to jest misterium. Że musi dbać, bo to jego etyczny obowiązek, o wartość spotkania z ludźmi. O to, by ich nie okradać z czasu... Ja cenię teatr, który tworzy krąg wspólnoty między widzem a aktorem.

Ból

- Z moimi przyjaciółmi, a byli wśród nich i psychologowie, prowadziłem dużo rozmów, takich nocnych, drążących do głębi. I one między innymi nauczyły mnie reagowania na świat, na jego barwy, intensywność, kruchość. Dlatego drobiazg, podsłuchana przypadkiem rozmowa, czyjeś oczy bywały dla mnie ważniejsze niż obejrzany spektakl, przeczytana książka. Jak to zostawało we mnie - znaczy, że musiało, że było ważne. Druga rzecz, z której w sumie jest mój teatr, to ból. A to całe porażenie tematem bólu jest z moją chorobą związane po prostu. Ja wiedziałem, że muszę znaleźć na niego jakąś odpowiedź. Jeśli będzie banalna i pójdę na przykład w jakieś narkotyki, alkohol, to ból uśpię tylko na jakiś czas, a jeśli go przetworzę, wydobędę z niego możliwości kreacyjne - to będzie w jakimś sensie pokonany. Taka walka. Żeby mnie nie zrzucił z powierzchni życia. Żeby mną nie zawładnął. Ta moja choroba jest nieuleczalna, więc miałem tylko dwie drogi: sanatoria cztery razy w roku, albo taką jak ta. Przez teatr.

Życie

- Pochodzę z takiej wioski w Sudetach... Te moje pierwsze lęki to tamten krajobraz, pełen dziwnych ran, dziur w ziemi. Tamto doświadczenie wczesne było więc ważne. Ale tamten lęk nie działał destrukcyjnie. Jak zresztą moje późniejsze fascynacje literaturą, dotyczące lęku, który z kolei tkwił w biologii ciała, w śmierci, w przyrodzie w ogóle. Ale ja wiedziałem chyba zawsze, żeby nie opowiadać o tym przez histerię. Że nie wolno się tego lęku bać. Że trzeba go ukazać, jak życie, jak te nasze-spektakle według Jerofijewa, w całej polifonii, od śmiechu po grozę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji