Artykuły

Polska od kulis

O spektaklach VIII Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach pisze Katarzyna Janowska w Polityce.

Najważniejsze pytania o to, kim jesteśmy, jacy jesteśmy i jaki jest nasz kraj, padają dziś nie w literaturze czy kinie, ale w teatrze. Artyści z innych dziedzin sztuki będą musieli przyśpieszyć kroku, by dorównać twórcom teatralnym w opisie współczesności.

Ósmy Katowicki Festiwal Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" pokazał, że twórcy teatralni interesują się polityką. Mocują się z polską historią, badają, jak człowiek radzi sobie w konfrontacji z nastawionym na sukces i zysk światem. Nie boją się wytrącać widza z bezpiecznej jazdy po szynach zbudowanych z wygodnych wyobrażeń o świecie.

O główną nagrodę festiwalu, laur Konrada Swinarskiego, ubiegały się przedstawienia z Wałbrzycha ("...córka Fizdejki" Jana Klaty), z Kalisza ("Woyzeck" Mai Kleczewskiej), z Bydgoszczy ("Plastelina" Grzegorza Wiśniewskiego), z Łodzi ("Śmierć komiwojażera" Jacka Orłowskiego), z Krakowa ("Auto da fe" Pawła Miśkiewicza). W Katowicach można było przyjrzeć się mapie teatralnej Polski. Najważniejszym ośrodkiem nowej fali teatralnej staje się Wałbrzych. Szanse na zrobienie tam spektakli dostali Klata i Kleczewska, dziś pracujący m.in. w Starym Teatrze w Krakowie i TR Grzegorza Jarzyny w Warszawie.

Spektakle realizowane z dala od uznanych wielkomiejskich scen wprowadzają nowe tematy i bohaterów.

Nagrodzona Laurem Swinarskiego Maja Kleczewska akcję "Woyzecka" umieściła w małomiasteczkowym salonie fryzjerskim i w sklepie z sukniami ślubnymi. - Kiedy przyjechałam do Kalisza, rzuciły mi się w oczy salony fryzjerskie na rogu niemal każdej ulicy, sklepy z sukniami ślubnymi i ogoleni na łyso panowie królujący w ciemnych zaułkach. To wszystko przeniknęło do spektaklu - mówi Kleczewska.

Jak wygląda u niej Polska B? Drobne interesy, bezkarna przemoc, tandeta i zło - są oczywiste jak powietrze. Nie ma nikogo, kto mógłby się temu przeciwstawić. Barokowy ołtarz, pojawiający się w głębi sceny, potęguje wrażenie rozpadu świata. Religia przestała być punktem odniesienia. Na tym tle delikatny "Woyzeck" we fryzjerskim fartuchu, marzący o pięknie i idealnej miłości, jest jak przybysz z innego świata, który musi przegrać z rzeczywistością.

Kleczewska: - Tak wygląda świat, w którym żyjemy. Zło spowszedniało, jest wszędzie. Nie umiemy sobie poradzić z przemocą, z brutalnością.

Reżyserka jest zdania, że choć teatr opowiada o rzeczywistości, ma na nią niewielki wpływ. - Chcemy zbawiać świat, ale nie mamy dostępu do ludzi. Zasięg teatru sprowadza się do bardzo wąskiej grupy odbiorców. Większość zajmuje się zarabianiem pieniędzy, zaspokajaniem nowych zachcianek, polityką. Teatr jest efemerydą, która niewielu obchodzi. Jeśli jednak trafia przynajmniej do jednego widza, warto go robić.

Dla Jana Klaty teatr jest miejscem gorącym, bo dzieje się tu i teraz. Nie ma jego zdaniem teatru, który wyprzedza swoją epokę albo jest wobec niej spóźniony. Taki teatr jest martwy. Reżyser podkreśla znaczenie i kontekst miejsca, w którym spektakl powstaje. Gdyby pracował w Warszawie, pewnie portretowałby elity intelektualne, finansowe lub polityczne. Ale gdy robi spektakl w Wałbrzychu, pokazuje bezrobotnych, wykluczonych, skazanych na drugorzędność. W Wałbrzychu opowieści o transie, w jakim żyją młodzi, piękni i bogaci, nie miałyby sensu. Takie historie można opowiadać w Warszawie.

Marcin Wrona, reżyser filmowy i teatralny, autor spektaklu Teatru TV "Skaza": - Teatr zdecydowanie wyprzedza to, co się dzieje w kinie. Spektakl można zrobić szybciej i za mniejsze pieniądze niż film, dlatego w teatrze pracuje więcej młodych ludzi, jest sporo debiutów. Poza tym siłą teatru jest lokalność.

Przylotów nie ma

Jan Klata, niedawny laureat Paszportu "Polityki", portretuje Polskę od kuchni i nie jest to obrazek, który nadaje się na okolicznościową laurkę, "...córka Fizdejki" [na zdjęciu] według Witkacego w jego reżyserii kończy się sceną na lotnisku w Wałbrzychu. Na tablicy świetlnej pojawiają się informacje o odlotach. Przylotów nie ma. Kto by miał ochotę przylecieć lub wrócić do Wałbrzycha? W zdegradowanym mieście ta pointa nie brzmi jak prowokacja. To rzeczywistość.

Jego Witkacy dzieje się na tle "Bitwy pod Grunwaldem", w przededniu wejścia Polski do Unii. Bojarzy to wąsaci bezrobotni z reklamówkami w rękach grani przez autentycznych bezrobotnych z Wałbrzycha. Naprzeciw Neokrzyżaków w garniturach od Bossa Klata ustawia monstra w oświęcimskich pasiakach. Wyciąga szkielety z historii polskiej i niemieckiej. Szyderczy bryk z polskiej przeszłości w jego ujęciu to galop Fizdejki, wymachującego szabelką aż do utraty tchu w kolejnych przegranych bitwach, wojnach i powstaniach. Klata po równo dokłada unijnym biurokratom i polskiej beznadziei.

Pytany, co to znaczy być dziś patriotą (następny spektakl będzie robił w TR, w którym ten rok upływa pod hasłem "Jesteśmy patriotami"), odpowiada: - Dobrze pracować, być zadowolonym ze swojej pracy.

Takich bohaterów na próżno szukać w spektaklach Klaty, Kleczewskiej czy u Wiśniewskiego, który w "Plastelinie" - opowieści o wchodzeniu w dorosłość dwóch nastolatków - pokazuje, jak zawodzą po kolei wszystkie autorytety i instytucje: dom, szkoła, rodzina. Sztuka Wasilija Sigariewa, dwudziestoparoletniego autora z Uralu, dzieje się na chruszczowowskim blokowisku. Ale Wiśniewski za pomocą ascetycznej scenografii (szare ruchome ściany) uniwersalizuje swoją opowieść. Dramat chłopca tłamszonego przez szkołę, wykorzystywanego przez dorosłych, oszukiwanego przez rówieśników może zdarzyć się równie dobrze na chruszczowowskim, jak i bydgoskim blokowisku.

Grzegorz Wiśniewski: - W teatrze trzeba podejmować dyskusję o tym, co się wokół nas dzieje, zadawać niewygodne pytania, otwierać oczy na piekło, które jest w każdym z nas. W "Plastelinie" chłopiec zostaje zabity, bo jest w nim piękno. I niestety nie jest to sytuacja wymyślona jedynie na potrzeby teatru.

Według Wiśniewskiego do głosu w teatrze dopchali się młodzi reżyserzy i dzięki nim teatr jest żywy, zdobywa nową widownię. Reżyser nie ukrywa, że przydałaby się także zmiana warty na dyrektorskich stołkach.

Fatalistyczny kołowrót

Artyści badają w teatrze różne wycinki rzeczywistości. Jednym z najważniejszych jej elementów jest rodzina.

Marcin Wrona: - Rodzina jest jak wszechświat. Narodziny, miłość, starość, upływ czasu, śmierć- to wszystko zdarza się w rodzinie. Każdy z nas w rodzinie gra swoją rolę. Reżyser jest zdania, że aby móc opowiadać o innych, trzeba najpierw przyjrzeć się sobie.

W Katowicach Wrona pokazał spektakl Teatru Telewizji "Skaza" na podstawie tekstu Marzeny Brody. Rodzeństwo molestowane przez oboje rodziców nie jest w stanie uwolnić się od koszmaru dzieciństwa. Kazirodcza miłość jest jedyną więzią, jaką umieją zbudować. Akcja zanurzona jest w realiach amerykańskich. Reżyser nie chciał, aby spektakl był odczytywany jako komentarz do głośnych w Polsce spraw o molestowanie seksualne. Mimo to "Skaza" jest próbą zwrócenia uwagi widzów na tabu, jakim jest przemoc w rodzinie.

Marcin Wrona: - Nie ukrywam, że krytycznie widzę to, co rozgrywa się między teoretycznie najbliższymi ludźmi. Rodzina jest miniaturą społeczeństwa. Jeśli w społeczeństwie dzieje się źle, rodzina kuleje. Ojciec traci pracę - to doświadczenie wielu polskich rodzin i zarazem zalążek dramatu.

Teatr za pomocą klasycznych tekstów z dużo większą swobodą niż film może mówić o współczesności. Niemal pół wieku temu Artur Miller napisał "Śmierć komiwojażera" - sztukę-oskarżenie wymierzoną przeciwko kapitalizmowi. Dziś dramat ludzi wprzęgniętych w wyścig szczurów niepokojąco przystaje do tego, co widzimy na co dzień. Ale to tylko jedna, powierzchowna, warstwa spektaklu Jacka Orłowskiego. Reżyser opowiada historię marnego sprzedawcy, który rozpaczliwie gra przed sobą rolę człowieka sukcesu. Między prawdą o jego życiu a wyobrażeniami o tym, kim chciałby być, jest przepaść. W kłamstwie, jak w klatce, więzi swoich synów, zaraża ich niespełnieniem. Dramat życia, które poszło nie tak, przenosi się z pokolenia na pokolenie.

Jacek Orłowski: - Nie interesują mnie ekstrema, chciałem pokazać patologię tzw. zdrowej rodziny, patologię nieoczywistą, ukrytą gdzieś głęboko, dotykającą większości polskich rodzin. Hipokryzja sprawia, że nie widzimy ludzi, którzy sobie nie radzą, zostają wyrzuceni na margines. Kiedy rozmawiam z przyjaciółmi o tym, co z tą Polską, dochodzimy do wniosku, że niedojrzali ludzie tworzą niedojrzałe, kalekie społeczeństwo, które marnuje kolejne pokolenia. Fatalistyczny kołowrót miele ludzi bez końca.

Obcy to ja

Relacje między ludźmi w świecie wyzutym z zasad penetruje Paweł Miśkiewicz w spektaklu "Auto da fe" według powieści Eliasa Canettiego. Główny bohater, uczony i bibliofil, przegrywa batalię z głupotą, chciwością i prostactwem. Ginie w płomieniach wraz ze swoją biblioteką. W walce kultury z naturą zwycięża ta ostatnia. W rozpadającym się świecie rozsypuje się człowieczeństwo. "Człowiek jest kaleki, człowiek jest bestią" - słyszymy ze sceny. W spektaklach Miśkiewicza przewija się wątek braku porozumienia. Drugi człowiek jest zagrożeniem.

Paweł Miśkiewicz: - Pracując w teatrze nie myślę o Polsce, ale o sobie w Polsce. Obcy to nie inny, obcy to ja. Podążam szlakiem eskapistycznym podobnie jak film. Zastanawiam się, na ile jest to wybór, a na ile nieumiejętność opowiadania o tym, co wspólne dla zbiorowości. Nie stać mnie na rewolucję. Nie mogę ocalić pokolenia. W chaosie wartości, w jakim żyjemy, próbuję przynajmniej ocalić siebie, jednostkę.

Teatr nie daje recepty na zło. Ale alarmuje, że ono istnieje tam, gdzie przestaliśmy je zauważać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji