Artykuły

Nie żyje Tadeusz Malak. Odszedł słynny "Pan od poezji"

Spotykaliśmy się często: w drodze na zakupy, w sklepie, w parku. Wyglądał malowniczo: czarny kapelusz, czarny płaszcz i czerwony szal przerzucony z fantazją - niczym Przybyszewski.

W czwartek rano odszedł od nas Tadeusz Malak, znakomity aktor krakowskich teatrów, przez wiele ostatnich lat związany ze Starym Teatrem, gdzie zagrał najważniejsze role, choć pojawiał się też na scenie Teatru im. Słowackiego i teatru STU. Był też wieloletnim profesorem w krakowskiej PWST, był słynnym "panem od poezji".

Wielka miłość do teatru zaczęła się w Krakowie. Mieszkał w małym pokoiku Hotelu Garnizonowego, a gdy ten się okazał za drogi, przeniósł się do poniemieckiego bunkra po którym biegały szczury, to trudy te nie zraziły młodego aktora do poezji i teatru. Najpierw był słynny Teatr Rapsodyczny, o którym pan Tadeusz mógł opowiadać godzinami.

Tam zagrał wiele wspaniałych ról z Gustawem Konradem w "Dziadach" włącznie. - Otrzymałem recenzję od samego Karola Wojtyły, który współtworzył przecież ten teatr, a później, już jako kapłan, pisywał recenzje do "Tygodnika Powszechnego". Był chyba na wszystkich naszych przedstawieniach. To jest jakaś tajemnica losu, że dla człowieka będącego przez ostatnie lata największym sumieniem świata właśnie teatr był tym, co Go kształtowało - mówił w wywiadzie.

Ostatnim znakomitym spektaklem Tadeusza Malaka było przedstawienie "Ja jestem Żyd z Wesela", w którym grał wraz z Jerzym Nowakiem. Po śmierci pana Jerzego czasami sam próbował opowiedzieć historię Racheli. Już nikt nie zobaczy tej pięknej historii w wykonaniu dwóch wspaniałych krakowskich aktorów.

Jego mistrzem był Zbigniew Herbert, z którym był zaprzyjaźniony i zrealizował kilka spektakli w oparciu o jego teksty. - Walka każdego aktora o istnienie to dopominanie się o w miarę szeroką przestrzeń realizowania siebie. Miałem dwie takie przestrzenie: teatru instytucjonalnego i moich własnych poszukiwań. Kiedyś ludzie chodzili do teatru z autentycznej potrzeby, cieszył ich fakt, że tam spotkają drugiego żywego człowieka, który czasem pomyli się na scenie i każdego wieczoru gra swoją postać nieco inaczej. To jest ten ludzki, autentyczny wymiar teatru. Dziś jesteśmy "wykastrowani" z wyobraźni przez dziesiątki kanałów telewizyjnych emitujących idiotyczne programy. Stajemy się coraz bardziej wygodni, podlegamy wielkim uproszczeniom, coraz niechlujniej mówimy - to efekt świata obrazkowego, który nas atakuje. Dlatego z uporem maniaka walczę, by słowo w teatrze miało właściwy wymiar. I tego też uczę swoich studentów - mówił w wywiadzie.

Tadeusz Malak zawdzięcza teatrowi nie tylko sukcesy, ale i... żonę. Kiedy reżyserował w Rapsodycznym "Panienkę z okienka" pani Krystyna grała główną rolę. I podobnie jak w tej opowieści bohaterowie stają na ślubnym kobiercu, tak i oni stanęli przed ołtarzem. A niewiele brakowało, by do ślubu nie doszło. - Zaplanowany był na nietypowy dzień, bo na piątek. Zima, mróz, przychodzimy do kościoła - tam wszystko pozamykane. Krysię rozbolał ząb i potwornie spuchła, a nam nadal nikt nie otwierał kościoła. Wreszcie dotarliśmy do księdza, a on zdziwiony: Jak to, ślub, w piątek? Powstało zamieszanie i wreszcie z opóźnieniem chór zaśpiewał i ślub szczęśliwie się odbył. A w Teatrze Rapsodycznym Kotlarczyk wyprawił nam wspaniałe wesele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji