Artykuły

Już bym odfrunęła

Podczas spotkania wiele mówiła o śmierci i przemijaniu, ale ciągle była tą HANKĄ BIELICKĄ, którą na zawsze zapamiętamy: uśmiechniętą, dowcipną, mającą ciepły dystans do świata i ludzi.

Kiedy umawiała się na rozmowę przed premierą "Ja wam pokażę!", w którym zagrała ciotkę głównej bohaterki, była jak zwykle pełna życia, energii i humoru. Podczas spotkania wiele mówiła o śmierci i przemijaniu, ale ciągle była tą HANKĄ BIELICKĄ, którą na zawsze zapamiętamy: uśmiechniętą, dowcipną, mającą ciepły dystans do świata i ludzi. Nic nie wskazywało na to, że będzie to jej ostatni wywiad.

Przyjęła mnie bardzo ciepło. Gdy wchodziłem po schodach, już stała w drzwiach, skarciła, że nie skorzystałem z windy. Poczęstowała herbatą, ciasteczkami. Nie było widać po niej wieku. Za nic nie dałbym jej dziewięćdziesięciu lat. Mocnym głosem opowiadała o swoim życiu. Zdawało się, że mocno stąpa po ziemi. Że wciąż tryska swym niespożytym humorem. Ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jest w niej dużo smutku i bólu. Tak dużo, że z całych sił odpychała go od siebie, wymazywała z pamięci. Mówiła dużo o śmierci. Że już się z nią pogodziła, że czeka na jej przyjście. Skąd mogłem wiedzieć, że jej słowa tak szybko się spełnią? Śmierć zawsze zaskakuje. Zachowam ją w pamięci jako elegancką, kochaną i pełną życia aktorkę. I wierzę, że tam, gdzie jest, ma swoją publiczność i bawi ją do łez swym wspaniałym trajkotaniem.

GALA: Nie poddaje się pani chorobie?

HANKA BIELICKA: Miałam operację brzucha, wdała się bakteria, lekarze jeszcze raz chcą mnie kroić. Ale boją się, jak mówią, głębokiego uśpienia. Bo taka narkoza zabija całkowicie pamięć. Czy pan wie, że zapomniałam prawie wszystkie monologi? Może trzy pamiętam, a ze dwa tysiące nauczyłam się w ciągu czterdziestu lat. Czasem w nocy się budzę i słyszę, że powtarzam jakieś wiersze. Słyszę takie: "pszszszsz". Zastanawiam się, kto to mówi? A to ja mówię tekst.

GALA: Czy ta narkoza niszczy też wspomnienia?

H.B.: Nie, nie. Dzieciństwo pamiętam doskonale. I Łomżę, i gimnazjum. Bo my mieliśmy kamienicę, ale bomba poszła prosto w ten dom babci. Naprzeciwko były dwie śliczne aleje wysadzane kasztanami i gimnazjum żeńskie, które stoi do dziś dnia. Za kwadrans ósma zawsze byłam pod bramą, woźny przychodził, otwierał i mówił: "O, to jest uczennica!".

GALA: Lubiła pani szkołę?

H.B.: Tak, wszystko poza matematyką. Przez całą szkołę znakomicie ściągałam matmę, więc mi się udawało. Za to na maturze wpisałam tylko nazwisko i adres.

GALA: To jak pani zdała?

H.B.: Na swoją odpowiedzialność przepuścił mnie wizytator, który odpytywał mnie na ustnym egzaminie i widział, co się ze mną działo. Miałam bielmo na oczach, byłam bliska zemdlenia. Ze wszystkiego miałam piątki, a że wybierałam się do konserwatorium i na romanistykę, powiedział, że matematyka nie będzie mi specjalnie potrzebna.

GALA: A Łomżę, jak pani wspomina?

H.B.: Jako coś czarującego, bo niedaleko był las, jezioro, grobla. Tam kopali torf, były kaczeńce, fiołki. I zaraz puszcza. Przez to miasto było intymne, ciepłe. W niedziele siadaliśmy na wozy, piękne konie je ciągnęły, a my leżeliśmy na słomie, mieliśmy kosze pełne jedzenia, serdelków. Była wódeczka i lemoniada. Cała nasza rodzina jechała: wujostwo, ciocia, matka moja chrzestna. I koledzy tatusia, z którymi grał w karty. Dorośli rozkładali się na trawie, a dzieci bawiły w małym strumieniu. Jezu, jakie to było cudowne! Dzieciństwo miałam sielskie, anielskie. Miałam siedem lat, występowałam i śpiewałam: "A ja jestem malutka, błękitna niezabudka. Zerwali mnie znad potoczka, mówiąc, że mam żabie oczka. Upraszam bardzo skromnie, nie zapomnijcie o mnie". No proszę, pamiętam. Nie jest tak źle z tą moją pamięcią.

GALA: Pani Hanko, przeżyła pani kilka epok, widziała pani cały dwudziesty wiek. Jak pani ocenia dzisiejsze czasy?

H.B.: Wydają mi się bardzo niebezpieczne dla młodzieży. W sprawach miłości, współżycia za szybko wszystko się dzieje. Niepotrzebnie. Zwłaszcza dziewczęta nie zdają sobie sprawy, że są okradzione z czegoś, same siebie okradają. Z wrażliwości, delikatności, niedomówień. Życie robi się byle jakie.

GALA: A w pani życiu miłość na ile była ważna?

H.B.: Bardzo trudno mi odpowiedzieć. Jak mój były mąż Jurek Duszyński umierał, odwiedziłam go w szpitalu. Jego żona wyjechała do pracy, a jego syn był na koloniach. Poszłam, leżał jak taki świątek, spalony rakiem. Siedziałam dwie godziny i tak mnie zamurowało, że nie wiem. To był duży pokój, leżało tam wielu mężczyzn, tacy, co mają odejść. Wszyscy unieśli się na łokciach i patrzyli na nas. Coś mi stanęło w gardle, nic nie mogłam wykrztusić. Zapytałam tylko, czy chce wody. On patrzył na mnie i w końcu powiedział: "Idź już, bo widzę, że spieszysz się do teatru". Właściwie byliśmy dobrym małżeństwem, ale koleżeńskim. Takie wojenne małżeństwo.

GALA: Co to znaczy?

H.B.: Razem skończyliśmy szkołę teatralną Zelwerowicza w Warszawie, gdy wybuchła wojna, pojechaliśmy do Wilna. Tam dyrektor mówi: "Niepotrzebnie państwo przyjechali, jest wojna. Ale jak już jesteście, zostańcie, może w grupie będzie łatwiej". Były z nami dwie koleżanki i one zadecydowały: "To my w jednym pokoju, a ty z Jurkiem w drugiem". Byłam oburzona: "Z mężczyzną? Bez ślubu nie mogę!". Na to Jurek: "To przecież możemy się pobrać". No i się pobraliśmy. Myślę, że oboje bez rodzin czuliśmy się zagubieni, szukaliśmy oparcia jedno w drugim. Wesele było u Ordonki. Każdy przyniósł jedno jajko, ogórek, kawałek chleba, kiełbasy. W pustym salonie siedzieliśmy po troje na jednym taborecie, bo już nie było krzeseł. Byliśmy dobrym małżeństwem, on był sympatycznym chłopcem, ale to było koleżeństwo. Byliśmy ze sobą siedem lat, w końcu powiedziałam: "Jurek, nie zawracajmy sobie tym głowy, to już nie jest małżeństwo".

GALA: Był najważniejszym mężczyzną pani życia?

H.B.: Chyba tak, ale brakowało w tym głębszego zaangażowania. Był okres, że był bardzo popularny. Przychodziły setki listów, całe walizki ich wyrzuciłam. Gimnazjalistki pisały: ?"y jesteś zbrodniarką, że wyszłaś za mąż za naszego ukochanego Jurka. Jak śmiałaś nam go zabrać? A i tej Szaflarskiej odbiłaś!". Bo one myślały, że jak oni w "Skarbie" grali małżeństwo, to i w życiu byli razem. Z naszego rozwodu naprawdę to była niezadowolona moja mama. Zakochana była w Jurku. Mówiła: "Po co ty się rozchodzisz, przecież ty nigdy znowu nie wyjdziesz za mąż. Za dużo biegasz, za dużo niepokoju w twoim życiu, dla ciebie liczy się tylko praca".

GALA: Przywoływała panią do porządku?

H.B.: Pilnowała, żeby mi się w głowie nie przewracało, kiedy "Podwieczorku" słuchała cała Polska. Na premierze w Buffo wszyscy biją brawo, ona siedzi i nic. Patrzę przez dziurkę w kurtynie, potem pytam: "Dlaczego ty nie biłaś brawa?". Ona oburzona: "Własnemu dziecku? Nigdy!". "Ale nikt na sali nie wie, że ty jesteś moją mamą" - tłumaczę. "Fakt - mówi mama - nie pomyślałam". Schodzę ze sceny w euforii, a ona skrzywiona: "Śmieją się z ciebie. Gdybyś ty była taka, jak Mrozowska, Śląska, to i tatuś by się więcej cieszył". "Ale jestem bardziej znana" - tłumaczę. "Ale śmieją się z ciebie". Tak mnie utrzymywała w równowadze.

GALA: Podobno satyrycy, którzy pisali dla pani teksty, byli niezadowoleni, że tak szybko pani je mówi, bo płacono im od czasu trwania skeczu.

H.B.: To Gozdawa i Stępień! Mówili: "Posłuchaj Kwiatkowskiej, jak cyzeluje, wyciąga puenty. Dostanie tekst na pięć minut, a mówi siedem. Ty mówisz w trzy i jesteś taka zadowolona!". Podobno nawet cenzura wolała, gdy ja odtwarzałam tekst, bo mówiłam tak szybko, że nikt nie zapamiętał, jak była jakaś polityczna aluzja. Kiedyś przyjeżdżam do Słupska i słyszę, że mam ingerencję prokuratora, że nie wolno mi występować. Bo gdzieś przy jakimś tekście o obozach podobno się zaśmiałam. A to przez radio poleciało na cały kraj. Cenzor postraszył, że mnie zamknie, ale grać pozwolił.

GALA: Pani rodzinę wywieźli w czasie wojny Rosjanie. Wróciła tylko matka. Wspominała swój pobyt w Kazachstanie?

H.B.: Nie rozmawiałam o tym z matką. Nie miałam śmiałości pytać. Bałam się, że jak przebiję ten mur, który oddzielał nas siedem lat, to nie będę już tą Bielicką z estrady. Humorystyczną aktorką o wielkiej pogodzie ducha. Ojciec zginął w łagrze na Kołymie, bracia w Kozielsku. Bardzo musiałam się pilnować, żeby się bardzo śmiać. Aż się nie chce wierzyć, że można być osobą uosabiającą największy humor w Polsce i być tak obciążoną. Życie jest tak bogate i tak straszne jednocześnie.

GALA: Pani matka była równie długowieczna, jak pani?

H.B.: Niemalże dożyła dziewięćdziesiątki, odeszła dwa dni wcześniej przed 90. urodzinami. Też miała operację, coś w splocie słonecznym. Lekarze mówią, że powinnam siedzieć, jak ona, w domu. A ja ciągle jeżdżę samochodami, to źle dla moich jelit, bo trzęsie. Ale co zrobić, ludzie wciąż są ciekawi, jak wyglądam, jak się ruszam, czy żyję. A im dalej Warszawy, tym bardziej ciekawi. Więc jadę.

GALA: Jaka jest tajemnica pani energii?

H.B.: Ona po prostu jest. Mnie zawsze parło do występowania, chciałam być widoczna. Ale ta epoka nie dla mnie, nie dla mnie. Wolałabym być w średnim wieku przed wojną. Kabarety Qui Pro Quo, Morskie Oko, tam bym się czuła dobrze.

GALA: Jednak wciąż pani występuje.

H.B.: A myśli pan, że jaką mam emeryturę? Żadnych kokosów. Wydałam w życiu wszystkie pieniądze. Pomagałam rodzinie. Nie przypuszczałam, że będę tak długo żyła. Gdybym umarła dziesięć lat temu, wszystko byłoby OK.

GALA: Tak spokojnie mówi pani o swojej śmierci.

H.B.: Dla mnie to się wydaje normalne. Dziś się jest, jutro nie ma. Dojeżdża pan do jakiegoś przystanku z napisem koniec trasy i na nim pan wysiada.

GALA: Zmęczona pani już życiem?

H.B.: Jestem już po drugiej stronie. Najchętniej już bym odfrunęła. Uważam, że to, co miałam zrobić, zrobiłam. Już nic nowego nie wymyślę. Po prostu mogę tylko trwać.

GALA: A mądrość, doświadczenie życiowe?

H.B.: Tego ludzie nie spodziewają się po takiej osobie jak ja. Nie tego oczekują na koncertach. Robię pyskówki, żeby się pośmiali.

GALA: Ale pytam o pani wewnętrzną mądrość, nie na użytek publiczności.

H.B.: Zawsze żyłam tylko aktorstwem. Jakbym nie miała tego za sobą, to pewnie byłabym rozsądną babcią. Umiałabym żyć z rodziną. A tak wszyscy przychodzą do mnie tylko na święta, urodziny, imieniny i na tym koniec. Daleko, daleko do statecznego życia.

GALA: A przyjaciele z artystycznego świata?

H.B.: Nie podlewam kwiatków przyjaźni. Jestem typowym samotnikiem. Ktoś zadzwoni, zapyta, jak żyję, odpowiem, że OK. Ale potem: cześć, do widzenia.

GALA: Wierzy pani, że po śmierci jest coś dalej?

H.B.: Wie pan, nawet nie zastanawiałam się nad tym.

GALA: Naprawdę?

H.B.: Po prostu wydaje mi się, że człowiek zrobi to, co miał do zrobienia i koniec. Nie ma co zawracać sobie głowy. Ale powiem panu, że jak rok temu leżałam w szpitalu przez te parę miesięcy między życiem a śmiercią, to czułam dłoń na ramieniu. Tylko nie wiedziałam, czy to ręka mamy, czy kostuchy.

GALA: Czy chce pomóc, czy zabrać?

H.B.: Nie potrafię powiedzieć. Potem się odsuwała, odsuwała i odeszła. Wie pan, straciłam przytomność nagle, w hotelu w Końskich. Pamiętam, że portierka słuchała w radiu piosenki Cesarii Evory. I proszę sobie wyobrazić, kiedy byłam w tym niebycie, widzę, że wbiegam gdzieś i to jakby dworzec w Ameryce Południowej. Wchodzą tam mężczyźni, mają taśmy z nabojami przewieszone przez tors. I mnie nie wpuszczają. Odwracam się, a potem drugi raz biegnę. I znów mężczyźni w wojskowych mundurach ze strzelbami zastawiają mi drogę. Nawet się uśmiechają, ale nie wpuszczają dalej. I wszyscy zastygają w pozach, jak posągi. Więc się odwracam i widzę schody, a na schodach piękną kobietę, która ma piękną parasolkę od słońca. I jest tam jakiś pan, idą razem. I ten pan jakby podawał mi dłoń. Idę po tych schodach... i się obudziłam.

GALA: Niezwykła wizja. Przypomina mi historie opowiadane przez ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną.

H.B.: Obudziłam się w szpitalu. Patrzę, a jestem na tej sali, co kładą tych, co im blisko na tamten świat. Głowa przy głowie, cały szpital się zleciał. Mówię: "A znacie ten ostatni dowcip o blondynkach?". Cisza się zrobiła, a ja dalej: "Leży blondynka z facetem, wpada mąż. Krzyczy: Co wy robicie?! A ona: Widzisz, a mówiłam, że idiota! Nie wie, co my tu robimy". Roześmieli się i rozeszli. A jeden lekarz mówi do drugiego: "Będzie żyła".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji