Artykuły

Piękne drobiazgi, okrojona fabuła

"Sen nocy letniej" w reż. Mai Kleczewskiej w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Marcin Kościelniak w Didaskaliach.

Spektakl Mai Kleczewskiej kończy odegrane przez "rzemieślników" przedstawienie. Po policzkach Tysbe lamentującej nad zwłokami Pyrama ciekną łzy: to łzy teatralne, łzy okrutnej ironii i łzy autentycznego wzruszenia. Te trzy poziomy określają stosunek Kleczewskiej do Szekspira i wyznaczają linię, po której prowadzi przedstawienie.

Spektakl jest nieustanną przebieranką. Aktorzy zmieniają peruki i kostiumy, malują się szminkami. Wszystko w szalonym tempie, w ekstazie. Nie sposób w końcu powiedzieć, co jest kostiumem, w którym miejscu skończyła się prawda. Czy w ogóle się zaczęła. U Szekspira świat z chwilą wejścia w ateński gaj rozpada się na dwie części. To punkt wyjścia spektaklu, tyle że interpretowany wbrew intencjom autora - przynajmniej tym, które bylibyśmy skłonni przypisać mu w pierwszym odruchu. Świat ateński, rzeczywisty, jest już w pierwszej scenie rozmowy Tezeusza i Hipolity pokazany jako fałszywy: mający się wkrótce odbyć ślub nie będzie szczęśliwą ceremonią, ale gwałtem. To świat lasu ateńskiego jest bliższy prawdzie: świat czarodziejski, w spektaklu podobny bardziej do narkotycznego upojenia, takiego jednak, z którego nie sposób się otrząsnąć.

Tkacz, przez Szekspira przemieniony w osła, w spektaklu jest strip-tizerem. Zwierzęce maski pojawiają się w innym miejscu przedstawienia: ojciec i córka nakładają głowy dzików i oddają się tańcowi, który wkrótce przemienia się w gwałt. W dramacie Jelinek "Zajazd, albo tak czynią wszyscy" bohaterowie opuszczają cywilizowane wille i udają się do "dzikiego" schroniska górskiego w poszukiwaniu pierwotnych doznań. Następnie spółkują, przebrani w kostiumy zwierząt, które są tyleż kamuflażem, co ironiczną ilustracją ich pragnień i dostępnej im przestrzeni wolności. W kostiumach zwierząt - ale takich nieudanych, z niedopinającymi się suwakami i otworami nie tylko do oddychania - są prawdziwsi. Wprawdzie nie znajdują tego, czego poszukiwali, lecz w zamian otrzymują to, na co zasłużyli. U Kleczewskiej maski, które zakładają bohaterowie, także są po stronie prawdy. Tyle że pokazanej w sposób bezwzględny i pełen grozy. To maski, których nie da się zdjąć, bo przywarły na stałe. Choć tylko w tej scenie są maskami zwierząt - w innych pojawiają się pod innymi postaciami: jako dmuchana lalka ubrana w suknię panny młodej, jako niedwuznaczne gesty seksualne w całej gamie możliwości oferowanych przez przemyślnie podziurkowane ciało.

Kiedy indziej Szekspira traktuje się z ironią, na przykład Groszek to nie imię elfa, ale produkt spożywczy, którego Tkacz szuka w lodówce. Z humorem przedstawiony został wątek rzemieślników, albo - to już jeden z wielu "sampli" dodanych przez Kleczewską, które niemal wyparły dramat Szekspira - układ choreograficzny do piosenki Madonny. Stąd płynnie przechodzimy do innej choreografii, w której striptizer robi swoje i otrzymuje za to pieniądze - na tyle dużo, że zostaje u Hipolity na noc. To także zabawne, ale już mniej. Broń obosieczna: oto miłość, jaka jest nam dostępna, oto miłość, na jaką przystajemy. Miłość mieszka w ciele i tam należy jej szukać - na oślep, gwałtem, w którym jest tyle przemocy, ile rozpaczy. Niektórzy pewnie się żachną, że spektakl przesadza i nie opowiada o nich. Kleczewską jednak nie staje po stronie oswojonego świata, ale po tej drugiej - mniej wygodnej i dla wielu ukrytej. Co nie znaczy, że nieistniejącej. Jedna z wielu ofert, miesięcznik "Kontakt Matrymonialno-Towarzyski" do nabycia w najbliższym kiosku. "Kupię spermę. Kontakt osobisty wykluczony. Odpowiem i opiszę, jak smakowała" - to, może nie walentynkowa, ale także forma prośby o miłość.

Ironii jest niewiele. Więcej bezwzględności - także wobec Szekspira. Z tekstu pozostały tylko rzucone tu i ówdzie strzępy. Okazał się niewiele wart. Ale właśnie te ponawiane, nieudane, obsuwające się w koślawość, szybko zarzucane próby nawrotu do Szekspira są najistotniejszym, najbardziej bolesnym aspektem przedstawienia. W próbie ocalenia tekstu jest coś więcej - próba scalenia świata, który się rozpadł i nie da się skleić. Szekspir jako całość i domknięcie - u Kleczewskiej to wyślizgujące się z rąk, rozbiegające się na wszystkie strony perełki zerwanego z szyi Hipolity naszyjnika. Mamy piękne drobiazgi i wulgarnie okrojoną fabułę. Nie dba się nawet o to, by kończyć wątki, by je czytelnie łączyć. Mówi się przez brak i nieobecność. Tak jak w zakończeniu, gdzie rezygnuje się z całej sekwencji, w której bohaterowie dostępują łaski odróżnienia prawdy od fałszu. Tutaj podobne rozeznanie nie jest możliwe; bohaterowie siedzą złączeni w ślubne pary przez tekst Szekspira, którego nie ma. Siłą historii, której się nie opowiada.

W tym miejscu następuje scena teatralna. Dla Kleczewskiej sposób, w jaki Szekspir godzi poróżnione strony i prowadzi do szczęśliwego zakończenia, jest równie absurdalny, jak historia Pyrama i Tyzbe. Naiwny i przez to piękny - stąd łzy na policzkach Tyzbe są żałosne i wzruszające zarazem. To tyle z Szekspira. Za chwilę następuje drugie zakończenie: Puk, usadowiony koło dmuchanej lalki z sex-shopu, wypowiada słowa współczesnej przysięgi małżeńskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji