Artykuły

Poza pokoleniem

Rozmowa z Agnieszką Lipiec-Wróblewską, reżyserem teatralnym.

- Zainteresowała się Pani "Dawnymi czasami" Harolda Pintera, choć ta sztuka niektórym może wydać się anachroniczna...

"Dawne czasy" Harolda Pintera to by­ła propozycja Jerzego Grzegorzewskie­go. Decyzję podjęłam szybko. Pomogła mi sprawa obsady, również zasugerowa­na przez dyrektora Teatru Narodowego. Widzę ogromną wartość w tym tekście. To jest tekst psychologiczny, ale fabuła nie jest prowadzona w sposób linearny. Pewne fragmenty można grać dochodząc do wielkich napięć emocjonalnych po to, żeby je za sekundę unieważnić. "Dawne czasy" można potraktować jako rodzaj gry psychologicznej. Wtedy traci on ten nieaktualny ciężar klasycznej sztuki psy­chologicznej. Nabiera lekkości. W fil­mach Lyncha czy Almodovara, chcąc coś przekazać, ludzie nakładają maski, aran­żują sytuacje psychologicznie niepraw­dziwe po to, aby dotrzeć do jakiegoś sta­nu, wyjaśnić relacje między sobą i za sekundę z nich zręcznie zrezygnować.

- Kieruje się więc Pani w stronę intelektu?

Konwencje w ludzkich zachowaniach już dawno się skończyły - nie tylko w sztuce, ale i w życiu. Dziś mamy do czynienia z ogromną rozpiętością: od dy­stansu emocjonalnego aż do uczuciowe­go kiczu. Aktorzy sami muszą ograniczyć swe emocje na scenie, a jednocześnie przez nie się porozumiewać.

- Na studiach była Pani asystent­ką Jerzego Grzegorzewskiego. Czy fakt, że to on w latach 80. reżysero­wał "Dawne czasy" w Teatrze Stu­dio, miał dla Pani znaczenie?

Widziałam to przedstawienie jako nastolatka. Niewiele pamiętam poza kil­koma obrazami: scena przedłużona do połowy widowni, trzy znajdujące się na tej scenie postacie i fakt, że mimo wielu komplikacji zawartych w tekście, wszyst­ko było dla mnie jasne. Taki cud teatral­ny. To, że mam w pamięci tych kilka ob­razów, nie stanowiło jednak bariery, która by mnie onieśmielała. Lęk był, ale wynikał z czego innego: Uważam, że im mniej aktorów, tym większy stopień trudności. Problemy wynikały również z tekstu, fascynującego, ale trudnego.

- Pracuje Pani zawsze z osobowo­ściami aktorskimi. Tak jest i tym razem. W jakim stopniu Gabriela Kownacka, Grażyna Szapołowska i Jerzy Radziwiłowicz pomogli Pani w rozwiązaniu rebusów psycholo­gicznych Pintera?

Miałam wrażenie, że już po kilku próbach czytanych wiedzieli, jak mają podejść do partnerów i co zachować dla siebie. To, że są indywidualnościami, tyl­ko pomogło. Nie mogli budować zależ­ności między bohaterami na prostych za­sadach. Ta sztuka nie daje takich szans. Jest tak migotliwa, tak zmienna, to wy­maga dojrzałości, genialnego instrumen­tarium aktorskiego.

- Co jest dla Pani najważniejsze przy realizacji przedstawienia? Może pokora wobec tekstu?

To zależy, czy pracuję nad realizacją te­lewizyjną, czy w teatrze. Czytając opowia­danie "Portret wenecki" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, najpierw widziałam wyraźnie bohaterów, potem zastanawia­łam się nad przestrzenią. Odwrotnie jest w teatrze - tam najpierw muszę zobaczyć przestrzeń. I dopiero z niej zaczynają się rodzić pomysły. Jednak w teatrze ważna jest dla mnie przede wszystkim praca z ak­torami, oni tworzą często całą formę spek­taklu. Tak było w "Tamie" Conora McPhersona w Teatrze Studio, "Bilardzie Petersburskim" Dostojewskiego na tej sa­mej scenie. Wychodzę od aktora. Dla mnie najważniejsi są ludzie.

- Jak się Pani czuje jako najmłodsza reżyserka Teatru Narodowego? Dy­rektor Jerzy Grzegorzewski twier­dził, że sceny Narodowego nie będą należały do młodych reżyserów. To chyba wyróżnienie.

Ostatnią rzeczą, nad którą bym się za­stanawiała to to, czy jestem najmłodsza czy nie. Przyjęłam propozycję - zadanie było tak karkołomne, że nie myślałam, że to jest Teatr Narodowy ani o tym, że je­stem najmłodsza. Wiedziałam, że to jest Scena przy Wierzbowej, gdzie często by­wam, że jest trójka aktorów oraz tekst. Mówiąc szczerze, reszta nie miała dla mnie żadnego znaczenia.

- Mówi się dużo o zmianie pokole­niowej w teatrze, o grupie młodych zdolnych reżyserów. Jak odnajduje się Pani na ich tle?

Nie chcę się od nich odcinać, nie umiem jednak myśleć w kategoriach po­koleniowych. Wiem, że te konfiguracje najlepszych młodych reżyserów zmie­niają się, że permanentnie w łaskach jest Jarzyna, niezmiennie dołączają do niego Brzoza, Warlikowski, nagle odpa­da na ostatnim wirażu Cieplak, przega­nia go Agnieszka Glińska, ale po chwili Cieplak wchodzi znowu nieoczekiwa­nie na pierwszą pozycję. Mnie to kom­pletnie nie interesuje. Skupiam się na relacjach z aktorami, z którymi pracuję, na opiece nad spektaklami, które zrobi­łam, na pracy nad adaptacjami i scena­riuszami. Nie oceniam przedstawień na podstawie tego, kto je robił, interesuje mnie tylko, czy są dobre, czy złe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji