Pomarańcze w Operze Krakowskiej
Twórczość operowa Siergieja Prokofiewa jest u nas prawie nieznana, choć kompozytor napisał osiem dzieł scenicznych (nie licząc prób młodzieńczych). Nic więc dziwnego, że przygotowana przez Operę Krakowską polska prapremiera napisanej przez Prokofiewa w 1921 roku opery "Miłość do trzech pomarańczy" wzbudziła powszechną ciekawość. Takiego zestawu czołowych polskich krytyków muzycznych, jacy pojawili się 25 kwietnia na widowni przy ul. Lubicz 48, dawno w Krakowie nie oglądałam. Dawno też nie czytałam tak pochlebnych recenzji, jak te, które ukazały się kilka dni później w prasie.
Mimo iż licząca 60 lat powojenna historia Opery Krakowskiej nie obfitowała w okresy stabilnej pracy, prapremiery polskie dzieł powstałych w XX wieku pojawiały się regularnie na scenie krakowskiego teatru muzycznego. Dość przypomnieć inscenizację "Hagith" Szymanowskiego, "Odprawę posłów greckich" Rudzińskiego i "Kynologa w rozterce" Henryka Czyża za czasów Kazimierza Korda, "Pierrot lunaire" Schonberga za dyrekcji Roberta Satanowskiego, "Śmierć don Juana" Palestra pod batutą Ewy Michnik, "Gwałt na Lukrecji" Brittena za kierownictwa artystycznego Ryszarda Karczykowskiego czy "Loterię na mężów" Szymanowskiego za dyrekcji Bogusława Nowaka. Te inscenizacje dobrze świadczyły o potencjale zespołu artystycznego Opery oraz o jego determinacji w walce o teatr muzyczny w podwawelskim grodzie. (Nieznających dziejów Opery Krakowskiej informuję, że działająca od 60 lat instytucja dopiero przed pięcioma laty uzyskała własną siedzibę). Kwietniowa prapremiera "Miłości do trzech pomarańczy" wprawdzie nie musiała już udowadniać nikomu, że "Kraków zasługuje na operę", ale stała się wyborną płaszczyzną do oceny możliwości nie tylko artystycznych, ale i logistycznych Opery Krakowskiej.
Dlaczego "Miłość do trzech pomarańczy" tak długo była nieobecna na polskich scenach operowych? Jedną z głównych przyczyn są trudności obsadowe i wykonawcze, jakie nastręcza opera Prokofiewa. W Krakowie obok etatowych artystów Opery wystąpił gościnnie kwiat polskiej wokalistyki. Co nie bez znaczenia, większość zaproszonych do udziału w prapremierze stale współpracuje z krakowską sceną. Tym łatwiej było im stworzyć jedność z miejscowymi protagonistami. W "Miłości do trzech pomarańczy" wszystkie postaci są równie ważne i mają równie odpowiedzialne partie, umiejętność pracy w zespole jest więc tu niezbędna. Warto też podkreślić, że Opera przygotowała dwie równorzędne obsady i w każdej z nich etatowi krakowscy artyści stanowili połowę zespołu obecnego na scenie, nie odbiegając poziomem od zaproszonych gwiazd. Prokofiew stawia też wielkie wymagania chórowi (świetnie przygotował go Zygmunt Magiera) oraz orkiestrze. Partytura opery mieni się barwami i nastrojami, charakter muzyki podążającej za pełnym niespodziewanych zwrotów akcji librettem zmienia się co krok. Wiele w niej cytatów i pastiszów, bo kompozytor bawi się całym operowym dorobkiem minionych wieków. Jeśli dyrygent prowadzący spektakl umiejętnie tę "intertekstualność" podkreśli, obyci z operą słuchacze mają dodatkową zabawę. 25 kwietnia Tomasz Tokarczyk dostarczył im tej radości. Równie wielowątkowa i odwołująca się do różnych konwencji teatralnych, także farsowych, jest sama opowieść osnuta na baśni Carla Gozziego o chorym księciu, którego rywal do tronu truje tragiczną poezją, a którego uzdrowić może jedynie śmiech. Rzecz w tym, że tę ozdrowieńczą reakcję wywołują nie żarty trefnisia, ale upadek czarownicy Faty Morgany, która obrażona niewczesną wesołością młodzieńca skazuje go na pełną niebezpieczeństw podróż w poszukiwaniu trzech pomarańczy.
Reżyseria krakowskiej "Miłości do trzech pomarańczy" jest dziełem Michała Znanieckiego. To trzecia praca reżysera w Operze Krakowskiej. Wcześniejszy "Don Giovanni" Mozarta, wpisany w film "Osiem i pół" Felliniego, nie znalazł uznania krytyki. Zastrzeżenia budził też "Eugeniusz Oniegin" Czajkowskiego, skuty lodem topniejącym pod wpływem finałowego wybuchu uczucia Oniegina do Tatiany. W jego propozycjach inscenizacyjnych raził mnie nadmiar pomysłów nie zawsze znajdujących uzasadnienie. Tym razem okazało się, że artysta trafił na tekst wytrzymujący wybornie tę jego skłonność, co więcej - Michał Znaniecki stworzył spektakl zwarty, rozwijający się konsekwentnie, prowadzący do zaskakującej puenty różnej od oryginału, choć przecież nie zmieniający w nim ani jednej litery bądź nuty. Bardzo dobrze wykorzystał elementy commedii dellarte zawarte w opowieści Gozziego. Łącząc je z odniesieniami do czasów Prokofiewa (kompozytor zmarł tego samego dnia i roku co Józef Wissarionowicz Dżugaszwili), ale i do współczesności, szczególnie wyraźnymi w zaprojektowanych przez siebie kostiumach, podkreślił ironiczno-satyryczną wymowę dzieła. Nie zatracił przy tym baśniowości i fantastyki, choć nie one dominują w spektaklu. Kilka dni po krakowskiej prapremierze telewizja Mezzo pokazała "Miłość do trzech pomarańczy" wystawioną w Operze Paryskiej w parexcellence bajkowym entourage'u. Tą inscenizacją można było się zachwycić, ale oglądając "Miłość do trzech pomarańczy" w Operze Krakowskiej, można było się też zadumać nad światem, w którym tak łatwo miernoty zdobywają władzę.
Bardzo dobrze z intencjami reżysera i kierownika muzycznego krakowskiej prapremiery współgrała scenografia Luigiego Scoglii, świetnie wykorzystującego multimedia i dowodzącego, że są one przyszłością naszych teatrów.
Jednak udana premiera to chyba największa zasługa wykonawców. Wojtek Gierlach jako Król Treflowy, Ewa Biegas - demoniczna Fata Morgana, Przemysław Firek w roli groźnej i komicznej zarazem Kucharki, Pawlo Tołstoj - Książę mężniejący, dojrzewający w trakcie wędrówki poprzez niebezpieczeństwa, Katarzyna Oleś-Blacha - Ninetta, Mariusz Godlewski - zdradliwy Leander, Wojtek Śmiłek - czarownik Celio, Irina Żytyńska - żądna władzy Clarissa, Anna Bernacka - czarnoskóra Smeraldina, Władimir Worosznin - towarzyszący Księciu w podróży błazen Truffaldino, Monika Korybalska - Nicoletta, Anna Bober - Linetta, Michał Kutnik - Farfarello, Bartłomiej Misiuda, Krzysztof Dekański, Krzysztof Kozarek - wszyscy wykonawcy bardzo dobrze wywiązali się ze swych zadań, zbudowali interesujący teatr.
"Miłość do trzech pomarańczy" znacznie różni się od dziewiętnastowiecznego operowego kanonu, do którego przywykli krakowscy melomani. Może ich zaskakiwać, ale jednocześnie otwiera przed nimi nowe horyzonty, ciekawe i wcale nietrudne w odbiorze. Warto zaufać Operze Krakowskiej i poznać dzieło Prokofiewa.