Zmagania chaosu z twórcą
Po długim oczekiwaniu, potęgowanym dochodzącymi z kraju (Poznań) i z zagranicy (Jugosławia) wieściami o sensacjach i nagrodach, Warszawa doczekała się wreszcie najnowszej autorskiej premiery Janusza Wiśniewskiego. Na premierę przyszli wszyscy. Zabrakło miejsc siedzących. Rozpoczęcie spektaklu opóźniało cię. W rosnącym napięciu czekano na Wielkie Wydarzenie. Wreszcie zaczęło się. Tylko dwie, nieawangardowe miłośniczki teatru Axera z niepokojem zastanawiały się scenicznym szeptem, czy wytrzymają do końca, co nie było pytaniem retorycznym wobec snującego się na scenie i widowni gryzącego dymu stanowiącego integralną część przedstawienia.
Na teatralny świat Janusza Wiśniewskiego składają się: zamknięte pudło sceny przypominające - dzięki dolnemu oświetleniu jarmarczny teatrzyk oraz postacie pozbierane z rożnych kabaretów, z opowiadań Bruno Schulza, ze spektakli Kantora, z obrazów Muncha. Padają pojedyncze słowa, zdania, często w różnych językach, powtarzają się okrzyki, sylaby, częstochowskie rymy. Na scenie dzieci, karły i olbrzymy, niepotrzebne i potrzebne kobiety, wojsko i kukły, słowem wszystko co w kabarecie może się przydać.
Aktorzy poruszają się sztucznie, niczym marionetki, w rytm słów i muzyki, towarzyszą im najdziwniejsze rekwizyty, a czasem to oni sami rekwizytom towarzyszą. Nagromadziło się w tym teatralnym świecie sporo materii, sporo magmy, z której mogłoby coś powstać. Ale nie powstaje. Magma domaga się porządku, rytmu, dramaturgii, domaga się konkretyzacji i uogólnienia, domaga się konstrukcji i myśli dyscyplinującej, słowem - chaos domaga się twórcy. Janusz Wiśniewski współpracując z Jerzym Satanowskim, kompozytorem, doskonałe znającym i czującym teatr, ma w jego osobie partnera, który może narzucić pewną dyscyplinę jego spektaklom. Bowiem muzyka w tym przedstawieniu pełni funkcję porządkującą i organizującą. Ale nie może zastąpić tego, czego ze swej natury nie wyraża, nie może wyartykułować słów, obrazów, choć może wpływać na przebieg emocji, na rytm, co zresztą czyni.
"Walka Karnawału z Postem" próbuje być opowieścią o dwóch tytułowych żywiołach, z tym że metafora jest tak rozległa, obejmująca tak wiele, że w końcu gubi się jej poetycki sens i poetycka wartość. Powstaje szamotanina. Wszystko walczy ze wszystkim. Aktor ze swą maską, z rekwizytem, porządek przesuwających się grup z rytmem muzyki, pauzy w muzyce z ruchem aktorów. Walczą ze sobą rozmaite cytaty, te jakby żywcem wyjęte ze spektakli Kantora, z innymi fragmentami przypominającymi konstrukcją nagrodzoną Oskarem krótkometrażówkę Rybczyńskiego "Tango". Zmagania te, w które są oczywiście wplątane wszystkie humanistyczne hasła i treści: życie, śmierć, tradycja, Biblia i co kto chce, odbywa się w atmosferze grozy i przerażenia nie wiadomo czym. Wszyscy w spektaklu Wiśniewskiego są przerażeni. Za tą maską wyrażającą strach jest jednak tylko pustka.
Z samego przerażenia bowiem, jako z wartości organizującej, nie da się niczego zbudować.
Spektakle Kantora, choćby najdłuższe, ogląda się z zapartym tchem, wciągają swymi powtórzeniami, mają swe tajemnice, swoją rozległość emocjonalną, a tymczasem krótki, półgodzinny spektakl Wiśniewskiego zaczyna być nudny, kiedy epatowanie dziwnością staje się normą, kiedy okazuje się, że o nic specjalnego nie chodzi, kiedy szokująca forma nie ma już czym zaskakiwać.
Myślę, że jak w biblijnej Wieży Babel budowniczowie jej ukarani zostali za pychę poplątaniem języków, tak w spektaklu Wiśniewskiego pycha twórcy, który bez mała świat chciał powalić na kolana swym dziełem, też została ukarana - wszystko ze wszystkim się poplątało. Oczywiście, na poplątaniu języków świat się nie zakończył, może nawet zaczął się wtedy i warto mieć nadzieję, że Wiśniewski odrzucając wiele, odnajdzie swój język i swoją twórczą drogę, że uzyska tożsamość artystyczną, czego mu życzę, bo jest z pewnością twórcą wrażliwym i utalentowanym i zdolnym - sądzę - wyartykułować swój świat przy pomocy własnego, a nie cudzego języka.