Artykuły

Teatr Janusza Wiśniewskiego - meteor czy gwiazda pierwszej jasności?

TEATR Janusza Wiśniewskie­go - działający w symbiozie z Teatrem Nowym w Poznaniu - bo tak można określić to ciekawe zjawisko w niezbyt uroz­maiconej konstelacji wydarzeń teatralnych ostatnich sezonów przyjęty z głośnym aplauzem przez jednych i z ostrożnym dy­stansem przez innych krytyków - zyskał sobie już pozycję między­narodową dzięki sukcesom bel­gradzkim BITEF-ie oraz spotkał się z zaciekawieniem a nawet en­tuzjazmem widowni.

Idący tymi śladami Teatr Rze­czypospolitej umożliwił warszaw­skim widzom obejrzenie dwóch pierwszych przedstawień teatru Janusza Wiśniewskiego. Mówię: "teatru", myśląc o widowiskach autorskich, bo przecież twórca ten już ma za sobą kilka innych ciekawych prac inscenizacyjno-reżyserskich. Zobaczyliśmy więc w stolicy "Panopiticum a la Ma­dame Tussaud" oraz "Koniec Eu­ropy".

"Panopticum a la Madame Tussaud". Wielkie umieranie czyli czarna śmierć 1980" - tak brzmi pełny tytuł tego widowiska zawierający już wyjaśnienie i wskazówkę interpretacyjną dla widza. Jeśli jeszcze dodamy do te­go wyjaśnienia samego twórcy, który nawiązał do Moliera i jego perypetii z lekarzami, to już ry­suje się jakiś punkt wyjścia dla uporządkowania tego fascynują­cego i pozornego zresztą chaosu na scenie.

Na wstępie oglądamy zielono-złotego na czerwonym tle - MICHAŁA GRUDZIŃSKIEGO w roli KONFE­RANSJERA o twarzy i postawie jak­by dwoistej, w której drwina i na­tarczywość przenika się z rezygnacją i przerażeniem. Przed kurtyną prze­suwa się nostalgiczny Tristan - Je­rzy Stasiuk na śmiesznym czarnym wierzchowcu i złotowłosa (jeszcze) Izolda (Bożena Janiszewska). A po­tem jest już nadkabaret, cyrk i sza­leństwo barwy oraz głośna, ale wspa­niale porządkująca ten chaos muzy­ki. Fajerwerk pomysłów, żywe pano­pticum postaci monstrualnych, śmiesznych i żałosnych i zwyczajnych o zniekształconych sylwetkach, o twarzach-maskach, żywych ludzi sprzę­żonych jak u Kantora z kukłami lub jak u Szajny wpisanych w rekwizyt. To mikrokosmos wyrażający szaleń­stwo współczesnego świata, wmon­towany w ciasne pudełko sceny z nawisającym brudnobrunatnym su­fitem, przepastnymi szafami - kry­jówkami dla żałosnych tajemnic i wielością drzwi, z których nie wia­domo, kto i co się nagle wyłoni.

Jak w cyrku wszystko polega na zaskoczeniu, nadziwieniu, zbulwersowaniu publiczności. Zwykli ludzie, okaleczeni śmiesznością, postaci z historii świeckiej i świętej , co czasami bywa ryzykowne. Reżyser ucieka przed obrażeniem czyichkolwiek uczuć. On pokazu­je nie symbole, nie idee, ale ich projekcje wypaczone, skarlałe w okaleczonym odbiorze człowieczków, którzy przykrywają wszy­stko na miarę swoich możliwości i wyobraźni.

Całym tym zwariowanym inte­resem rządzi wulgarny, okrutny, śmieszny babsztyl: Śmierć. Sława Kwaśniewska przydała jej furii, wściekłości i drwiny ze swoich ofiar. Nie jest to Śmierć koszmar­na.

WIDOWISKO nie ma zwar­tej fabuły, ale jest czytelne w taki sposób, jak czytelne bywają fajerwerki czy wybuch wulkanu oglądany z bezpiecznej odległości. Każdy zresztą może dopowiedzieć swój scenariusz, bo znów przed kurtyną przesuwa się znudzony Tristan z posiwiałą Izoldą, dążący ku wciąż nieosiągal­nemu zaciszu.

"Koniec Europy" - kaba­ret grozy - szyderstwa i no­stalgii za bezpieczeństwem, spokojem, ziemią obiecaną, Arkadią. Znany nam smak nocy spędzonej na walizkach i niepokój starych fotografii. Kabaret, w którym szarogęsią się dwaj animatorzy Jacek Różański jako Wielki Epsztajn i Leszek Łotocki w roli Ele Wniebogłośnego. Delikwenci, mieszkańcy Europy przygotowują się do wielkiego exodusu, bo tu już wszystko się kończy. Między szafą, lodówką a wielokrotnością drzwi maszerują i umierają koł­nierze. Czegóż tu nie ma, pomie­szanie czasów, skojarzeń, zapo­życzenia, świadome konfrontacje z Kantorem, kabaretem ekspresjonistycznym, a przede wszyst­kim, aż do kopiowania, ze słyn­nym filmem animowanym "Tango" Zbigniewa Rybczyńskie­go To samo pulsowanie prze­strzeni nagle pustoszejących i za­pełnianych niespokojnym tłu­mem, podobne kojarzenia par, rytm i podobna filozofia ludzi po­wiązanych ze sobą a przecież obojętnych.

Konstrukcjom teatralnym Ja­nusza Wiśniewskiego można do­pisywać interpretacje, podkładać różne treści. Można protestować, polemizować, mówiąc o destrukcji a nawet pustce otoczonej atrak­cyjną i fascynującą formą. Moż­na się tym teatrem egzaltować i znudzić. Towar eksportowy. Na pewno. To się podoba, a jedno­cześnie zakorzeniony w naszych doświadczeniach i niepokojach. Ponad wszystkim jest jednak oczekiwanie, nawet nie zapowiedź. Oczekujemy na, może mniej fascynujący błyskotkami i dosko­nałością formy a pełniejszy, dojrzalszy głos artysty, który umie dobierać sobie świetnych współ­twórców, umie przekonać akto­rów i zyskiwać entuzjastów. Lecz ta nadzieja na trwały blask nowej gwiazdy polskiej reżyserii łączy się z niepokojem. Co dalej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji